Izabela szolc 16×9
Oczekujecie, że od Świętego Mikołaja dostaniecie miluśki prezent czy raczej rózgę? Ja nastawiam się na to drugie. Nie dlatego, że jestem masochistką. To święty Augustyn dowodził, że „cel uświęca środki”. I ja ową rózgę uświęcę. Całkowicie. Nawet nie będę wciskać w portki gazety.
Gdybym odpowiadała przed świętym Franciszkiem, a nie Świętym Mikołajem, to zapewne dostałabym wagon szlugów owinięty czerwoną wstążeczką. Zrobiła nam się tutaj parada świętych mężów, ale przecież o to chodziło. Rzecz jasna zdajecie sobie sprawę Państwo, że można być karanym za to, że jest się dobrym, a nie złym? Przykład Dobrego Greka dowodzi, że sprawiedliwa sprawiedliwość i konsekwentna konsekwencja mogą generalnie wkurwiać. Dobry Grek to nikt inny jak generał Arystydes. Obywatele Aten wykopali go z rodzinnego miasta posługując się narzędziem sformalizowanego ostracyzmu. Pamiętacie Państwo z podstawówki – ostrakony, a na nich wyryte imię tego, kto wylatuje z miasta. W wyniku demokratycznego głosowania Arystydes zawinął kiecę i wyjechał na wyspę Eginę. Miał tam pozostać dziesięć lat. Po dwóch latach Ateny wezwały go na pomoc, bo Persowie znowu uznali, że jednak tych Greków nie lubią. Przywrócony do demokratycznych łask generał Arystydes został współdowodzącym ze swoim największym wrogiem, czyli kolesiem, który uprzednio doprowadził do ostracyzmowania Dobrego Greka – Temistoklesem. Ano, sprawa polityczna. Dobrze, że zwyciężył pragmatyzm. Oraz legenda, pozwalająca Herodotowi napisać w „Dziejach” o Arystydesie – „Poznawszy jego charakter, jestem przekonany, że był najlepszym i najsprawiedliwszym mężem w Atenach”.
Niewątpliwie przez dwa lata tkwienia na Eginie można przemyśleć swoje. Ja przemyślałam to i owo, tkwiąc jak kołek w płocie w Łodzi i przez ostatnie miesiące dymając, aby odfajkować się na komendzie w książce dozoru. Zapewne inni też sobie to i owo przemyśleli, choć nie nazwałabym tego analizą ekonomiczną, bowiem ta zawiera również skutki długofalowe działania. Cóż, najwyraźniej pośród grona moich znajomych, przyjaciół, kolegów a nawet wrogów znanych i całkiem obcych dominują sprinterzy. Ubolewam i jako kobieta i jako człowiek. Z każdym tygodniem coraz więcej osób nie odbiera moich telefonów i nie odpowiada na moje maile. Dotyczy to również tych ludzi, którym najwyraźniej obca jest etyczna zasada wzajemności. Trudno. Ja rozumiem, że co poniektórzy i co poniektóre czekali dwadzieścia lat, żeby się na mnie wyrzygać. Trudno. Daleka jednak jestem od nadstawianie drugiego policzka oraz – w przyszłości – przyjmowania kwiatów i czekoladek na przeprosiny. Kwiaty niech sobie rosną. Co do czekoladek, to już zawsze będę węszyć w nich arszenik.
Sołżenicyn napisał: „Linia oddzielająca dobro od zła biegnie przez serce każdej istoty ludzkiej. A kto jest skłonny zniszczyć kawałek własnego serca”. Ktoś jednak – jest… A ja zapytam: który kawałek? I niszczenie, którego kawałka jest bardziej opłacalne?
Wynoszę pod niebiosa tych, którzy są przy mnie bez względu na konsekwencje. Życzę im długiego życia i wszelkiej pomyślności. Kocham Was i kocham Waszą odwagę!
Czasem tak sobie siedzę i dumam, co było snem? Czy te dni, w których pisałam, mając kocura Sabrę na kolanach, a kocura Ezrę zwieszającego się z oparcia fotela. Ze szczeniakiem bernardyna Amosa, ułożonym przy moich stopach. Czy to był sen? Czy teraz osierocona, ostracyzmowana i nękana obudziłam się do rzeczywistości? A może jest na odwrót – może teraz śnię koszmar senny i rozpaczliwie próbują się z niego obudzić do słońca i radości? A jak tam z Państwa snami? Co jest rzeczywistością? Chcemy czy nie chcemy nasze realne życia przenikają się wzajemnie, a po naszych śmierciach nasze prochy się zmieszają. Moje prochy z prochami kocura Sabry, ale też moje prochy z prochami łajdackich sąsiadów. Pierwsza perspektywa mnie kusi, druga nie zachwyca. A gdyby spojrzeć na słowa Sołżenicyna z perspektywy maratończyka? „Linia oddzielająca dobro od zła biegnie przez serce każdej istoty ludzkiej. A kto jest skłonny zniszczyć kawałek własnego serca”. Każdy z nas jest człowiekiem na swój własny sposób. Nie mamy możliwości kreowania ani własnych snów, ani tego, z czyimi prochami nasze prochy zostaną zmieszane. Jednak żyjąc nie oddawajmy życia złu walkowerem. Bo to wcale nie jest mądre, co pokazuje historia już nie starożytna, ale współczesna.