„Tytuł „Liczby ostatnie”, choć bezpośrednio odnosi się do pewnego uspokajającego i porządkującego przyzwyczajenia głównego bohatera, metaforycznie mówi po prostu o czasie, który został ludziom na tej planecie. Można tu chyba myśleć o symbolicznym i kapryśnym Doomsday Clock albo o bombie zegarowej niemożliwej już do rozbrojenia.
„Za kompleksem zmarłych było osiedle opuszczonych. Do kilku tych domów (…) dojeżdżaliśmy obrzeżem dzielnicy kamienic, której mężczyźni, porozumiewający się gwarą bezzębną, spluwaniem wyznaczają nieprzekraczalną granicę wokół klatek, a spotkani na ulicy, mimo że starasz się być niewidzialny, wzrokiem próbują wyrządzić ci krzywdę. Nasza trasa prowadziła obok placówek handlowo-usługowych posiadających nazwy za nic mające gry skojarzeń – „Galeria pierogów” to był sklep z pierogami, „Wkładka” – sklep z wkładkami do butów. Mijaliśmy bramy, podwórka, klatki oznaczane przez miejscowych niepozostawiającą złudzeń wonią; niektóre budynki czekały na wyburzenie, inne właśnie zostały zburzone. Przebijaliśmy się przez miejsca, w których mieszały się zapachy pogruchotanych cegieł, kurzu splątanego pajęczynami, zbutwiałego drewna i mokrej ziemi. (…) Czekały na nas, obrośnięte siatkami przygiętymi ciężarem zielska, z cierpiącymi na łuszczycę furtkami zapraszającymi do zagłębienia się w pokrzywowe ogródki, z powywlekanymi na zewnątrz resztkami mebli, połamanymi krzesłami, sprężynami wersalek wyzywającymi niebo. Zapach zmurszałej przeszłości, zapadniętych podłóg, spalenizny”.
Taki jest świat tej powieści – ohydny, cuchnący, pełen brudu, brzydoty, zdegradowany świat rozpadu materii, ale i ducha. „Rozpisana na kilkadziesiąt lat fabuła „Liczb ostatnich” przeprowadza czytelnika przez upadającą cywilizację, obejmując historię pokolenia mierzącego się z lawinowo zmianami klimatycznymi i polityczno-ekonomicznymi, i jednostki tracącej podmiotowość w zagarniającym wolność cyberpaństwie”.
Odliczanie… Trzy – książka przestroga, być może spóźniona przestroga. Książka z pytaniem o to, co żeśmy zrobili z naszą planetą. Dwa – książka marzenie. Natura przejmująca bezwzględnie panowanie nad wszystkim. I jeden – jak zawsze – historia samotnego bohatera, który resztkami sił próbuje godnie i dobrze dożyć swoich dni w coraz bardziej obcym świecie” – napisał Paweł Orzeł.
Fabuła jest tu w gruncie rzeczy – z mojego punktu widzenia – nieistotna, a na pewno drugorzędna. Tu istotny jest świat przedstawiony. Przez tę naprawdę dobrze napisaną, mięsistą prozę brnie się jak przez błoto, jak przez cuchnącą miazgę, przepełnioną brudem fizycznym i moralnym, chorobami, nieszczęściami, atmosferą upadku, degradacji i gnicia, wszelaką okropnością.
W tym sensie proza ta nie jest – że nawiążę do jednego z użytych wyżej słów – „marzeniem”. Jest to lektura przykra, przykrością odwrotnie proporcjonalną do uznania dla daru pisarskiego autora. Atmosfery nędznej apokalipsy, która budzi skojarzenie z elliotowskim zdaniem o świecie, który kończy się „nie z hukiem, lecz ze skomleniem”, dopełniają pomieszczane na końcu każdego rozdziału fragmenty „dziennika odosobnienia”, umieszczającego proces pisania powieści – nie czas akcji – w czasie pandemii. Ostatni zapisek z „dziennika odosobnienia”: „Jak często bym się nauśmiechał, ile regularnych wdechów zaczerpnął, jak bardzo dbał o formę, ile śmiertelnych chorób uniknął, u źródła, przy sercu ciemności, tkwi jak cierń w mięśniu brak nadziei”.
Jednak we fragmentach „dziennika odosobnienia” pojawia się też pogląd czy postawa radykalnie sprzeczna z tonem, który dominuje aktualnie w debacie publicznej, tonem wyrażającym żal i zaniepokojenie z powodu radykalnego ograniczenia kontaktów społecznych oraz tęsknotę za powrotem do normalnych kontaktów międzyludzkich.
Zacytujmy autora: „Inni to kłopot w interpretacji; konieczność przystosowania się, z przytłaczającą świadomością jego rosnącego zakresu, przymus odczytywania oczekiwań, żenująco oczywistych, niekoniecznych.
Przynależność ogranicza, uczestnictwo krępuje. Przyjaźń? Lepszy i gorszy, ładniejszy – brzydszy, bystrzejszy – głupszy, społeczny – samotnik, splątani potrzebami realizacji egoistycznych celów, dowartościowania i ucieczki od samotności. (…) ratunkiem jest odosobnienie – ciałem, duchem, świadomością, odosobnienie, w którym aplikujesz sobie wolność w zakresie maksymalnym, w największym dostępnym obszarze.
