9 listopada 2024

loader

O sztuce nierozmawiania

Od Bałtyku aż po Tatry kwitnie sztuka nierozmawiania. Zamiast dialogu rozkwita monolog.

Przypomina to zabawę dzieci w głuchy telefon, albo w pomidora. Na przykład: „Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego powinno być opublikowane”. Odpowiedź: „Pomidor”. Albo: „Trzeba podjąć prace nad zmianą ustawy o Trybunale Konstytucyjnym”. Odpowiedź: „Pomidor”. Każdy mówi, co chce i swego się trzyma. Nie popuści. To na pozór bardzo demokratyczne, tyle tylko, że każdy mówi do siebie, a innego już nie słucha.
Coś stało się boleśnie dotkliwego w sferze komunikacji społecznej, co sprawia, że tak gwałtownie rozwija się sztuka nieprowadzenia rozmów, rozrasta wybujała niechęć do słuchania kogoś innego od siebie. Dotyczy to zarówno spraw wielkich jak i małych. Tych o wadze państwowej i zgoła drugorzędnych, niemal bez znaczenia. Ale nawet w sprawach błahych obowiązuje monolog, demonstracyjne ignorowanie innych albo pospieszne ich zagłuszanie.
Najgorsze, że ta metoda nierozmawiania upowszechniła się w mediach, nawet w radiu, które wszak rozmowami stoi. A przynajmniej powinno. Zamiast rozmowy jednak coraz częściej słyszymy wrzask, zniecierpliwienie, niechęć do wymiany opinii. Albo też tylko pozór rozmowy. To być może najgorszy wariant sztuki nieprowadzenia rozmów. Specjalizują się w niej bowiem dziennikarze powołani do nawiązywania dialogu, przynajmniej ze swoimi gośćmi, o słuchaczach czy widzach nie wspominając.
By nie sięgać po dowody najbardziej bulwersujące, czyli dotykające tego, co najbardziej dzisiaj denerwuje, czy uwiera, powołam się na przykład niemal banalny. Choć przykry. W pełni bowiem potwierdza tendencję, o której tu mówię. W ubiegły piątek na antenie radiowej Trójki, codziennym zwyczajem, odbywała się poranna nie-rozmowa z politykiem. Prowadziła ją pani redaktor Beata Michniewicz. Jej gościem był Michał Kleiber, jeden z najmłodszych kawalerów Orderu Orła Białego, były minister Nauki w rządzie Leszka Millera, a potem prezes Polskiej Akademii Nauk, uczony i polityk powszechnie szanowany. Od niedawna (2015) profesor Kleiber nosi dość tajemniczo brzmiący tytuł „ambasadora nowej narracji europejskiej”. Nic więc dziwnego, że red. Michniewicz, zainteresowana tym szczególnym tytułem, spytała swego gościa, co mianowicie oznacza to honorowe stanowisko, na czym polega sprawowanie tej godności? Pytanie, jak najbardziej na miejscu, nastawiłem więc z zaciekawieniem uszu, ale wkrótce miałem się rozczarować, bo do odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie pani redaktor nie dopuściła.
Profesor Kleiber jął cierpliwie wyjaśniać, „czym to się je”, czyli przypomniał, że inicjatorem i wielkim entuzjastą tzw. nowej narracji europejskiej, a więc nowego sposobu wyrażania wspólnotowych idei i dążeń, był poprzedni przewodniczący Komisji Europejskiej, José Manuel Durão Barroso. I to pod jego przewodnictwem odbyło się kilkanaście spotkań grona ambasadorów nowej narracji europejskiej, których rezultatem było sformułowanie zasad i treści owej narracji. Kiedy jednak prof. Kleiber przystąpił do rzeczowego referowania, czym w istocie ta narracja miałaby się różnić od obecnej, na czym polega jej nowa treść i forma, wówczas prowadząca audycję przerwała mu w pół słowa. Powiedziała krótko, że „to już było” i przeszła do tego, co jest. Słowem zadała pytanie, nie oczekując na nie odpowiedzi, a kiedy się okazało, że mimo to może się wyczerpującej odpowiedzi doczekać, zmieniła kierunek tej nie-rozmowy. Po co więc pyta? I czy rzeczywiście pyta, czy może tylko wypełnia przeznaczony na audycję czas.
Na tym jednak nie koniec. Na zakończenie spotkania z gościem Trójki pani redaktor zapytała go – bo przecież nie mogło nie być mowy o Trybunale Konstytucyjnym – czy ma jakiś pomysł na wyjście z obecnego impasu polityczno-prawnego. I tym razem należą się prowadzącej słowa uznania za samo pytanie, dobrze sformułowane i pod właściwym adresem. Profesor Kleiber słynie bowiem z koncyliacyjnych umiejętności i rzadkiej sztuki – uwaga – rozmawiania! Najlepszy dowód to pozostawanie prof. Kleibera w rządach Millera, Belki, a zarazem pełnienie roli społecznego doradcy prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sprawach nauki. Okazało się zresztą natychmiast, że owszem, prof. Kleiber ma takie pomysły, które pomogłyby rozładować konflikt. Chociaż nie do końca wierzy, że ktokolwiek z nich skorzysta, ale sposób by widział. I znowu, kiedy rozmówca próbował ujawnić, na czym polega jego pomysł na rozwiązanie kryzysu, i tym razem pani redaktor przerwała. Powołała się na sakramentalny” brak czasu”, a to podstawowa radiowo-telewizyjna wymówka, która zamyka usta rozmówcom.
Tak więc to, co najciekawsze, wręcz kluczowe w tym radiowym spotkaniu, czyli oferta kompromisu, jaką ma do zaproponowania prof. Kleiber, zostało pominięte, potraktowane, jako rzecz nieistotna, mało znaczący drobiazg. Po co zatem pani redaktor swego gościa pytała tuż przed końcem spotkania, kiedy pozostało kilkanaście sekund, o tak kluczową sprawę? Czasu miała tyle, aby zapytać, jak się teraz profesorowi grywa w tenisa – był wszak ongiś mistrzem Polski. Na usta ciśnie się jedynie przypuszczenie, że po to zapytała o sposób na impas, aby nie wysłuchać odpowiedzi. W ten oto sposób wykazałem, co było do okazania, czyli, że sztuka nieprowadzenia rozmów triumfuje na każdym kroku.
Chociaż… Mam poczucie, że przykład mógł być dobrany przeze mnie tendencyjnie. Bo przecież spotkanie z prof. Kleiberem w radiowej Trójce nie przypominało codziennego jazgotu, rozlewającego się z anten radiowych i telewizyjnych. Ten irytujący ton rycząco-krzyczący objawia się natychmiast, kiedy tylko na horyzoncie pojawiają się tematy polityczne. W porównaniu z odstręczającym tłem nie-rozmowa pani redaktor Beaty Michniewicz jest niemal perłą w koronie kompetentnego dziennikarstwa. Nikt tu przecież nikogo nie obrażał, nikt na nikogo nie pokrzykiwał, ba!, nawet nie pouczał, czy nie próbował stawiać do kąta. Nie-rozmowa toczyła się w kulturalnej atmosferze, choć, niestety, zakłócanej trującym wpływem czasu, który rozmów nie lubi. Tak to przecież teraz jest, że nie chce nam się wysłuchać drugiego. Argumenty innej opcji, czy choćby drugiego człowieka, jeśli nie potwierdzają naszych własnych przekonań, czy uprzedzeń są pomijane, lekceważone i ośmieszane.

trybuna.info

Poprzedni

Nowy wyścig zbrojeń

Następny

Wciąż robią nas na szaro