Ogarniecie rozumem przełomowych zmian – nawet własnego społeczeństwa – jest trudnym zadaniem. Nie są mu w stanie podołać nawet umysły osób na eksponowanych stanowiskach jak prezydent kraju czy marszałek Sejmu.
Zwykle ważny moment historii narodowej symbolizuje postać, której aktywność towarzyszyła tym przemianom. I to ona pozostaje w świadomości społecznej jako demiurg nowego czasu, jako bohater, który się kulom nie kłaniał. Tak się stało z Józefem Piłsudskim, skojarzonym z odzyskaniem niepodległości po I wojnie światowej.
Największy Polak?
Tymczasem to nie śladowy czyn zbrojny, lecz klęska mocarstw zaborczych stworzyła sprzyjającą międzynarodową koniunkturę dla odzyskania własnego państwa. W tej sytuacji dopiero ustawa o obronie imienia pierwszego Marszałka Polski z 7 IV 1938 wymuszała respekt dla fikcji pod rygorem karzącej ręki państwa. I tak zostało.
Miejmy nadzieję, że tym razem historia się nie powtórzy. I będzie można na gruncie wiedzy historycznej dyskutować o faktycznej roli „największego Polaka” w dziele odzyskania wolności, a w istocie w dziele powrotu do „normalności”, czyli peryferii w światowym systemie kapitalizmu. Rola polskiego papieża wpisała się w złożony splot różnorodnych procesów: ekonomicznych, geopolitycznych i społeczno-politycznych. Toczyły się one zarówno w kraju, jak i w międzynarodowym otoczeniu Polski. Łącznie przesądziły one o sposobie rozstania z „komunizmem”.
Prawda rzadko wyzwala z mitów, ale trzeba jej w tym pomagać. I trzeba się śpieszyć. Ziobryści już preparują ustawę o ochronie uczuć religijnych. Zapewne obejmie ona też osobę Jana Pawła II jako przedmiotu czci religijnej, a także fundamentu tożsamości narodowo-religijnej prawicy. Stąd tak mało rozumna reakcja na ujawnienie faktycznej roli tego ochroniarza kościelnych pedofilów. Podobnie wypada w roli zbawcy narodu wybranego jako przedmurze Zachodu. Tu też się okazuje dętą wielkością, nadmuchaną jak plastikowa zabawka na plaży.
Siłę ludowi?
W ideologicznej narracji bez Jana Pawła II nie byłoby „wolnej Polski”, bo to on dał siłę ludowi swemu. Miało się to stać bezpośrednio w stolicy podczas uroczystej mszy na ówczesnym Placu Zwycięstwa. Słowa te powróciły czynem rok później i otworzyły trwający dekadę proces bezpośredniego rozkładu panującego systemu. Jaką rolę w tym procesie mogły odegrać czary-mary polskiego papieża?
Faktyczne przyczyny upadku realnego socjalizmu były inne, lecz o nich nie wspomina obowiązująca urzędowa bajka. Przecież to tzw. zazbrojenie, oddanie pierwszeństwa w rewolucji teleinformatycznej konkurencji, zadecydowało o przegranej ZSRR w rywalizacji militarnej z amerykańskim konkurentem. Nie dało się dłużej obciążać gospodarki wydatkami na zbrojenia. Metoda Stalina uzyskiwania przyzwolenia na niską konsumpcję za sprawą represji przeszła do historii po konferencji helsińskiej.
Przegraną uznał Michaił Gorbaczow i rozpoczął reformy, coraz częściej sugerując przywódcom „zaprzyjaźnionych” krajów, by „każdy szukał rozwiązań na własną rękę”. Równolegle toczyła się gra z elitą Zachodu o wstrzymanie wyścigu zbrojeń. W tej grze Gorbaczow dał się nabrać na piękne słówka strażnikom ładu światowego, który USA stworzyły po drugiej wojnie światowej. Przełom nastąpił w latach 1987/88. Wtedy sprawujący władzę w krajach ówczesnego obozu socjalistycznego, dowiedzieli się, że bratniej pomocy w utrzymaniu władzy już nie będzie. Słowem, odeszła w przeszłość tzw. doktryna Breżniewa.
Drugim czynnikiem, który uwikłał rządzącą elitę władzy w bliskie relacje z Zachodem, była spłata zadłużenia. Zaciągnęła je ekipa Gierka, jeszcze przed kryzysem energetycznym 1972/73. Po rewolucji cen paliw jego wartość wrosła; powstały trudności spłaty, a w następstwie uzależnienie od banków centralnych i prywatnych politycznego konkurenta.
Do upadku bezpośrednio przyczyniała się coraz bardziej nieefektywna gospodarka. Forsowna industrializacja była finansowana na początku nadwyżkami z rolnictwa, potem zaś – kosztem konsumpcji („równości w dziadostwie”). Zbudowano w ten sposób podstawowy kompleks przemysłowy. Ale była to gospodarka, w której „kopalnie kopały dla hut, które produkowały stal dla kopalń, żeby mogły kopać węgiel dla hut”, pisze barwnie Edwin Bendyk. Tak funkcjonująca gospodarka znalazła się w energetycznej pułapce. Według obliczeń S. Albinowskiego, marnowano około 100 mln ton paliwa umownego (około 120 mln ton węgla).
