17 maja 2024

loader

Ostrzegam II

Samotność Polaków na „wyspie tolerancji i wolności”. O jaką Polskę zabiega prezes PiS?…

Poprzedni tekst, zamieszczony na łamach „Dziennika Trybuny” zakończyłam przywołaniem osobliwej deklaracji J. Kaczyńskiego z 10 września 2017r., zapowiadającej, że PiS, zmieniając metodami nielegalnymi (bo niekonstytucyjnymi) ustrój państwa, nie będzie się liczył zarówno z opinią wewnętrznej opozycji, jak i stanowiska instytucji międzynarodowych. To właśnie – wg. Kaczyńskiego jest najwyższy dowód patriotyzmu i suwerenności. Do symbolu jego myślenia na temat polskiej polityki zagranicznej przejdzie stwierdzenie: „Nikt nam nie narzuci woli z zewnątrz. Nawet, jeśli w pewnych sprawach pozostaniemy w Europie sami, to pozostaniemy”. Dziwna to deklaracja w ustach polskiego polityka, który na tyle zna historię, aby pamiętać, jak tragiczne w skutkach było osamotnienie suwerennej przecież Polski w 1939r. Dziś taka deklaracja oznacza dorozumianą zgodę na marginalizację naszego kraju w układzie wewnątrz europejskim, na stworzenie z niej zapadłego kąta Europy.

Nie ma takiego kraju…

Wyznanie to umieszczam na pograniczu tragedii i śmieszności, dlatego m.in. uważam je za niezwykle groźne dla interesów Polski. Dziś nie ma takiego kraju na świecie, który mógłby swoje problemy rozwiązać sam. Kaczyński takimi deklaracjami kolejny raz dał dowód braku orientacji we współczesnym świecie, doświadczenia i wyobraźni, cechujących mężów stanu. Nie bierze również pod uwagę aspiracji współczesnych Polek i Polaków, którzy chcą swobodnie przemieszczać się po kontynentach i kulturach, komunikować się pokojowo, korzystać z rozwoju nowych technologii, gospodarki i nauki, odrabiając tym samym zaległości dwóch generacji, które takich możliwości nie miały. Stąd ufam, że koncepcja Polski jako samotnej „wyspy wolności i tolerancji” nie jest ofertą, która mogłaby wygrać z otwarciem Polski na świat, a świadoma izolacja Polski od cywilizacji europejskiej, łącznie z cechującymi ją wartościami politycznymi, nie znajdą poparcia wśród większości społeczeństwa polskiego.
Co prawda, trudno jest przegnać zaścianek z ograniczonych umysłów ludzkich, ale bez wątpienia należałoby uporać się z nim w polityce państwa, zwłaszcza, że ciasne myślenie o Polsce i świecie zagraża dziś naszym żywotnym interesom. Jesteśmy przecież świadomi tego, że Polki i Polacy nie dali prezesowi PiS upoważnienia do anihilacji naszych dotychczasowych powiązań i sojuszy oraz do zaprzeczenia wartościom, na których instytucje te zostały zbudowane i do których przestrzegania zobowiązaliśmy się na mocy umów międzynarodowych. Do niedawna aksjomaty te wydawały się być nienaruszalne. Dziś wszystko wydaje się płynne i nielogiczne. Stałe są tylko dyktatorskie zapędy Kaczyńskiego i jego nieodparta rządza władania państwem i społeczeństwem.
W czasie „IVRP” (2005-2007) prawicowi intelektualiści, związani z PiS, odgrzewali koncepcje ideologiczne Carla Schmitta mówiące o tym, że podstawowym warunkiem skutecznego uprawiania polityki jest wskazanie wroga. Aby tę myśl szefa nazistowskiego związku prawników maksymalnie w ostatnich latach spopularyzować prawicowe wydawnictwo wydało kilka książek C. Schmitta. Sądzę, że PiS realizuje co najmniej dwie z jego tez: prymat polityki nad prawem (tzw. decyzjonizm) oraz właśnie teorię wroga, nie tylko w polityce wewnętrznej, ale również w relacjach zewnętrznych. Nie trudno zauważyć, że w polityce międzynarodowej to podejście odnosi się do obecnego stosunku polityków PiS w stosunku do Rosji i Niemiec.

