7 listopada 2024

loader

Odkorkowani

Po wielotygodniowym przymusowym odcięciu od żywej publiczności teatry nareszcie wracają do domu. W ostatni weekend odbyło się w całej Polsce chyba kilkadziesiąt premier.

Marcin Bortkiewicz napisał na Facebooku, komentując zapowiedzianą premierę „Pikniku nad wiszącą skałą” w Teatrze Narodowym: „Powodzenia!!! Wszyscy chyba dziś mamy premiery teatralne”. To prawda – i Marcin Bortkiewicz pisząc te słowa czekał na swoją premierę jako współautor (wraz z Magdaleną Gauer) dramatu „Noc Walpurgii”.
Andrzej Seweryn wyszedłszy przed kurtynę w Teatrze Polskim w Warszawie przywitał zamaskowaną publiczność, wyrażając radość ze spotkania i po szekspirowsku poprosił – jeśli spektakl się spodoba – aby powiedzieć o nim znajomym, a jeśli nie, nie mówić nic. Może coś przeczuwał.
Tak czy owak, repertuar został odkorkowany i ruszyły premiery od Bałtyku po Tatry, większość teatrów zapowiada ich po trzy-cztery w nadchodzącym miesiącu, będzie naprawdę co oglądać, o czym świadczy ten właśnie tydzień, gdzie dla przykładu we Wrocławiu Teatr Polski wznowił działalność po przerwie premierą komedii absurdu Sébastiena Thiéry’ego „Kasta la vista” w reżyserii Jacka Bończyka. Wrocławski Teatr Współczesny z kolei zaprosił na przedstawienie wg powieści holenderskiego pisarza Arnona Grunberga w reżyserii Pawła Miśkiewicza, Teatr Polski w Podziemiu na „Planetę małp” w reżyserii Marcina Libera, a Teatr Muzyczny „Capitol” na „Alicję” wg arcydzieła Lewisa Carrolla.
Tymczasem w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku premiera spektaklu „Boga mordu” w reżyserii Katarzyny Deszcz, a w Teatrze im. Wandy Siemiaszkowej w Rzeszowie zamówionego przez teatr dramatu Jarosława Jakubowskiego „Hiob’51” w reżyserii dyrektora Jana Nowary (rzecz o lokalnym „żołnierzu wyklętym”). I tak można wymieniać długo, nie spodziewając się, że na afiszu zagoszczą same tytuły łatwe i przyjemne.
Tylko w samej Warszawie w ten burzliwy weekend miało miejsce ponad 10 premier, m.in.: szekspirowski „Król Lear” w Dramatycznym w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego z Haliną Łabonarską w roli tytułowej, „Uciekinierki” w Ateneum, francuska komedia w reżyserii Wojciecha Adamczyka z udziałem Magdaleny Zawadzkiej i Sylwii Zmitrowicz, „Baba-dziwo” Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej w reżyserii Ewy Domańskiej w Polskim, „Przebudzenie wiosny” Wedekinda w Teatrze Ochoty, „Skóra węża” Artura Urbańskiego i „Piknik pod Wiszącą Skałą” wg klasycznej powieści Joan Lindsay w reżyserii Leny Frankiewicz w Teatrze Narodowym, wspomniana „Noc Walpurgii” w Żydowskim, „Raj. Potop” Thomasa Köcka, młodego dramaturga austriackiego, ukazującego apokaliptyczny świat, zdewastowany przez człowieka – rzecz reżyseruje Grzegorz Jaremko, a w Teatrze Roma musical o emancypacji kobiet Waitress. Nietrudno zauważyć, że w stolicy w roli głównej nadal kobiety. Przypatrzmy się kilku z nich.
Początek premierowemu życiu w Warszawie po wymuszonej pandemią przerwie dała prapremiera „Skóry węża” Artura Urbańskiego na scenie przy Wierzbowej Teatru Narodowego. Chociaż to sztuka o Bertolcie Brechcie żerującym na oddanych mu bez reszty kobietach, żonie Helenie Weigel (Aleksandra Justa) i kochankach, a w szczególności udręczonej alkoholizmem Ruth Berlau (Beata Fudalej), samego Brechta na scenie nie zobaczymy. Spotkamy za to jego asystenta-stażystę Konrada Swinarskiego (Paweł Głowaty), który w Berliner Ensemble rozpoczynał swoją wspaniałą drogę charyzmatycznego reżysera. To właśnie Swinarski obserwować będzie walkę kobiet o Brechta, nawet po jego śmierci, kiedy wyszarpywać sobie będą prawa spadkowe.
Nie pierwszy to dramat odsłaniający niezbyt frapujące oblicze artysty jako człowieka prywatnego. Wielkość dokonań artysty nie zawsze chodzi w parze z jego wielkością w życiu codziennym. Czasem artysta żywi się swymi najbliższymi. Siłą tego spektaklu są kreacje dwóch rywalizujących kobiet, żony i odtrąconej kochanki, i niewielki, ale znaczący epizod Marka Barbasiewicza w roli wykonawcy maski pośmiertnej Brechta. Jego dzieło staje się znakiem przetrwania i duchowej korespondencji z tym, który odszedł. Artur Urbański, sięgając po liczne świadectwa (pamiętniki, listy, dokumentację), skonstruował przejmującą sztukę nawiązującą do poetyki Brechta (songi z muzyką Szymona Nidzworskiego). Kobiety toczą tu walkę o bycie „widzialną”.
