Czy Aleksander Nalaskowski może być nauczycielem?
Na krótko przywołany do porządku karą dyscyplinarną zawieszenia w obowiązkach dydaktycznych, lecz i szybko „ułaskawiony” przez Rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, „pedagog”, profesor Aleksander Nalaskowski bynajmniej nie wyciągnął samokrytycznych wniosków ze swojej postawy i nadal uprawia, jako publicysta tygodnika braci Karnowskich „Sieci”, swój dyskryminacyjny i naznaczony obsesyjną nienawiścią proceder.
Zgwałcone miasta
Co więcej, nawet go rozszerzył. Czując się być może ograniczony formułą cotygodniowego felietonu, Nalaskowski wysmażył odrębny tekst „Nowa racja stanu?” („Sieci”, nr 41/2019). Atakuje w nim oczywiście jak poprzednio środowiska LGBT i używa w stosunku do nich określenia „dewiacje”. Nalaskowski „zasłynął” kilka miesięcy temu ohydnymi, obraźliwymi inwektywami pod adresem organizatorów i uczestników Marszów Równości, określając je jako „gwałty”. Pisał o „zgwałceniu” miast, w których takie marsze się odbyły. Właśnie przede wszystkim tekst, w którym padły owe inwektywy, stał się dla władz jego uczelni, UMK w Toruniu, powodem do wymierzenia mu wspomnianej kary, wkrótce przedterminowo zawieszonej. Nawiasem mówiąc: skoro Nalaskowski jest tak wrażliwy na kwestię gwałtów, to zamiast używać tego pojęcia w sposób nonsensowny i haniebny, powinien ująć się za ofiarami rzeczywistych gwałtów, w tym dokonanych przez przedstawicieli jego ulubionego kleru katolickiego. Z kolei, jeśli interesuje go zjawisko LGBT i związane z nim uwarunkowania, niech zajmie się tym jako badacz, sine ira et studio, zamiast uprawiać piętnującą mowę nienawiści.
Choroba
W tekście „Nowa racja stanu?” Nalaskowski powiela wszystkie swoje stare obsesje, inwektywy i ekspresje nienawiści. Unika jedynie frazy z „gwałtami”, być może z obawy o wznowienie przeciw niemu procedury dyscyplinarnej. Protestuje jednak przeciw „zakazowi terapii, leczenia homoseksualizmu”, co implicite oznacza, że uważa homoseksualizm, wbrew ustaleniom nauki i zdrowemu rozsądkowi, nie za jedną z możliwych orientacji seksualnych, lecz za „chorobę”. Stan psychiczny uczestników „marszowników z Lublina” określa na przykład jako stan ludzi cierpiących na poczucie „nieszczęścia i deprechę”. W tym miejscu warto się zastanowić, na jakiej podstawie ów naukowiec formułuje taką absurdalną, niczym nie popartą, arbitralną ocenę? Zdarzają się, być może, ludzie o orientacji homoseksualnej – z różnych powodów nieszczęśliwi – ale są niewątpliwie wśród nich także osoby czerpiące satysfakcję i szczęście ze swojej sytuacji i tożsamości płciowej.
Jednak w cytowanym artykule Nalaskowski po raz pierwszy z taką furią zaatakował także swoje środowisko uniwersyteckie. Odniósł się na przykład do oświadczenia Konferencji Rektorów Szkół Polskich w obronie praw osób LGBT – obraźliwie i za pomocą języka znamionującego mankamenty osobistej kultury – określając sformułowaną przez rektorów ocenę jako „pseudonaukowy bełkot” (tego epitetu używa w tekście dwukrotnie) i „czystą brednię”. Jeśli Nalaskowski uważa, że prominentni przedstawiciele elity środowisk naukowych, którzy tworzą gremium KRASP, formułują „pseudonaukowy bełkot” i „czyste brednie”, to co ów „uczony” jeszcze robi w tym gronie? Sam Nalaskowski z kolei formułuje przy okazji nonsensowną tezę, jakoby rektorzy traktowali „propagację fali LGBT jako polską rację stanu” (z czego wywiódł taki absurdalny wniosek?).
Jest sprawą członów KRASP, czy wyciągną jakieś praktyczne wnioski z obraźliwych sformułowań Nalaskowskiego pod ich adresem. Jednak ze społecznego punktu widzenia znacznie groźniejszy jest sposób, w jaki profesor już, nie publicysta, Aleksander Nalaskowski uprawia i prezentuje uprawianą przez siebie dyscyplinę naukową – pedagogikę. To szczególna dziedzina nauk społecznych, związana ściśle z nauczaniem i wychowaniem młodego pokolenia. Znacznie więcej, w aspekcie moralnym, wolno n.p. historykowi czy literaturoznawcy, nawet filozofowi, jako że przekaz ich nauk nie związany jest aż tak bezpośrednio z formowaniem postaw młodego pokolenia.
