„Dziennik Trybuna” objął patronatem wydanie drugiego tomiku poezji Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej. Oto kilka z jej wierszy, które w nim się znalazły.
– quo vadis –
czasem w gąszczu myśli łatwo zgubić drogę
pobłądzić w meandrach poplątanych znaczeń
wśród lęków żałośnie kłapiących ozorem
wpadając w pułapkę celnych przeinaczeń
pośród słów i mroku codziennej rutyny
robiąc przejście prawdzie ukrytej w źrenicy
bojąc się powiewu z nieznanej krainy
a wierząc w spełnienie zrodzone z dziewicy
kłamstwa brać za prawdę kiedy głośniej krzyczą
co jeszcze mnie w świecie bezmyślności czeka
gdzie gdy idę nocą odludną ulicą
wolę spotkać wilka niżeli człowieka
– jesień plecień –
tak naprawdę nikt nie znał miasteczka
gdzie poznali się ona i on
ale był w nim kościółek i rzeczka
tak bliziutko jak daleko stąd
pili kawę w kafejce której także nie było
park nie istniał lecz stała w nim ławka
którą mi się dla hecy w tym momencie zmyśliło
a kochali i to jest zagadka
no i miłość ich kwitła jak wiosenne jabłonie
nic że jabłek się z drzew tych nie rwało
pisał listy i czule chował słowa jej w dłonie
choć to przecież się także nie działo
pewnej nocy on umarł potem ona zniknęła
bo bez niego swój bezsens odkryła
nieprawdziwa historia serca jednak drasnęła
bez znaczenia że się nie wydarzyła
***
siku
woda
tabletka
pasta
szampon
krem
makijaż
wyprasować dobrze kołnierzyk
teraz coś zjem
rajstopy
kurwa znowu oko
a teraz mocno jak co dzień
swój bajkowy ogon
pod spódnicę
wcisnę głęboko
***
odszedł
po cichutku
nie płakał
nie poczekał
nie udzielał rad
jego numer
wyryty w tabliczce pamięci
dzwoni w skroniach czasem
odbierasz drżącą duszą
setki zawieszonych połączeń
niemych rozmów
niezadanych pytań
ten przyjaciel niezawodny
powiernik nieoceniony
tak samo martwy
jak żywy w pamięci
***
puk puk zapukam kiedyś
niezapowiedziana
wejdę pewnym krokiem
szeleszcząc sukienką
potem cię uścisnę
niby zawstydzona
dotknę lekko policzka
wytęsknioną ręką
a ty nic nie powiesz
po co ranić ciszę
pochwycisz mnie tylko
namiętnie w ramiona
podniesiesz do góry
bym tam już została
i mogła wśród chmur miękkich
na dnie serca skonać
***
nie ma młodości
bez zasypiania
przy otwartej książce
bez dymnej kafejki
marzeń o nocy
bez krzywego beretu
jazdy tramwajem
parzących pocałunków
nie ma młodości
bez czerwonej podszewki
wrzącej wyobraźni
wyuzdanych westchnień
***
w winie najbardziej lubię kolor
w jabłkach piękno ich kształtu
w chlebie uwielbiam zapach
w słowach milczenie pomiędzy
w milczeniu słowa wymyślane
od przeszłości wolę opowieści o niej
od teraźniejszości wolę to co się wydarzy
tylko miłość lubię za miłość
pocałunki za pocałunki
dotyk za dotyk
– śmierć i miłość –
usiadły razem śmierć i miłość
zerkając na siebie ukradkiem
wypatrując u drugiej tego co odmienne
bezgłośnie krzyczały zaklinając ciszę
w obu z nich zazdrość kipiała niezmiennie
nagle w ich cieniu stanęła dziewczyna
z bladością na twarzy i błyszczącym wzrokiem
każda się o nią w myślach dopomina
jedna chce duszę druga ciało płoche
miłość podeszła lekko się kołysząc
gorącym pocałunkiem musnęła jej usta
śmierć dała znać dziewczynie za plecami dysząc
pani z wrzącą duszą i dama bezduszna
każda chciała o młódkę zajadły bój stoczyć
której to dziewka musi być posłuszna
niech panna zdecyduje i spór ten rozstrzygnie
lecz ona nie umie zasłaniając usta
bo kocha tak że cierpi i umrze niechybnie
dwie harpie remisując poczuły się dumne
podały ręce w zgodzie wzrokiem ją zmierzyły
jedna wzięła miarę na suknie a druga na trumnę
i tak to śmierć i miłość spółkę założyły
***
połknęłam dzisiaj wszechświat
niedobry był jak cholera
składał się z samych mieszanek
wyszyty w jedynki i zera
niestrawność smołą paląca
wyżarta ideologią
zbitką teorii i doktryn
biblią i mitologią
teraz rozrywa mi trzewia
rozdyma nie ego niestety
mam w sobie wrzeszczącą otchłań
jak po zderzeniu komety
chaos rozpycha się w głowie
omamia gdyż tylko to umie
i nie wiem o świecie nic więcej
bo połknąć nie znaczy rozumieć
***
napisana miłość jest taka wygodna dla poetów
nie wymaga kupna chleba czy zrobienia prania
łatwo oddać prym myślom które wartko płyną
kreśląc arabeski na płótnie kochania
rozdawać hojnie nadzieję zapewnienia śluby
zgrabne esy floresy zakorzeniać w jaźni
wzburzać krew i kunsztownie przyozdabiać słowa
światy równoległe z precyzją budować
zamieszać patykiem w kipiących uczuciach
zmysłowo panierować nagą psychę w chuciach
poeci są jak huby żerując na duszach
ich skuteczna strategia setki łez wydusza
i bez precedensu artystów paradoks
choć sami często ślepi to innych prowadzą