Co więcej, na każdą tonę przyrostu wydobycia tego surowca trzeba było zainwestować 3 tony. Rolnictwo i górnictwo pochłaniało 40 proc. energii końcowej. W efekcie 1 dolar z eksportu produktów polskiej gospodarki, zawierał o 45 proc. więcej energii niż produkty kupione za granicą za tego dolara. To odciskało się na bilansie energetycznym i bilansie płatniczym kraju . Z dużą skłonnością do inwestycji nie szła w parze zdolność do inwestowania. Decydował o tym brak dostępu do międzynarodowych funduszy pomocowych, a także do zagranicznych kredytów. Akumulacja wynosiła często 40 proc. (wobec obecnych 20 proc. ). Przedsiębiorstwo było obciążone dodatkowo kosztami działalności socjalnej, edukacyjnej, kulturowej.
Dokonywał się, według określenia Grzegorza Kołodki, „wzrost bez rozwoju”. Objawiał się on malejącą zdolnością gospodarki do wytwarzania nadwyżki ekonomicznej. Rosnące nakłady inwestycyjne z kolei uniemożliwiały powiększanie konsumpcji społeczeństwa. Ze względu na związki gospodarki i państwa w realnym socjalizmie, malejące możliwości zaspokajania aspiracji konsumpcyjnych, odbierały kierownictwu partyjnemu legitymację do rządzenia. W tej sytuacji narastało niezadowolenie, a wraz z nim aktywność opozycji, od początku pod skrzydłami kościoła.
Ducha krzepiciel?
Apeli krzepiących ducha, by nie gasł, było pod dostatkiem. Ważniejszy był czyn. Na tym polu kluczową rolę odegrali nie warszawscy intelektualiści, lecz robotnicy z Wybrzeża. Stoczniowcy wykorzystali doświadczenie poprzednich protestów społecznych, zwłaszcza z 1970 r. Chronili swych strajkujących kolegów, rozpoczynając solidarnościowe strajki okupacyjne. Założyli Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, koordynujący akcje strajkowe w skali całego kraju. I przede wszystkim byli nieustępliwi w żądaniu uniezależnienia związków zawodowych od PZPR. Tutaj dużą rolę odegrał Bogdan Borusewicz, działacz najpierw opozycji antysystemowej, a później mąż stanu w III RP. W sytuacji przedłużającego się kryzysu ekonomicznego, a następnie odwołania doktryny Breżniewa, sprawująca faktyczną władzę biurokracja zaczęła się rozglądać za miękkim lądowaniem w nowym systemie. Tutaj nie zaufanie partii decydowało, lecz oczywiście kapitał. Prosta droga do jego posiadania wiodła przez uwłaszczenie na majątku narodowym.
Cenne aktywa publicznych przedsiębiorstw były wyprowadzane do powstających dyrektorskich spółek. To rząd premiera Rakowskiego, przy wsparciu biznesmena Wilczka, otworzył proces przekształcania Ursusa w Factory. Kapitał zagraniczny chętnie przejął za zobowiązania spłaty gierkowskiego długu polski rynek zbytu. Rodzimej przedsiębiorczości pozostawił drobny handel i gałęzie o małej akumulacji jak meblarstwo czy przetwórstwo spożywcze. Robotnicy przestali być właścicielami fabryk. Mogą za być właścicielami samochodów, choć często z demobilu. Mówienie o wywalczeniu wolności i niepodległości jest nadużyciem. Państwo polskie istniało, chociaż jego autonomia decyzji mogła być poszerzona lub zmniejszona, ale przecież nie wywalczona, jak powtarzał Andrzej Walicki.
Laur pogromcy?
Przedłużał się syndrom stagnacji gospodarczej i pat polityczny w kraju przez całą dekadę lat 80. Do tego doszedł brak asekuracji zewnętrznej ze strony ZSRR. W tej sytuacji karawana niespełnionych nadziei praktycznie całego społeczeństwa jechała dalej swoim tempem na śmietnik historii. Jechała dalej przy akompaniamencie chóru głosów opozycji i papieskich oracji.
W końcu ugoda okrągłego stołu z 1989 r. otworzyła nowy etap rozwiązywania polskiego problemu milenium – cywilizacyjnego zapóźnienia. Rozpoczęła się rywalizacja o podział lauru zwycięzcy nad „komuną”. Komisję konkursową powołał IPN. Najpierw to Lech Wałęsa syn ludu miał pokonać czerwonego smoka. Ale symbol nie wytrzymał archiwalnej próby. Musiał go zastąpić nowy, pozornie nie do podważenia. Teraz ten też nie wytrzymuje próby konfrontacji z nowymi świadectwami.
Może tym razem prawda nas wyzwoli, przynajmniej z infantylnych mitów narodowych, a także z ideologicznego gorsetu nadwiślańskich liberałów. Jak zawsze stoją w rozkroku. Nie są w stanie odciąć pępowiny od matki- kościoła. Do tej listy trzeba teraz dodać stracone złudzenia na temat papieża z Wadowic. Pozostawmy iluzję jego wielkości chwilowej sile przewodniej, którą próbuje być narodowo-katolicka. Potrzebuje ona pomnika papieża jak pijany latarni. Nie do tego, żeby ich oświecał. Oni potrzebują jego oparcia, nawet tak chwiejnego, żeby nie wpaść w polityczną otchłań.