2 grudnia 2024

loader

Polak, katolik, pracownik

fot. Unsplash

Szanse i bariery lewicowej polityki oraz mediów, które ją wspierają.

Lewica tkwi w historycznej poczekalni. Nawiązuje ściślejsze relacje z ruchem związkowym i z nowymi ruchami społecznymi. Walkę o sprawy pracownicze stara się łączyć z likwidacją nierówności, które do życia społecznego wnosi płeć, rasa, pochodzenie etniczne jednostki. Ale nie może przebić się z lepszym projektem wspólnoty życia i pracy ludzi, lepszym niż ten, który oferuje liberalna dżungla społeczna i lepszy od tego, który oferuje prawica narodowa. Obie stoją na koślawych nogach. 

Stoją jednak na twardym gruncie świętego prawa własności i wolnego rynku. Jedni leżą krzyżem przed biskupem, drudzy tylko przyklękają na jedno kolano. Pracownik jest najpierw Polakiem, później katolikiem a dopiero na końcu wolnym najmitą. Ale dlaczego mimo rosnących kosztów psychicznych pracy i życia w polskim peryferyjnym kapitalizmie, kumulacji bogactwa i władzy na jednym biegunie – panujący System uchodzi za prawomocny? 

Skąd się bierze bezmyślne zadowolenie polskiego pracownika z niskich podatków, z deklaratywnej równości szans, a zarazem towarzyszą temu nastawieniu narzekania na niesprawną służbę zdrowia, na nędzne zarobki w budżetówce, na kiepską edukację na wszystkich poziomach nauczania?

Otulina zdrowego rozsądku pracownika

Wyklęty lud tej ziemi rozczarowuje wszystkich tych, którzy chcieliby mu stworzyć lepsze warunki życia. Do tego celu by wystarczało łączyć dochody z własnej pracy z drugą płacą w formie usług publicznych. Ale warunkiem takiej zmiany jest inny system podatkowy i inna rola państwa, na przykład jak w Finlandii. Taka idea organizacji wspólnoty życia i pracy nie może zdobyć zwolenników w Polsce. Przyczyną tego jest nie tylko pamięć o państwie realnego socjalizmu. Tkwi głębiej. Tłumaczy też rozczarowanie Marksa reakcją adresatów jego manifestu. 

Przyczyną obojętności na apele o wsparcie głębszych zmian panującego Systemu jest podstawowy mechanizm kształtujący potoczną świadomość jednostki. Jednostka tkwi w jarzmie przymusu ekonomicznego, przymusu podtrzymania egzystencji dzięki sprzedaży swojego zasobu – siły roboczej. 

To smycz, którą trudno zerwać. Jak cień, przymusowi zarobkowania towarzyszy rozsądkowa racjonalność, czyli spontaniczna wiedza o tym, jak skutecznie radzić sobie na rynku pracy. W ogólnym ujęciu strategię życiową pracownika najemnego charakteryzuje kalkulacja: T =>P =>T`, czyli sprzedaż towaru, jakim jest siła robocza, po cenie zapewniającej zaspokojenie potrzeb bytowych rodziny, trwałości dochodów i ewentualnie awans zawodowy. W tym akcie przejawia się najsilniej poczucie podmiotowości pracownika. 

Wymaga to wiedzy o branżach, w których popyt na pracę i dochody płacowe mogą rosnąć, a także wymaga znajomości rynku konsumpcyjnego – królestwa Biedronki: gdzie i kiedy można możliwe tanio (choć nie teraz) kupić coś do garnka i na grzbiet. Z całego spektrum wiedzy potocznej selekcjonowane i wzmacniane są zatem te informacje, które mogą polepszyć dochody z pracy i w lepszych warunkach ją wykonywać, zwłaszcza na lokalnym rynku. 