Przyjaźń, miłość, rodzicielstwo, wiara, polityka, sąsiedztwo, altruizm, nienawiść, współczucie; to wszystko oplata, ściska, rzuca na ziemię i przydusza, ograniczając ruchy wyłącznie do niewielkiego obszaru na podłodze, jaki pozostawiają więzy. Zaraza to sposobność, dar podrzucony przez bogów, kwarantanna, to błogosławieństwo, pukające do drzwi, za którymi nie ma innych, innych już brak. Jesteś ty, niebo bywające piekłem. Od ściany do ściany świat w kwarantannie, skuteczne odosobnienie, jeden na jeden, w domach pokojami rozsadzeni, ściankami działowymi pozwalniani, w budynkach z betonu – nikogo tylko wy; sami z sobą drepczecie przez podarowane nam wszechświaty”. (…) Niekonieczność i nieistotność komunikacji tracą na znaczeniu, gdy jesteś w odosobnieniu, jednak wspomnienie niezliczonych sytuacji w kontaktach, jest na tyle bolesne, że dziękujesz za brak możliwości wychodzenia, dziękujesz cywilizacji za wirtualne kontakty, za opcje składania zamówień przez telefon, internet, za konsultacje lekarskie na odległość, za e-recepty (…) wszystko co umożliwia niewypowiadanie się, niezabieranie głosu (…) jest błogosławieństwem. (…) I niech zostanie – izolacja to wolność od nich, do siebie możesz się przyzwyczaić. Przynajmniej nie odczuwasz żenady; w oczach innych jesteś nikim, w swoich, niespecjalnie się starając, nabierasz znaczenia”. (…) Zatęsknisz za pustką, będziesz rozglądać się za co drugim wolnym miejscem w autobusie, poszukiwał swobody na ulicy, wypatrywał skrawka przestrzeni w miejskim tłumie. (…) Dopiero co uwolniłeś się od człowieczego głosu, wypowiadanych zdań, sensów poprzerywanych chrząknięciami, kaszlnięciami (…) Jesteś jak kruche naczynie, wypełnione toksyczną, trującą cieczą. Najbardziej nie chcesz, by wyszło na jaw, jaki syf bulgoce w środku, każde zmarszczenie brwi może wywołać powódź, nadmiarowe mrugnięcie – chluśnięcie kwasem, próba wypowiedzi, składnej, sensownej, empatycznej – opryskanie interlokutora żrącą zawartością wnętrza. A kiedy wreszcie nie musisz reagować, odpowiadać, oduśmiechać się, kiwać głową ze zrozumieniem, z aprobatą, kwarantanna musi się skończyć, każą wychodzić. Nie chcesz; było dobrze, bez ryzyka, byłeś ty, zalegający z w miarę ukojonymi płynami w środku. Zostaję”.
Ciekawe, prawda? I kompletnie pod prąd dominującej narracji? Jednak … Owszem, ten manifest mizantropii i pochwała izolacji jest ciekawą, nawet efektowną propozycją spojrzenia na pandemię z filozoficznego i psychologicznego punktu widzenia.
Wyłania się zza tego poglądu słynne sartrowskie: „Piekło to inni”. Problem w tym, że ta wizja wyzwalającej izolacji od innych, to utopia po tytułem „wieża z kości słoniowej”. Co mieliby na dywagacje autora powiedzieć ludzie uwięzieni przez pandemię całymi licznymi rodzinami ciasnych mieszkaniach, chorzy osamotnieni umierający w rezultacie tej izolacji, wykluczeni cyfrowo itd., itp. Poza tym, jeśli ma się potrzebę zostania mizantropem, to lepiej nim zostać z własnej woli, niż przymuszony okolicznościami. Piekło to inni? Bardzo często, ale przecież nie wszyscy.
Warto przy tym zauważyć, że psychofilozoficzna interpretacja pandemicznej izolacji jako błogosławieństwa i „daru bogów” w „dzienniku odosobnienia”, pozostaje w niejakiej sprzeczności z duchem narracji samej powieści, w której wyobcowanie i samotność, a także narastający i odbierający wolność jednostce dyktat cyberpaństwa współtworzy przerażający obraz rozpadającego się świata.
Nie wiem, czy ta rozbieżność i niekonsekwencja jest przez autora zamierzona, czy przypadkowa. W przypadku prozy tak otwartej na interpretacje jedno i drugie wchodzi w rachubę.
„Liczby ostatnie”, to okropna, przykra, przygnębiająca w lekturze proza bardzo dobrej próby literackiej. Ale chyba w końcu o taki efekt autorowi chodziło? Dawno nie czytałem tak dobrej, a jednocześnie tak nieprzyjemnej, odrażającej do szpiku kości prozy.
Jarosław Maślanek – „Liczby ostatnie”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 319, ISBN 978-83-819-180-6