fot.Witold Rozbicki
Poniższe uwagi dedykuję holenderskiemu dziennikarzowi Ekke Overbeekowi, który jako pierwszy zaczął się dziwić różnicom polskiej i holenderskiej religijności.
Właśnie wróciłem z kilkudniowego pobytu w Lejdzie, gdzie próbowałem zrozumieć praktyczne i teoretyczne aspekty postsekularyzmu społeczeństwa holenderskiego. Jak wiadomo w wyobrażeniu większości polskich katolików należy ono do cywilizacji śmierci, by nie powiedzieć, że jest tej cywilizacji sercem. Już o tym pisałem po moich poprzednich pobytach w Amsterdamie, więc tym razem ograniczę się tylko do kilku uwag natury ogólnej.
Otóż wydaje mi się, że problemy z obecnością religii w przestrzeni publicznej, z jakimi borykamy się w naszym kraju (Holendrzy tego problemu nie mają, bo ludzie są religijni w sposób dyskretny i do jej wyrażania nie potrzebują wsparcia polityków) powinny być rozwiązywane przez ludzi religijnych. Z tego prostego powodu, że dla ludzi niereligijnych, a tym bardziej dla przeciwników religii jest rzeczą niezwykle trudną (a czasem wręcz niemożliwą) zrozumieć emocje i związane z nimi zachowania, których źródłem jest doświadczenie religijne. A więc z samej natury im obce.
Co gorsza, im głośniejsze głosy krytyki pod adresem instytucjonalnych form obecności religii w przestrzeni publicznej, tym radykalniejsze głosy jej obrońców (w polskich realiach ma to związek przede wszystkim z Kościołem katolickim, który dla wielu jest wręcz synonimem religii). A jak pokazują ostatnie miesiące — tym brutalniejsze stają się ataki niektórych przedstawicieli katolicyzmu na wymyśloną przez nich „cywilizację śmierci”. Przybiera ona różne kształty i oblicza, ale przeważnie staje się poręcznym narzędziem, by uciszać krytyków Kościoła, a zwłaszcza kleru.
Spirala emocji wydaje się nie do zatrzymania, a polityczny kontekst (zbliżające się wybory parlamentarne w październiku 2019) jedynie je potęguje. Moim zdaniem kres tej eskalacji emocji, słów, a coraz częściej i czynów, może przyjść tylko ze strony ludzi religijnych. To właśnie ludzie prawdziwie wierzący mogą i powinni udowodnić, że związki religii z mową nienawiści i z polityką są nie do pogodzenia z autentycznym rdzeniem religii, a w polskim kontekście z chrześcijaństwem i wyznawanym przez większość katolicyzmem.
Jak na razie tych głosów w Polsce brak. To oczywiście wcale nie oznacza, że ich nie ma. Po prostu nie są słyszalne w przestrzeni publicznej (a jak się pojawiają, to są skutecznie wyciszane przez hierarchów lub agresywnych publicystów, którzy uważają, że tylko oni mają monopol na określanie, co jest autentycznym katolicyzmem, a co się z nim rozmija).
To właśnie z tego powodu polskie społeczeństwo znalazło się na szybkiej ścieżce sekularyzacyjnej. Od razu chcę zaznaczyć, że mnie to nie martwi. Wręcz przeciwnie jestem bardzo rad, że coraz więcej polskich katolików zaczyna dostrzegać zgubne konsekwencje splotu upolitycznionej religii z ureligijnioną polityką oraz słów nasyconych agresją i nienawiścią, jakie padają ze strony ludzi Kościoła i polityków. To swoje rozumienie muszą przełożyć na konkretne decyzje wyborcze. I te decyzje nie odnoszą się tylko do wyborów politycznych, ale również wyborów konkretnego kościoła bądź wręcz odrzucenia instytucjonalnych form religii (jak ja to zrobiłem przed laty).
I na koniec uwaga o wspomnianym postsekularyzmie. Nawet jeśli to pojęcie jest problematyczne i niektórzy socjologowie religii wręcz kwestionują jego analityczną przydatność, to moim zdaniem ma ono przyszłość, zwłaszcza w Europie. Pozwala bowiem spojrzeć życzliwie i z empatią na ludzi niepodzielających moich poglądów czy przeświadczeń na temat religii. Michel Foucault jedną z ostatnich swoich książek (a właściwie wykładów wydanych pośmiertnie: Discourse & Truth: the Problematization of Parrhesia poświęcił pojęciu parezji. Również papież Franciszek chętnie go używa w swoich tekstach i przemówieniach. Warto je włączyć do swojego prywatnego słownika słów często używanych. Oznacza ono po prostu gotowość mówienia w sposób jasny i zdecydowany, niezależnie od okoliczności i możliwych konsekwencji, tego, co się naprawdę myśli. Jak wiadomo przeciwieństwem parezji jest hipokryzja.
Mam świadomość, że każde uogólnienie jest ryzykowne i często krzywdzące. Niemniej jednak pozwolę sobie na takowe. Może się mylę, ale mam nieodparte wrażenie, że większość polskich katolików zachowuje się tak jakby bliższe było im pojęcie hipokryzji niż parezji. U Holendrów jest odwrotnie, chętnie mówią, co myślą i dziwią się, jeśli człowiek ma dwie wersje prawdy, jedną na użytek publiczny i drugą na prywatny. Oczywiście chciałbym się mylić i chętnie zmienię zdanie. Może najbliższe wybory mi w tej zmianie pomogą.