A o co biją się w sztuce „Baba-dziwo”? Jej przedwojenna prapremiera w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego (1938) stała się wydarzeniem – recenzenci i publiczność bezbłędnie odcyfrowali jej antyfaszystowskie przesłanie, a w dyktatorce Validzie zamaskowanego Adolfa Hitlera. Wybrzmiało to szczególnie silnie na rok przed agresją hitlerowską na Polskę. Reżyserował Wacław Radulski, a premierze patronował dyrektor sceny, Karol Frycz. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska była zachwycona, szczerze gratulowała dyrektorowi wspólnego sukcesu. Tadeusz Sinko dostrzegł w obszernej recenzji opublikowanej na łamach „Czasu” – powinowactwa dramatu Jasnorzewskiej z „Królem Ubu” Jarry’ego i groteską Witkacego.
Pozostała „Baba-dziwo” bodaj jedyną sztuką cenionej liryczki, wracającą co pewien czas na afisz, niekiedy z powodzeniem. Tak jak to miało miejsce w Teatrze Polskim 35 lat temu, kiedy w rolę Validy wcieliła się władcza Nina Andrycz. Wprawdzie zauważano, że krytyczny pazur sztuki mocno stępiał, ale sama rola Niny Andrycz budziła podziw. Jak dzisiaj pobrzmiewa ta satyra groteską podszyta? Czy broni się przed zarzutem dość potulnej krytyki totalitaryzmu w obliczu tego wszystkiego, czego ludzkość doznała i dowiedziała się o zbrodniach przeciw ludzkości? Andrzej Wanat widział w tej sztuce dość powierzchowną próbę konfrontacji poetki z faszyzmem. Zresztą nie wiadomo do końca, w jakiej sprawie sztuka została napisana – jako argument w walce feministek o prawa kobiet czy przeciw nim?
Premiera w Polskim nie rozwiała tych wątpliwości – ani reżyserka, ani aktorki nie potrafiły przekonać, że mamy do czynienia z czymś więcej niż pokazem bezradności wobec niebezpieczeństw czyhających na demokrację. Role budowane na jednym pomyśle dały w rezultacie przedstawienie mdłe, a wątłe aluzje do współczesności nie były w stanie wywołać żywej reakcji widzów. Mimo mocnego finału, który zawdzięcza pomysły Dürrenmattowi („Wizyta starszej pani”) i Ionesco („Krzesła”), spektakl pozostał martwy. To było już trzecie podejście do premiery, bo pandemia dwukrotnie to uniemożliwiła (wyjąwszy premierę on line). Tak bywa z przedstawieniami „przenoszonymi”. Tracą energię, zanim udało się ją rozniecić.
Kolejna weekendowa prapremiera – „Noc Walpurgii”, spektakl Teatru Żydowskiego, wystawiany w nietypowym miejscu – w byłej kawiarni „Nowy Świat”, na podstawie scenariusza głośnego, wielokrotnie nagradzanego filmu Marcina Bortkiewicza pod tym samym tytułem energii nie straciła. Grają dwie obsady, Ewa Tucholska, Piotr Siwek (ich widziałem) i Monika Chrząstowska, Dominik Rybiałek. Reżyserka zastrzega się, że powstały dwa różne spektakle, o rezultacie decydują bowiem osobowości aktorów.
To już trzecia materializacja tematu, opracowanego przez Magdalenę Gauer. Najpierw powstał jej monodram zamówiony przez słupski Teatr Rondo – grany pod tytułem „Diva” (premiera w roku 2010) w wykonaniu Wiolety Komar i reżyserii Stanisława Miedziewskiego, zdobył worek nagród na festiwalach monodramów w Polsce i za granicą (od Nowego Jorku po Kilonię). Potem narodził się scenariusz filmowy i debiutancki film Marcina Bortkiewicza, uważany przez krytykę filmową za jeden z najważniejszych debiutów ostatniej dekady. Bortkiewicz w roli divy obsadził Małgorzatę Zajączkowską, o której pisano, że zagrała swoją najlepszą rolę. I teraz premiera spektaklu na podstawie tego samego scenariusza filmowego znowu przynosi wydarzenie dużej miary.
Na stworzonym w „Nowym Świecie” minimalistycznym wybiegu-scenie, z obu stron zamkniętym ekranami, a z jednej także podwyższeniem dla gwiazdy, która na nim tkwi, kiedy widzowie napływają do sali, z drugiej zaś toaletką z aktorskiej garderoby, i otoczonym gęstwiną mikrofonów jak zasiekami, przetoczy się całe życie Nory Sedler, wielkiej gwiazdy operowej, do której po spektaklu zapuka dziennikarz. Dziennikarz nie do końca okaże się dziennikarzem, a gwiazda nie tylko divą. Odegra z nim traumatyczną psychodramę o prześladowaniu i zagrożeniu, ciągłym polowaniu w Auschwitz, w którym to ona była zwierzyną. Przemoc, gwałt i krew sąsiadują tu z pożądaniem i falującym napięciem emocjonalnym. Śmiały montaż scen, w którym przeplatają się ze sobą sceny o różnym nasyceniu emocjonalnym, podkreśla muzyka i świetnie przylegające do spektaklu sceny filmowe. Na koniec dochodzi do wybuchu i wyciszonego finału, w którym relacje między uczestnikami gry w myśliwego i zwierzynę ulegną odwróceniu.
Ewa Tucholska ma za sobą wiele udanych ról w Teatrze Żydowskim, toteż jej energetyczna, wampiryczna rola nie zaskakuje. Ale Piotr Siwek, absolwent klasy mistrzowskiej Wieniamina Filsztyńskiego (to światowa marka!) w Sankt Petersburgu błyskotliwie w tym duecie debiutuje. Prawdziwa, wstrząsająca Noc Walpurgii z szalejącymi demonami przeszłości.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

W Polsce nie nastąpi otrzeźwienie

Następny

48 godzin sport

Zostaw komentarz