Z powodu konkurencji o pracę jest podatna na rozliczne uprzedzenia, zwłaszcza wobec konkurentów z kolorowego świata. Dlatego też ocenia wszystkie partie czy siły polityczne z punktu widzenia tego, jakie warunki sprzedaży siły roboczej oferują. PiS sprytnie wykorzystało to nastawienie, i zdobyło szerokie poparcie decyzjami o minimalnej płacy, o obniżeniu wieku emerytalnego, 14 i 15 emeryturą, troską o dochody żyjących z rolnictwa. To głównie poparcie słabiej wykształconych mieszkańców prowincji.

Ale dominacja świadomości potocznej stanowi barierę uniemożliwiającą dostrzeżenie bardziej złożonych uwarunkowań jednostkowego losu. Na gruncie świadomości potocznej nie można zrozumieć głębokich mechanizmów życia społecznego. Na przykład ludzie żyjący w społeczeństwach agrarnych nie rozumieli jego prawidłowości opisanej przez prawo ludności Malthusa. 

Nie wiedzieli, że poprawa koniunktury gospodarczej ostatecznie zmniejszy wydajność pracy, czyniąc ją nieopłacalną. Łatwo uchwytna dla świadomości potocznej jest wartość użytkowa jakiegoś towaru. Ale inaczej się przedstawia sprawa jego wartości wymiennej, pojmowanej jako społecznie niezbędny czas pracy konieczny do tego, by mógł powstać. 

Do omawianych ograniczeń trzeba dodać poznawczy kokon, który tworzy język, obszary widzenia i niewidzenia rzeczywistości, o których informują i które pomijają ruchome paski na telewizyjnym ekranie.

Tako rzecze pani z telewizji

Życie codzienne pracownika dzieli się na czas monotonnej pracy i czas relaksu w „królestwie wolności” po pracy, głównie teraz przed „ołtarzem telewizora” albo monitora. Poza teatrum życia codziennego dzieją się sprawy ważne i mało ważne. O pierwszych informują media, zwłaszcza tabloidy (dzieciobójstwa, wypadki drogowe, rozwody celebrytów). 

O drugich przynudzają jajogłowi w programach publicystycznych i w gazetach. Refleksje nad sprawami wykraczającymi poza świadomość potoczną, wydają się dziwactwem, niepotrzebnym komplikowaniem spraw: wuj Sam nas obroni, co zamierza Putin – każdy wie. 

To  egzotyczny świat debaty publicznej, gry politycznej, troski o klimat i państwo prawa. Brak zainteresowania „wielkimi tematami”, brak własnej opinii w omawianych sprawach, rodzi tendencję do zajęcia wygodnej postawy na kanapie. Spośród organów państwa to organy porządkowe i zajmujące się opieką społeczną budzą respekt i zainteresowanie. Dlatego rządzący rzadko muszą się uciekać do „pancernych” formacji policyjnych – jak obecnie we Francji wobec protestujących przeciwko reformie emerytalnej czy wcześniej w Polsce podczas protestu kobiet. 

Efektywniejsza socjotechnicznie i tańsza ekonomicznie jest bezobjawowa przemoc symboliczna. Jej narzędziami posługuje się szkoła, ambona, tak teraz popularni polityczni stand-uperzy oraz ich parteitagi. Tak powstaje filtr kulturowy: idei, wartości, postaw i stereotypów. Te zaś kształtują mentalne obrazy klas, instytucji, historycznych wydarzeń i ich bohaterów. Moc społeczna potocznych wyobrażeń zasadza się na tym, że są one częścią „naturalnego” ładu. Obecnie w obiegu medialnym jako oczywistość przyjmowany jest elementarz ideologii liberałów. Przede wszystkim nie będziesz podnosił ręki ani na świętą własność prywatną, ani na wolny rynek. Walczymy o wolne sądy i państwo prawa, a więc na pierwszym miejscu stawiamy prawa cywilne i polityczne. O prawa społeczno-ekonomiczne ni

ech się troszczy Duch Święty Rynku. Zwalczamy autorytaryzm w imię demokracji, ale tylko w Rosji, Iranie czy ChRL. Ale kobiet w Arabii Saudyjskiej czy Katarze nie widać spod czadoru? Do tego dochodzi kult przedsiębiorczości i sukcesu materialnego.