Samotność w sąsiedztwie

Najtrudniejsze do zniesienia dla tych, którzy niosą przez pokolenia pamięć o wojennych losach Polaków, jest brak dziś po stronie PiS umiejętności budowania strategicznych sojuszy w naszym najbliższym sąsiedztwie. Złe, lub – jak kto woli – nieustannie pogarszające się stosunki z Rosją i Niemcami są wykładnikiem ślepoty politycznej narodowo-radykalnej ekipy PiS, która wobec obu sąsiadów prowadzi politykę zaczepno-dyfamacyjną. W zasadzie nie ma tygodnia, aby w jedną, lub w drugą stronę nie popłynęły pretensje, żądania, bądź wypominki. Kaczyński et consortes robią wrażenie, jakby w 2017 r. chcieli rozgrywać na własnych zasadach skutki II wojny światowej, nawet za cenę odnowienia nieracjonalnej wrogości w stosunkach z Rosją i Niemcami.

Od Jałty do Unii

Znawcy problematyki międzynarodowej doskonale zdają sobie sprawę z tego, że wszystko, co przynosiło Polsce straty i korzyści w układach międzynarodowych było przez dziesiątki lat funkcją interesu wielkich mocarstw. Myślę, że i w najbliższej przyszłości to się nie zmieni. Pamiętajmy więc niezmiennie o tym, że samodzielny wpływ Polaków na własny los był ograniczony (i to w warunkach olbrzymiej daniny krwi), na dowód przywołam takie wydarzenia, jak :
rok 1943 – Jałta i następstwa jej postanowień w sprawie naszych granic;
rok 1945 –Poczdam i określenie roli Polski w porządku europejskim;
grudzień 1989 – spotkanie G. Busha i M. Gorbaczowa na Malcie, gdzie obaj prezydenci ogłosili koniec zimnej wojny, efektem czego była zgoda na zmianę ustroju Polski;
rok 1990 – konferencja 2+4, która otworzyła drogę do zjednoczenia Niemiec. Polska została dopuszczona do rozmów dopiero w czasie trzeciego posiedzeniu (w Paryżu), gdy omawiano kwestię granicy polsko-niemieckiej, czego efektem był Traktat o potwierdzeniu istniejącej granicy polsko-niemieckiej z 14 listopada 1990r;
rok 1999 – przystąpienie Polski do NATO;
rok 2004 – w dziesięć lat po złożeniu przez naszą dyplomację wniosku o członkostwo nastąpiło wejście Polski do Unii Europejskiej.
W dwóch ostatnich przypadkach nasi partnerzy zachodni mocno zwracali uwagę na obowiązywanie w NATO i UE trwałych wartości, które stanowią główny sens ich funkcjonowania: wolne wybory, praworządność, trójpodział władz, prawa człowieka i obywatela, w tym wolność myśli, sumienia i wyznania. W przypadku NATO należy jeszcze dodać zasadę cywilnej i demokratycznej kontroli nad armią. W każdym przypadku strona polska deklarowała podzielanie tych wartości i ich znaczenia w realizowanej praktyce państwowej i międzynarodowej.
Daty te ilustrują przebytą w najnowszej historii drogę, polegającą na wykorzystywaniu realnych uwarunkowań dla zapewnienia Polsce i Polakom bezpieczeństwa i stabilizacji.

