8 listopada 2024

loader

Opowieść o nietzscheańskim człowieku

Po kilku dniach, jakie upłynęły od obejrzenia „Eteru” Krzysztofa Zanussiego najsilniej tkwi mi w pamięci zrealizowana w mrocznej estetyce, jakby żywcem wzięta z symbolistycznej poezji czasów modernizmu i z niepokojącego malarstwa polskiego drugiej połowy XIX wieku (symbolizm Jacka Malczewskiego i gra rozedrganymi kontrastami światła i ciemności charakterystyczna dla Aleksandra Gierymskiego czy Józefa Chełmońskiego) scena z żywymi pomnikami na cokołach, aranżowanymi w nocnej, rozświetlonej pochodniami, śnieżnej scenerii pałacowego parku, dla gości przybywających powozami na bal.

 

I właśnie wrażenie silnej, świadomej estetyzacji wynosi się z najnowszego filmowego obrazu Zanussiego jako wrażenie pierwsze i najmocniejsze. Siermiężne z natury scenerie: wojskowego fortu i żołnierskiej zbiorowości, gabinetów lekarskich i sal laboratoryjnych, cel więziennych, wojskowego burdelu, błota poligonu – wszystko to w oku Zanussiego (i w prawdziwie mistrzowskim wykonaniu operatora-twórcy zdjęć Piotra Niemyjskiego) nabrało walorów osobliwego, nawet wyrafinowanego, zmysłowego, choć jednocześnie surowego, ascetycznego piękna. W ten klimat filmu wpisują się także wyszukane językowo dialogi formowane za pomocą pełnych, kunsztownie zbudowanych zdań, bliskie literaturze a tym samym odległe od naturalizmu i weryzmu językowej potoczności. Skądinąd odrzucenie weryzmu, także językowego, akurat w scenerii koszarowo-wojskowej, jest jednym ze znamion przekory tego artysty, idącego pod prąd współczesnych konwencji i mód. Jeśli do tego dodać tło muzyczne zaczerpnięte z Richarda Wagnera, to dopełnia się w „Eterze” estetyczna triada słowa-obrazu-muzyki. Trudno przypuszczać, by w przypadku artysty tak świadomego i tak doświadczonego jak Zanussi owa estetyzacja mogła być efektem przypadkowym, czy nawet tylko pobocznym, jako estetyczna gra, sztuka dla sztuki. Jest to bez wątpienia świadome, estetycznie motywowane dopisanie piękna do moralistycznej i fideistycznej intencji tego filmu. Sądzę, że zamiarem reżysera było danie w ten sposób świadectwa pragnieniu stanięcia po stronie dobra, moralności, po jasnej stronie mocy, po stronie wartości, którym konsekwentnie hołduje w swojej twórczości. Można się z nim zgadzać lub nie, można jego twórczość cenić lub nie, ale artystycznej wierności ideałom nie sposób mu odmówić.