Współcześni błogosławieni

Melodią przewodnią jest mantra powtarzana od rana do późnej nocy: „błogosławieni, co tworzą miejsca pracy”. Jej oczywistą oczywistość przypominają codziennie politycy, ekonomiczni celebryci, szkolne lekcje przedsiębiorczości. Przekonują one o braku podziałów klasowych, o zaniku podziału na lewicę i prawicę, o złotym cielcu PKB. Ich działania nastawione na maksymalny zwrot z kapitału to wręcz misja narodowa. 

Misja ta jest związana z oszczędnościami, które poczynili i z ponoszonym ryzykiem. Misja ta usprawiedliwia ich wysokie dochody i fortuny, tarcze finansowe, a zarazem upoważnia do „naturalnego” postulatu zmniejszania podatku dla jej lepszego wykonania. Dzięki tej misji powstają miejsca pracy, z tego dochody płacowe, czyli wszyscy mają się w końcu lepiej, zwłaszcza cieszy ich bogatsza oferta dóbr i usług. A zatem interesy biznesu są interesami całego społeczeństwa.

Dopiero lewicowe media mogą ukazać faktyczną rolę polskiego bieda-biznesu i jego inwestycji. Poza horyzontem potoczności pozostaje pytanie, czy nie jest tak, że zyskami i cudzą pracą głównie jedni się bogacą. 

Czy płaca odpowiada jej produktywności, czy jest bieda-płacą; czy z wypracowanego zysku powstają miejsca pracy, a jeśli tak, to może w Nowej Kaledonii,  może powstaje praca dla księgowego czy prawnika w Luksemburgu? Czy powstają tylko miejsca pracy, a co z efektami zewnętrznymi, z przyśpieszonym zużyciem surowców, z wydatkami na nieproduktywną reklamę, z zyskami od kontroli zwiększającymi tylko niezakumulowaną nadwyżkę, która trafia ostatecznie do kasyna spekulacji giełdowej i… rodzi inflację. W ten sposób cicha woda kryzysu planetarnego brzegi rwie.

Ale jest jeszcze jedna przyczyna zauroczenia otwartym społeczeństwem i jego obietnicami. Kapitalizm posługuje się rewolucją szczęścia. Prowadzi do niego indywidualistyczna strategia sukcesu materialnego. Na niej nadbudowuje się koncepcja życia jako użycia, szczęścia osiąganego dzięki konsumpcji, często tylko symbolicznej. 

Strategia ta zaleca przedsiębiorczość i kreatywność jako busolę w życiu, nie zaś współdziałanie zbiorowe, jak w Skandynawii. Wszyscy, którzy „dedykują” swoje kwalifikacje i osobowość pracodawcy, zwłaszcza zachodniej korporacji, mogą dołączyć do mitycznej klasy średniej. Liczy na to zwłaszcza młode pokolenie. Jej idolem stał się bard przedsiębiorczości „małego misia” – gwiazda Tik-Toka konfederat Sławomir Mentzen. Głosi on, że „podatki to złodziejstwo”, zwiększą się podatki, znikną miejsca pracy. 

Cóż to, że jedni będą mogli sobie kupić dodatkowy los na loterii, a drudzy mogą dostać się do raju podatkowego. Liberałowie wszystkich krajów już się połączyli. Połączyła ich niechęć do państwa, antyetatyzm. Co złe w życiu człowieka to sprawka biurokratów, „bandy urzędników”. Autorytet państwa pogrążył też zmasowany antykomunizm solidarnościowego obozu.

Państwo przestało być organizatorem przyśpieszonej industrializacji, budowy fabryk, infrastruktury, mieszkań. Zamiast kolejnej fazy modernizacji polskiego społeczeństwa Polska Ludowa stała się historyczną czarną dziurą. A gdzie się podziały miliony uwięzionych w II RP na wyżywieniowych działkach? Niestety, mało wdzięczną rolą jest szerzenie wiedzy o barierze ekologicznej wzrostu gospodarczego, nawet wspieranego transformacją energetyczną i cyfrową.

