W miarę pogarszania się wyników sondażowych Zjednoczonej (jeszcze?) Prawicy maleją szanse wystawienia przez (zjednoczoną?) opozycję wspólnej listy kandydatów do Sejmu. Tak naprawdę zresztą szanse na taki układ były przez cały czas co najwyżej iluzoryczne.
Zdaniem redaktorów „Gazety Prawnej” („Opozycyjne trzy plus jeden”; 17. 01.2023), wśród liderów partii opozycyjnych dominuje już graniczące z pewnością przekonanie, że nie powstanie jedna lista opozycyjna z lewicą. Rozstrzygające zdanie w tej kwestii ma Platforma Obywatelska, podobnie jak w roku 2019, kiedy – po części na skutek decyzji PO, a po części dzięki rozsądkowi liderów lewicy, nastąpiło połączenie partii lewicowych na wspólnej liście i ich powrót do parlamentu. Całościowy efekt wyborów nie był dla opozycji satysfakcjonujący, ale główną tego przyczyną była wewnętrzna słabość organizacyjna i programowa PO.
A jak wygląda sytuacja teraz na dziesięć miesięcy przed wyborami? Platforma, kierowana dosyć silną ręką Donalda Tuska, wydaje się zwarta. Jeśli nie nastąpi jakieś nieoczekiwane odwrócenie sondaży, raczej nikt nie będzie przywództwa Tuska kwestionował do samych wyborów. PO zapewne pójdzie do nich sama, bo umacnia się w sondażach. Od lipca 2021 średni wynik PO we wszystkich badaniach systematycznie wzrasta i aktualnie (w styczniu 2023) ociera się już o granicę 30% – średnio, bo incydentalnie PO ten poziom przebijała. Po prostu krzywa rośnie.
Podczas gdy Platforma idzie w górę, Polska 2050 nie tyle przybliża się do sukcesów w 2023, ile zdecydowanie się oddala od roku 2050. Zadowolenie z siebie lidera partii wydaje się odwrotnie proporcjonalne do średniej sondażowej. Wykres wyników sondaży jest niejako symetrycznym odbiciem wyników PO. Od swojego maksimum w czerwcu 2021: prawie 21%, wykres dla Polski 2050 systematycznie się obniża, by w styczniu 2023 osiągnąć niecałe 10%.
Wskazuje to wyraźnie, że Hołownia przegrywa z Tuskiem walkę o rząd dusz w elektoracie PO. Do wyborów sporo czasu i nie wiadomo, czy spadkowa tendencja doprowadzi partię Hołowni pod próg wyborczy, czy zatrzyma się jeszcze nad progiem. Można mniemać, że im bardziej poparcie dla PO przekroczy 30%, tym mniejsze będą szanse Hołowni na miejsca w Sejmie. Dla całej opozycji jednak wynik Hołowni poniżej progu w połączeniu z wynikiem post-Konfederacji powyżej 10% to najgorszy, a wcale nie niemożliwy scenariusz.
Na pierwszym zjeździe partii Polska 2050 Hołownia zgodnie z przewidywaniami został wybrany na przewodniczącego, będąc zresztą jedynym kandydatem. Nieco może dziwić jego odwołanie się do Kościuszki jako wzorca. Kościuszko 250 lat temu walczył z zaborcami i w antybrytyjskiej rebelii, która skończyła się powstaniem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Jak na swój czas był radykałem, antyklerykałem i raczej republikaninem, choć nie w amerykańskim, lecz europejskim stylu. (Ciekawostka: amerykańskie partie symbolizujące dwie strony konfliktu w wojnie secesyjnej zamieniły się po czasie miejscami na scenie politycznej). Kościuszko, jak mniemam, byłby nie mniej zaskoczony wyborem Hołowni niż dzisiejsi polityczni komentatorzy.
Podkreślając swoją niezależną pozycję oraz sprzeciwiając się scenie politycznej podzielonej na PiS i anty-PiS, zdominowanej przez PO, Hołownia chciałby zaproponować trzecią opcję. Chciałby być wyborem dla byłych wyborców PiS zniechęconych polityką rządu i aferami. Mogłoby to pomóc w pokonaniu PiS. Hołownia mógłby też być szansą dla działaczy PiS uciekających przed porażką. A to już mogłoby prowadzić do komplikacji przed- i powyborczych.
Primo, lewica
Trzecie ugrupowanie opozycji, czyli prawie zjednoczona Nowa Lewica, stale sobie zadaje pytanie, czy to będzie 5% czy 15%. Do wyniku z roku 2019 raczej dalej niż bliżej, i tak jest od kwietnia 2020, czyli od dawna. Od tego czasu sondażowe wyniki lewicy stanowią sinusoidę balansującą wokół 10%. Niektórzy sugerowali, że to efekt klęski Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich. Przyczyna jest jednak chyba inna: problemy z artykułowaniem wspólnej wizji politycznej i z komunikowaniem się z elektoratem. No i z poszukiwaniem elektoratu, bo czteroletnia nieobecność na scenie politycznej (parlamentarnej) spowodowała albo przyspieszyła demobilizację i przemiany generacyjne w potencjalnym elektoracie lewicy. I jeszcze to, że prawie każdy zwolennik lewicy ma swoją definicję lewicowości i oczekuje od partii oferty zgodnej z własną definicją.
Na boku pozostawiono PSL, chętne do włączenia się w wielką koalicję (której nie będzie). Ludowcy zapewne zgodziliby się na wspólny start z Hołownią, bo – jak się wydaje – ich elektoraty mogłyby się uzupełniać. Sprawdziła to pracownia Research Partner. Gdyby te partie startowały osobno, Polska 2050 mogłaby otrzymać 9,4%, a PSL 4,8%, czyli na granicy progu lub tuż pod progiem, choć trzeba przyznać, że PSL niemal zawsze jest niedoszacowane w sondażach. Wspólny start dałby według tych obliczeń 13,3%, czyli tylko o jeden punkt procentowy mniej niż suma pojedynczych wyników. W mandatach różnica byłaby jednak znacząca, no i PSL byłoby pewne, że jej przedstawiciele znajdą się w Sejmie.
Tyle, jeśli chodzi o listy. Jedyna niewiadoma to właśnie wspólny – lub nie – start Hołowni i PSL. Jeśli chodzi o Polskę „po PiS-ie”, to nadal wiemy niewiele. Ma być inaczej, choć nikt nie ma stracić. Ma być trochę jak przedtem, ale nie całkiem. Mamy zostać w Europie i dostać pieniądze. Bo nam się należą. Lista problemów niełatwych do rozwiązania jest bardzo długa i raczej budzi lęki niż nadzieje. Jeśli odbudowa struktur państwa i instytucji będzie przebiegać podobnie jak dotychczasowa współpraca demokratycznej opozycji, czeka nas bardzo długa i kręta droga. O wiele dłuższa niż ta do Tipperary.