Akcja „Eteru” zaczyna się na Podolu, w granicach Cesarstwa Rosyjskiego, w okresie poprzedzającym wybuch Wielkiej Wojny 1914 roku. Głównego bohatera, lekarza granego przez Jacka Poniedziałka, fascynuje działanie eteru, substancji uśmierzającej ból i odbierającej świadomość, tajemniczej i groźnej. Przypadkową, śmiertelną ofiarą jego eksperymentu z eterem pada młoda dziewczyna. Lekarz zostaje skazany na śmierć, ale udaje mu się jej uniknąć. Dociera do zaboru austriackiego, a w wojskowej twierdzy dowodzonej przez komendanta granego przez Andrzeja Chyrę i za jego przyzwoleniem kontynuuje swoje eksperymenty, na żywych i umarłych. Konstrukcja narracyjna filmu jest wyraźnie inspirowana poetyką mrocznego thrillera psychologicznego, ale jego inspiracja literacka i kulturowa ma swoje źródło w micie faustycznym, bliskim Zanussiemu od jego pierwszych filmów, w tym szczególnie od „Iluminacji”, ale także choćby „Barw ochronnych”. Gdyby pół żartem, pół serio szukać innych konotacji dla idei tego filmu, można by je znaleźć także w niektórych motywach stworzonej przez Mary Shelley historii doktora Frankensteina, wczesnej (1818) prefiguracji nowoczesnej wersji mitu faustycznego, przynależnego dziś wszakże do kultury masowej, także dzięki popularnym ekranizacjom. Sensów „Eteru” należy szukać jednak nie tylko w tworzywie filmu, ale także wypowiedziach Zanussiego. Uzasadniając wybór mitu Fausta jako osnowy utworu, twórca zwrócił uwagę, że „to mit, który trochę zbladł, bo ludzie przestali wierzyć w duszę”. Tak, to prawda. W zlaicyzowanych czasach, trudno dokonać, zwłaszcza w Europie, aktualizacji mitu, który zakłada wiarę w duszę, choćby była ona na sprzedaż lub na zamianę na cenniejsze od niej dobro. Dlatego w pierwszej części „Eteru”, określonej na ekranie napisem jako „Historia jawna”, obserwujemy (mimo wspomnianej wyżej estetyzacji) realistyczny, materialistyczny aspekt poczynań głównego bohatera. Powoduje nim mający swoje źródło w klimacie pozytywizmu i modernizmu kult doświadczenia naukowego, pasja docierania do prawdy o naturze człowieka, bezwzględny ateistyczny scjentyzm, także iście nietzscheański kult siły („Wola mocy”), ale jednocześnie żądza władzy nad drugim człowiekiem, motywowana po części ochotą by zająć miejsce Boga, stać się demiurgiem, a w konsekwencji być może nawet przezwyciężyć ból i śmiertelność, otwierając tym samym szlak ku nieśmiertelności. Bo obok J.W. Goethego czy Christophera Marlowe, jako twórców literackich wcieleń mitu Fausta, za patrona intelektualnego tego filmu (niezależnie od tego, czy jest to zgodne z subiektywnymi motywacjami reżysera) można uznać, także Friedricha Nietzsche. Bo „Eter” to także opowieść o człowieku – świadomie czy nieświadomie – nietzscheańskim. W „Historii jawnej” Zanussi przygląda się swojemu bohaterowi jak przyrodnik, którym przecież jako fizyk i myśliciel także jest. Nie czyni z niego demonicznego potwora, hipostazy zła. Jest to postać nie tyle niemoralna, ile amoralna. Zło go nie fascynuje, nie jest dla niego horyzontem, celem. Nie jest on też szatańskim wrogiem dobra, lecz przechodzi nad dobrem i złem do porządku dziennego. Może zadawać cierpienie, może przynosić ulgę, jest mu to obojętne – byle mógł krok po kroku, przekraczając kolejne granice, drogą manipulacji, zuchwale zmierzać do wiedzy i władzy oraz do owej „tajemnicy istnienia”, której poznania pragnie z renesansową zachłannością („Nic co ludzkie nie jest mi obce”) i z bergsonowskim „elan vital”. Charakter „Eteru” jako moralitetu, bo ten film jest przede wszystkim moralitetem, kończy się wraz z zamknięciem „Historii jawnej” i ukazaniem „Historii tajnej”. To w niej wychodzi Zanussi z roli artysty i przyrodnika, a staje się chrześcijańskim moralistą (to zresztą dwa spojone ze sobą jakby wbrew prawom natury, niczym woda i ogień w jednym, ogniwa jego egzystencjalnej, intelektualnej i artystycznej sylwetki). Jeszcze przed premierą „Eteru” Zanussi mówił o „Szatanie chełpiącym się swoim zwycięstwem, bo ludzie przestali wierzyć w jego istnienie”. W „Historii tajnej”, będącej rodzajem skrótowej rekapitulacji „Historii jawnej”, Zanussi dodaje swoją chrześcijańską, fideistyczną interpretację, a raczej objaśnienie. Czyni to w sposób, który może zadziwić, a nawet zniesmaczyć niektórych z tych, którzy przyzwyczaili się postrzegać go jako subtelnego intelektualistę i wyrafinowanego artystę. Oto bowiem reżyser wprowadza na scenę „Historii tajnej” atrybuty i prawdy swojej chrześcijańskiej wiary w sposób dosłowny, nie jako wyłącznie subiektywny wyraz „credo” i „confiteor”, lecz jako realną rzeczywistość, „jeden do jednego”, włącznie z postacią Szatana mającego postać Księcia Ciemności, nie abstrakcyjnego, lecz osobowego, konkretnego Zła. To ono powoduje głównym bohaterem, mimowolnie, jako ateista, ulegającym „szatańskim podszeptom”. Czyni to Zanussi w sposób, który wydaje mi się ekspresją jego przekornej wolności, a jednocześnie autoironii – jego Szatan ma postać wytwornego, męskiego pana w surducie i cylindrze. To Szatan jak z „Kordiana” Słowackiego, jak Lucyfer z poematu Tadeusza Micińskiego, jak Woland z „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, jak figura z hollywódzkich wyobrażeń o Księciu Ciemności. To przekorne, graniczące ze starą ludową fantazją wyobrażenie Diabła i tę dosłowność w pokazaniu istoty wiary chrześcijańskiej jako oczywistości i rzeczywistości materialnej wielu poczyta Zanussiemu za ciężki, niektórzy może nawet za dyskwalifikujący artystyczny feler tego filmu. Co do mnie, to myślę, że Stary Mistrz, który za pół roku skończy 80 lat, miał prawo do takiego spojrzenia, do takiej przekornej i niemodnej formuły, do takiej estetycznej ekspresji, do takiej jednoznaczności, do takiego wyznania wiary i do takiego postawienia kropki nad i. Przy czym Zanussi swego bohatera, jako „dobry chrześcijanin” nie potępia, lecz stawia jego los w świetle swojej wiary, a nawet go „ocala”. Zanussi patrzy na „jądro ciemności” nie przez pryzmat laickiego tragizmu Conrada, lecz okiem chrześcijańskiego personalisty. W wykonaniu filmowego żółtodzioba byłoby to ujęcie może cokolwiek kiczowate i dewocyjne. Pod ręką doświadczonego człowieka i finezyjnego artysty nabiera sensu, który wypada co najmniej przyjąć do wiadomości. I choć zachowuję daleko idący dystans i sceptycyzm do światopoglądu Krzysztofa Zanussiego, to jego „Eter” przyjmuję jako ważne i godne namysłu dzieło sztuki filmowej.

 

„Eter”scenariusz i reżyseria Krzysztof Zanussi, zdjęcia Piotr Niemyjski, scenografia Joanna Macha, kostiumy Katarzyna Lewińska, muzyka Richard Wagner, produkcja polsko-ukraińsko-litewsko-węgiersko-włoska, Zespół TOR, 2018 r.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

W Katarze zdrożał alkohol

Następny

Łysiaka bigos romantyczny

Zostaw komentarz