Zadania mediów lewicy

Punktem wyjścia każdej długookresowej strategii działania każdego ruchu politycznego jest rozpoznanie aktualnego momentu historycznego. Oczywiście, w perspektywie interesów reprezentowanych klas. Dla lewicy będą to interesy klas pracowniczych. Dopiero na podstawie adekwatnej diagnozy i interpretacji tego, co się dzieje na wszystkich piętrach życia społecznego w kraju i w świecie – można formułować prognozy tendencji rozwojowych. 

Te z kolei stanowią podstawę strategii zmagań z neoliberalizmem w kraju, w UE i na poziomie globalnym. Takie cele przyświecają Światowemu Forum Społecznemu czy ruchowi DiEM25. Trudno o realizację zadań kręgu przywódczego bez wsparcia  analityczno-badawczego zaplecza, a także mediów jako forum debaty. Bez pogłębionej interpretacji globalnych procesów, które znajdujemy w lewicowych mediach, trudno samemu uwolnić się od schematów, w które wikłają nas ideologiczne aparaty państwa i popkultury. I dostrzec faktyczny stan rzeczy, przesłonięty przez konwencjonalne mądrości o postindustrialnym społeczeństwie i o cudach cyfrowej rewolucji. 

Trzeba wciąż przypominać, że relacja pracodawca – pracobiorca, kapitał – praca to nadal główna kategoria opisu stosunków klasowych w firmie. To pole rywalizacji sprzecznych interesów o podział nadwyżki ekonomicznej. Podział ten zależy od siły przetargowej, zwłaszcza organizacyjnej, tak teraz uszczuplonej przez deregulację stosunków pracy. 

Z jednej strony znajdują się pracodawcy, kadry i specjaliści, z drugiej zaś – pracownicy i samozatrudnieni. To szeroka zbiorowość, do której należą pracownicy umysłowi wykonujący zrutynizowaną pracę powiązaną z działaniami kadry specjalistycznej i menedżerskiej oraz pracownicy na niższych stanowiskach dozoru technicznego i kontroli prowadzonych prac fizycznych. I wreszcie, pracujący na stanowiskach bezpośrednio produkcyjnych. 

Do tego trzeba dodać budżetówkę. Trzeba też wciąż przypominać, że społeczeństwo obywatelskie tworzą grupy o odrębnych interesach: „inwestor” i konsument, rentier i prekariusz,  rezydent Monaco i bezdomny. Różnice ich interesów wyznacza podział bogactwa społecznego i władzy. 

Śledzenie tego, gdzie przepływa nadwyżka via raje podatkowe i sektor finansowy pozwala przeciwstawić się twierdzeniom elity, że realizacja jej interesów przynosi równe korzyści wszystkim, nawet bezrobotnemu, bo jego zasiłek pochodzi od podatników, wśród których są przecież też pracodawcy. A co z mieszkańcami globalnego Południa?

Barbarzyństwo kryzysu planetarnego ostatecznie postawi pod znakiem zapytania sensowność cywilizacji opartej na wzroście gospodarczym i masowej konsumpcji. Kryzys wymusi poważną dyskusję o „nowych drogach”. Przestaną obowiązywać mądrości na temat globalizacji, wolnej przedsiębiorczości i stylu życia jako użycia. 

Albowiem, jak podkreśla Terry Eagleton, „dopóki system społeczny wciąż zapewnia obywatelom niewielkie korzyści, ich pragnienie, by zadowolić się tym, co mają, zamiast dokonywać karkołomnego skoku w przyszłość, nie jest rzeczą pozbawioną sensu”. Ten czas dobiega końca, tylko jedni nie chcą, drudzy nie mogą tego zrozumieć.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Kiełbasą płynący

Następny

Pracodawcy umrą ze śmiechu