Demontaż podstaw

Po rozpadzie Układu Warszawskiego (lipiec 1991 r.) kolejne ekipy rządzące naszym krajem budowały nowe podstawy bezpieczeństwa dla Polski. Byliśmy wówczas witani „na pokojach” europejskich (zaczęło się od Rady Europy) z przychylnością, a nawet z podziwem za konsekwentną demokratyzację ładu ustrojowego naszego kraju. Pamiętam czasy, gdy za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego nowo wybrani prezydenci byłych państw socjalistycznych odbywali swą pierwszą podróż do Warszawy ….
Dziś jesteśmy członkiem NATO i UE. Obie te organizacje stają właśnie przed nowymi wyzwaniami, wynikającymi z kształtującego się wyraźnie nowego układu sił na świecie. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wielkie mocarstwa rywalizują dziś o nowy podział wpływów (i dóbr, patrz: pola roponośne w Syrii), mam tu na myśli USA, Rosję i Chiny. Wobec tej nowej konstelacji będzie musiała się wkrótce określić Unia Europejska i odwrotnie. Być może w związku z nowymi zjawiskami na arenie światowej odżyła wśród najsilniejszych państw europejskich koncepcja utworzenia własnej, europejskiej siły militarnej, która by stworzyła nowe ramy bezpieczeństwa w Unii Europejskiej, zwłaszcza, że USA zredukowały swoją obecność w Europie do 60 tys. żołnierzy. W tym kierunku szła niedawna dyskusja w Fundacji A. Kwaśniewskiego, toczona wokół książki, której przedmiotem były rozważania na temat drogi do stworzenia armii europejskiej.

Groźba osamotnienia

Interes Polski znajduje się w obrębie Unii Europejskiej, opartej dotąd na trzech głównych filarach: demokracji, praworządności i prawach człowieka. Nie można wykluczyć, że w liberalnej, pokojowej dotąd UE dojdzie w jej strukturze w przyszłości czwarty filar – militarny, wzmacniający wspólne poczucie bezpieczeństwa państw członkowskich. Dyskusje na ten temat wśród grup eksperckich prowadzone są w sytuacji, gdy trwa wojna w Syrii, w którą zaangażowane są Rosja i USA; radykalizuje się niebezpiecznie Turcja, dalekie od stabilizacji są obszary Iraku i Libii, Korea grozi kolejnymi próbami nuklearnymi, a Dżihad nie rezygnuje z prowadzenia „świętej wojny”, przy pomocy zbrodniczego terroryzmu. Również w Europie trwa militarna konfrontacja na pograniczu Rosji i Ukrainy, nowe problemy wywołał Brexit, a w ostatnich dniach doszedł w Europie spór o oderwanie się Katalonii od Hiszpanii.
Nie ulega wątpliwości, że w naszym interesie leży prowadzenie rozważnej dyplomacji wewnątrz europejskiej i trafne rozpoznanie procesów, generowanych obecnie przez wielkie mocarstwa. Stąd ważnym elementem polityki zagranicznej Polski powinno stać się rozładowanie napięcia w stosunkach z Niemcami i Rosją ( na niewiele zdało się PiS-owi samo komplementowanie Białorusi i Łukaszenki, zwłaszcza, że po polskich pochwałach przejechał się po Białorusi pancerny „Zapad”). Odradzanie się przy aktywnym udziale polityków polskiej nacjonalistycznej prawicy głównego punktu zapalnego dla egzystencji Polski, czyli istnienie między Niemcami a Rosją, byłoby dla naszego kraju zabójcze i niewybaczalne, zwłaszcza, że między samą Polską a Rosją, Polską a Niemcami formalnie nie ma dziś żadnego konfliktu. Pojawiają się tylko te sztucznie wymyślane.