Opiekun niespolegliwy
Sama niejako definicja roli pedagoga zakłada, że poza wiedzą przedmiotową, powinien on odznaczać się szczególnymi cechami moralnymi i szczególną postawą w praktyce działalności codziennej. Jest wśród nich zasada zobowiązująca do postawy opiekuńczości wobec wychowanków, do postawy, którą Tadeusz Kotarbiński określał jako postawę „spolegliwego opiekuna”.
Historyk, literaturoznawca czy filozof odnosi się w swojej działalności do zdarzeń minionych, często zamierzchłych, do jakości artystycznych czy do abstraktów. To stwarza większą przestrzeń swobody ekspresji, Podmiotem myślenia i działania pedagoga (także w formie wyrażania poglądów) jest „żywa tkanka”, jaką jest młode pokolenie, konkretni młodzi ludzie wchodzący w dorosłe życie. Pedagog powinien ich nie tylko z definicji wspomagać, ale winien jest im przekazanie szacunku dla najcenniejszych ludzkich wartości i postaw, w tym szacunku, a co najmniej tolerancji dla człowieka, również dla „innego”. Czy Aleksander Nalaskowski choć raz wziął na przykład pod uwagę ewentualność, że wśród adresatów jego dyskryminacyjnych inwektyw mogą być jego aktualni, obecni lub przyszli studenci? Że jego poglądy mogą ranić wielu, zwłaszcza bardziej wrażliwych młodych ludzi? Czy określanie ich (nawet in gremio) jako „dewiantów”, to postawa godna nauczyciela akademickiego, który – powtórzę – powinien być, jako pedagog, niejako z definicji ich „spolegliwym opiekunem”?
Mowa obsesyjna
Aleksander Nalaskowski jako obywatel ma prawo do swoich poglądów, ale jako PEDAGOG nie ma prawa ich publicznie demonstrować, zwłaszcza jeśli znamionuje je obsesyjna mowa nienawiści i pogardy. Trudno – takie akurat ograniczenie z rolą PEDAGOGA się łączy. Jeśli Aleksander Nalaskowski przekwalifikuje się na inną dyscyplinę naukową, pole swobody jego ekspresji ulegnie poszerzeniu. Jako PEDAGOG nie może otwarcie głosić tego co głosi, tak jak n.p. lekarz psychiatra nie ma prawa głosić poglądów pogardliwych wobec swoich pacjentów.
Na łamach tygodnika „Sieci” Aleksander Nalaskowski jest publicystą, ale ta jego cotygodniowa rola nie unieważnia jego zasadniczej roli – profesora pedagogiki i nauczyciela akademickiego. Na łamach wspomnianego pisma publikują publicyści formułujący poglądy nie mniej od poglądów Aleksandra Nalaskowskiego skrajne i obsesyjne.
Nie mam jednak do nich pretensji, są oni bowiem jedynie publicystami wyrażającymi swoje opinie i linię polityczno-ideologiczną pisma. Ja również jestem publicystą, ale choć osobiście uważam religię za błąd antropologiczny, za formę nieprawdy, nawet intelektualnej dewiacji, to przecież nie określam ludzi wierzących jako „dewiantów”. Aleksander Nalaskowski ma inną niż publicyści rolę i inne zobowiązania.
Szlachectwo obligujące
Jako pedagog i nauczyciel akademicki ma potencjalny wpływ na formowanie postaw młodego pokolenia, ma w ręku – i to w trybie formalnym – instrumenty oddziaływania wychowawczego. To rodzaj „szlachectwa”, które zobowiązuje. Aleksander Nalaskowski z nie wywiązuje się właściwie – to najłagodniejsze z możliwych sformułowań – ze swoich powinności jako pedagog i wychowawca. On się im radykalnie i haniebnie sprzeniewierza. Czy w związku z tym Aleksander Nalaskowski może być pedagogiem i nauczycielem akademickim? I to na państwowym uniwersytecie?
Może przyjmie go do pracy któraś z uczelni wyznaniowych, związanych z Kościołem katolickim w Polsce, czołowym dziś, nie tylko w osobie Marka Jędraszewskiego, publicznym krzewicielem nienawiści. Z tym ostatnim wszedł „pedagog” Nalaskowski w nienawistny, toksyczny sojusz.