Początek lat sześćdziesiątych. Dom Kultury ciągle w budowie, ale już są chętni do jego adaptacji na Centrum Handlowe MHD, bowiem budowa się ślimaczy, a kultura, jak zawsze, nie ma pieniędzy. Co robić? Jak uratować obiekt dla kultury? Wpadam na pomysł, by w jako tako już wykończonych pomieszczeniach, bez budżetu, etatów i wyposażenia coś robić, by zaistnieć. Wprowadzamy się do 2 pokoi.
Rozpoczynamy od remontu jednego z nich – narożnej sali na I piętrze. Trzeba przełożyć parkiet spuchnięty po ostatnich deszczach. Bo trzeba wiedzieć, że w planowej gospodarce, zgodnie z harmonogramem dostarczono parkiet, ale nie dostarczono na czas dachówki. Ułożono więc parkiety, ba – nawet wykonano gipsowe sztukaterie, ale nie dokończono pokrycia dachowego. Za zdobyte gdzieś pieniądze, przełożyliśmy parkiet i pomalowaliśmy pokój. Mamy więc ponad 60 – metrową salę. Przeznaczamy ją na młodzieżowy klub Związku Młodzieży Wiejskiej „Amigo”.
Zaczynamy! Od Andrzeja Sałajczyka (kadrowca w Wojewódzkim Zarządzie Kin w Warszawie), dostałem 16 mm projektor a od Wojtka Paczuskiego z Klubu Studentów Stodoła dowiedziałem się o możliwościach bezpłatnych wypożyczeń filmów dokumentalnych z ambasady USA. Wysłałem więc do sześciu ambasad krajów socjalistycznych i dwóch kapitalistycznych (USA i Finlandii) listy z prośbą o wypożyczenie tych filmów. Chcieliśmy rozpocząć cykl imprez pt. „Wędrujemy bez wiz i paszportów”. Pokazy miały chociaż tylko w taki sposób, spełnić marzenia wielu sokołowian o wyjazdach za „żelazną kurtynę”, w tamtych czasach nierealne, bo ani wiz ani paszportów nie było.
Po 2 tygodniach z ambasady amerykańskiej przyszedł spory katalog, zawierający ponad 100 tytułów filmów z różnych dziedzin, oferowanych do wypożyczenia bez żadnych opłat i problemów. Wystarczy wybrać tytuły i odebrać je z ambasady. Poczułem się kimś ważnym. Wsiadam na Junaka z koszem, nasz służbowy pojazd, i wyruszam do Warszawy w Aleje Ujazdowskie. Parkuję przed budką strażnika, pilnującego by pracownikom ambasady nie stała się żadna krzywda w Warszawie i bez specjalnych przeszkód dostaję się do budynku. Odbieram pudła z krążkami taśm, ładuję do Junaka i uskrzydlony wracam do Sokołowa.
Wieczorem puszczam kontrolną projekcję dla towarzysza K. z Wydziału Propagandy oraz Michała Woźniaka, który w tym czasie był I sekretarzem Komitetu Powiatowego PZPR. Film był o Parku Narodowym w Yellowstone. Wszystko w porządku – grizzli nie nosi uszatki z czerwoną gwiazdą, wiewiórki nie są agentkami wywiadu, a szop pracz pierze tylko własne jedzenie, a nie nasze brudy. Nie ma śladu imperialistycznej propagandy ani nawet drobnych aluzji. Werdykt: film nadaje się do publicznej projekcji. Następnego dnia film wyświetlany jest przy pełnej widowni.
Nabieram wiatru w żagle, cieszę się, że pomysł chwycił i taką samą drogą i tym samym środkiem transportu przywożę jeszcze kilka filmów. I tu zaczynają się schody. Zostaję wezwany na dywanik do towarzysza Feliksa Ch., ówczesnego szefa służby bezpieczeństwa. Dostali właśnie meldunek z Warszawy, że motocykl marki Junak z sokołowską rejestracją parkowany bywa przed ambasadą USA, a kierowca bezczelnie, w biały dzień, wynosi z obiektu tajemnicze pudła. Trzeba sprawdzić, co to za „szpion”, jaki materiał jest wynoszony i gdzie jest skrzynka kontaktowa.
Po skrupulatnym śledztwie okazuje się, że skrzynką jest Powiatowy Dom Kultury, a „szpionem” jej dyrektor. Bezpieka jest bardzo czujna. Zarzucają mi, że za promocję filmów amerykańskich dostaję dolary, jestem więc płatnym agentem amerykańskiej ambasady. Zarzut jest bardzo poważny i brzemienny w skutkach. Wystraszony relacjonuję wszystko bardzo dokładnie i dochodzi do wstępnych pokazów. Mówię, że filmy były komisyjnie oglądane i powołuję się na towarzysza K. oraz na pana Michała W.
Wzywają na przesłuchanie szefa Wydziału Propagandy KP PZPR ale on, ku memu zdziwieniu oświadcza, że nigdy nie brał udziału w pokazach i nie są mu znane filmy z wrogiego obozu. Robi mi się gorąco, bo cóż znaczą zapewnienia dwudziestoparoletniego młokosa przeciwko słowom wypróbowanego działacza. Czekam już tylko na zeznania drugiego „jurora”. Pan Michał mężnie jednak przyznaje się do oglądania „wrażych” filmów i zapewnia, że były one naprawdę apolityczne. To mi ratuje skórę, ale też rozkłada popularną w Sokołowie imprezę. A reperkusje są szersze.
Po pierwszym sokołowskim eksperymencie, kierownik Wydziału Kultury WRN w Warszawie, Aleksandra Forbert – Koftowa, wydaje zarządzenie zabraniające kierownikom placówek kultury bezpośredniego kontaktu z ambasadami. Tak więc, ani z wizami, ani bez nich, społeczeństwo nie ma prawa wyściubiać nosa poza szczelną kurtynę.
PS. Pozostałe ambasady, oprócz fińskiej, nigdy nie odpowiedziały na moje pisma.