Państwo heroistyczne

Ponad rok temu w czasie ciekawej konferencji, zorganizowanej przez krakowską Kuźnicę, a poświęconej polskiej racji stanu prof. B. Łagowski stwierdził: „Można się zastanawiać, kto wywołuje w Polsce nastroje wojownicze: moim zdaniem przyczyna tkwi w samej koncepcji państwa heroistycznego. Waham się w kwestii terminologicznej – może należałoby mówić o państwie stanu powstańczego, skoro powstania zostały uznane przez państwo za najwyższy przejaw patriotyzmu i ducha narodowego”. I dodaje: „Niech ktoś powie, jak można zdefiniować interes narodowy w takim państwie!”. Nic dodać, nic ująć.
Po dwóch latach rządzenia przez PiS już widać, że ekipa Kaczyńskiego nie ma zdolności do podjęcia debaty ten temat polskiej racji stanu i ze względów ideologicznych mieć jej nie będzie, a oparcie dziś polskiego interesu narodowego na nacjonalizmie, rusofobii i antyniemieckości nie będzie atrakcyjne dla większości państw europejskich.
W lipcu odwiedził Warszawę prezydent Donald Trump, w programie wizyty był jego udział w inauguracji szczytu Inicjatywy Trójmorza, która ma być pomysłem „na zwiększanie jedności i spójności europejskiej”. Udział w tym spotkaniu Prezydenta USA miał być symbolicznym wyrazem akceptacji tej inicjatywy. Ponad rok temu prof. A. Romanowski napisał, że pomysł ten mógłby być sensowny, „jednak tylko dopóty, dopóki nie byłby pomysłem na utworzenie w Unii Europejskiej jakiejś podgrupy opozycyjnej wobec Brukseli” i chyba profesor trafił w sedno. Po odlocie z Warszawy Prezydent Tramp nie wspomniał już nigdy o Międzymorzu (pewnie zapomniał), za to w komunikatach Departamentu Stanu pojawiają się coraz ostrzej formułowane obawy o stan praworządności w Polsce.

Tragiczny brak

Znawcy problematyki międzynarodowej podzielają pogląd, że polska racja stanu obiektywnie powinna polegać dziś na umacnianiu integracji europejskiej , na twórczym włączaniu się w rozwiązywaniu trudnych problemów, dotyczących tej wspólnoty. Jednakże, gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, jaka jest dziś polityka europejska, lub polityka wschodnia w wydaniu polskiej dyplomacji, pracującej pod kierunkiem szefa MSZ – W. Waszczykowskiego, odpowiedziałabym: tragiczny brak i jednej i drugiej.
Za chwilę w resorcie tym może również zabraknąć dobrze przygotowanych kadr, bo oto szef MSZ zapowiedział dokonanie w resorcie kolejnej czystki kadrowej. Pustkę strategiczną i zawstydzające „sukcesy” w stylu San Escobar wyraźnie wypełnia decyzjami zastępczymi. Przy takim kierowaniu polską dyplomacją, realnym zagrożeniem dla Polski staje się przesunięcie do strefy marginesu europejskiego, a więc do sytuacji, w której nie będziemy odgrywać żadnej roli w polityce europejskiej, bo nie będziemy nikomu w Europie potrzebni, zwłaszcza, że przez minione dwa lata polska prawica jest w UE nieustannym źródłem konfliktu. Podzielam pogląd prof. A.Romanowskiego, że na polu międzynarodowym w zasadzie PiS zmarnował już wszystko.

Ożywianie trupa

Za to ekipa tej partii mózgami Kaczyńskiego, Waszczykowskiego i Macierewicza nieustannie skupia się nad ożywieniem przedwojennej teorii dwóch wrogów. Nagłaśnia kwestię reparacji wojennych od Niemiec, a propagandowa kampania wokół tej kwestii pobudza w szczególności populistyczne podejście do trudnych zaszłości historycznych.
Z drugiej strony mamy ciągłe podsycanie przez przywódców PiS skłonności rusofobicznych, karmionych od ponad 7 lat t.zw. mitem smoleńskim.
Jak wiemy – źródłem tego mitu politycznego stała się nieszczęsna podróż Prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Katynia 10 kwietnia 2010 r. Media donosiły, że w ten sposób ówczesny Prezydent chciał zainaugurować swoją kolejną kampanię wyborczą. Rokowania na zwycięstwo miał marne, więc potrzebny był mocny akcent patriotyczny.

Dramat alla polacca

Hasło „Katyń” będzie jeszcze długo elektryzować Polaków. Kilkadziesiąt lat kłamstwa przywódców ZSRR wokół tej niewyobrażalnej zbrodni budziło ostry sprzeciw polskiej diaspory na całym świecie. W kraju utrzymywana była na ten temat dyscyplinowana politycznie zmowa milczenia, podzielana zresztą w określony sposób przez wielkie mocarstwa: wiosną 1989 r. uważnie obserwowałam reakcję zagranicy na ożywianie się nadziei na ujawnienie pełnej prawdy o Katyniu. Reakcje wielkich mocarstw były letnie, Brytyjczycy (poza zawodowymi historykami) do dziś używają osobliwego sprytu, aby zachować tajemnicę wokół ważnych dla nas faktów i dokumentów z okresu II wojny światowej. W latach 80. premier M. Thatcher przesunęła odtajnienie dokumentów służb specjalnych aż na rok 2024! Obawiam się, że data ich ujawnienia będzie w dalszym ciągu przesuwana, zgodnie ze znanym stwierdzeniem – Anglia nie ma wiecznych wrogów, ani wiecznych przyjaciół, ma tylko wieczne interesy (autorem tych słów był brytyjski premier z pierwszej połowy XIX w. – Henry Temple).
Nadzieją na ostateczne zamknięcie tej sprawy między Polską a Rosją było spotkanie polskiego premiera Donalda Tuska z ówczesnym rosyjskim premierem Władimirem Putinem w Katyniu 7 kwietnia 2010 r. Niestety, stało się inaczej. W trzy dni później złowrogie hasło „Katyń” odnowiło się nam palącą raną na nowo: Katyń stał się miejscem kolejnego dramatu alla polacca: na pobliskim lotnisku przy lądowaniu w złych warunkach atmosferycznych samolot z delegacją na pokładzie spadł na ziemię z wysokości 100 m

Wojenka na grobach

Tragiczna śmierć w tym miejscu kolejnych 96 obywateli naszego kraju wywarła straceńczy wpływ na polską politykę wewnętrzną i zagraniczną, doprowadziła do kolejnych, nieusuwalnych podziałów społecznych, do odbywania, comiesięcznych politycznych egzorcyzmów pod Pałacem Prezydenckim, z nieodłącznymi elementami w postaci wygrażania zemstą, sianiem nienawiści i kłamstwa. Jak wiemy, głównymi kreatorami podtrzymywania ciągnącej się w nieskończoność „żałoby smoleńskiej”, wykorzystywanej cynicznie do bieżących celów politycznych są dwaj ludzie – bliźniaczy brat Lecha Kaczyńskiego – Jarosław oraz obecny minister obrony narodowej – Antoni Macierewicz.
A Katyń..? Katyń od kilka lat usuwany jest w cień. Politycy PiS nie pielgrzymują już na Polski cmentarz wojenny pod Smoleńskiem. Leżący tam żołnierze stali się blednącym tłem dla znacznie ważniejszych uroczystości, organizujących emocje w kraju , w postaci comiesięcznych marszów od warszawskiej katedry przy ul. Piwnej do Pałacu Prezydenckiego, kończonych przemówieniem brata Prezydenta, który zginął w katastrofie lotniczej. Te przemówienia nasycone są zawsze potężną dawką wrogości wobec całego, zewnętrznego świata wobec PiS.
Za to przed wejściem na cmentarz w lesie katyńskim pojawiły się tablice z informacjami o zmarłych w Polsce jeńcach bolszewickich w czasie wojny 1919-1921 r., którym towarzyszą niechętne Polsce lokalne kontrdemonstracje. Zaczęła się wojenka propagandowa, trudno w niej będzie o prawdę, rozsądek i godną, cmentarną ciszę.

trybuna.info

Poprzedni

Bayern dołączył do faworytów

Następny

Kadra Urugwaju na mecz z Polską