7 listopada 2024

loader

Przemilczenia i fałsze

Tajemnica Kroniki 39B/40A/80

W mojej wyobraźni jawią się jako prymusi obdarzeni najwyższym ilorazem inteligencji (IQ). W liceum nie mieli najmniejszych trudności z opanowaniem wiedzy serwowanej im przez nauczycieli. W wyścigu szczurów nie starczało im jednak czasu na zadawanie pytań, nie nawiedzały ich też z pewnością wątpliwości. Czas na refleksje przychodzi wszak nieco później, gdy kończy się młodość. Dla nich, wówczas – w licealnej rzeczywistości – tak sobie wyobrażam, najważniejsze było utrzymanie dobrego miejsca w ścisłej czołówce. Maturę zdali zapewne z najwyższymi ocenami. Na wyższej uczelni zwrócili na siebie uwagę perfekcyjnym opanowaniem materiału, elokwencją, poważnym stosunkiem do nauki i życia. Szybko znaleźli swojego guru i pod jego światłym kierownictwem napisali pracę pt. „Manipulowanie informacją”.
W podtytule dodali, że udowodnią swoje tezy, biorąc za podstawę „wydarzenia sierpnia 1980 i grudnia 1981 w relacjach Polskiej Kroniki Filmowej”. Pracę opublikowali w Internecie. Pora, zatem ujawnić nazwiska młodych autorów: Anna Ziółkowska i Michał Kotnarowski, którzy „pod kierunkiem dra Jakuba Karpińskiego i mgr Agnieszki Jasiewicz-Betkiewicz z Zakładu Metodologii Badań Socjologicznych UW” postanowili zdemaskować mnie, jako czerwonego manipulatora, bo to ja, wtedy decydowałem, co pokazać widzom w Polsce, co „zmanipulować”, a co ukryć przed opinią publiczną. W swojej pracy piszą: „Pierwsze informacje na temat kryzysu pojawiają się w kronice upublicznionej w dniu 28 sierpnia (kr. 35/80 wyd. B) w części pod tytułem „Trudne dni”. Jedyne fakty w niej zawarte można znaleźć w następującym zdaniu: Strajk unieruchomił serce przemysłowego Wybrzeża. I w Gdańsku i w Szczecinie stoczniowcy i portowcy powołali Międzyzakładowe Komitety Strajkowe, które przedstawiły listę postulatów. Przedłożono je specjalnie powołanym komisjom rządowym.[…] Trwa przedłużająca się dyskusja”.
Tekst komentarza autorzy bardzo okroili. Osądowi czytelników pozostawiam, jak to okrojenie tekstu zmieniło jego wymowę. Oto cały komentarz PKF: Gdańsk w trudnych dla całego kraju sierpniowych dniach strajków pracowniczych. Nierealny obraz miasta o ściszonym pulsie życia i wygaszonych naturalnych funkcjach. Brak komunikacji autobusowej i tramwajowej oraz niedostatek benzyny sparaliżowały ruch, ale nie spowodowały chaosu. Nie ma zamkniętych sklepów i punktów usługowych, nie brakuje podstawowych artykułów spożywczych, pracują służby komunalne. Bez ruchu tkwią przycumowane statki, stanęły wszystkie urządzenia. Ustała praca w stoczniowych dokach, zamarł port. Strajk unieruchomił serce przemysłowego Wybrzeża. I w Gdańsku i w Szczecinie stoczniowcy i portowcy powołali międzyzakładowe komitety, które przedstawiły listę postulatów. Przedłożono je specjalnie powołanym komisjom rządowym. Trwa przedłużająca się dyskusja, która nie jest obojętna dla żadnego Polaka. Czyż krytycy oskarżając PKF o manipulację nie zmanipulowali sami komentarza skracając go do czterech zdań?
Młodzi autorzy – co i tak jest chwalebnym wyjątkiem wśród innych autorów licznych artykułów i publikacji na temat PKF – z badawczą rzetelnością zauważają, że Polska Kronika Filmowa poświęciła wydarzeniom na Wybrzeżu jeszcze jeden temat. A oto, jak go komentują: „Informacja zostaje przedstawiona w kolejnej kronice – z dn. 2 września (36/80A) w następujący sposób: Komisja rządowa pod przewodnictwem wicepremiera Mieczysława Jagielskiego i prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego pod przewodnictwem Lecha Wałęsy podpisują porozumienie po ostatniej rundzie rokowań, (co widać na obrazie). Jak widać kronika nie wspomniała o treści podpisywanego dokumentu, a więc również o wyrażeniu zgody ze strony władz na utworzenie niezależnych związków zawodowych? W pierwszej omawianej przez nas kronice poświęconej wydarzeniom w Gdańsku (35/80B) temat związany z tymi wydarzeniami zawarty jest na 37,5 metra długości taśmy, co stanowi 1 min i 23 s”.
Autorzy wspomnianej pracy piszą dalej: „Temat kroniki, w którym przedstawiono porozumienie w Stoczni Gdańskiej (36/80A) zawarty jest na 47,5 metrach taśmy filmowej i jest najdłuższym w tej kronice. O ile w poprzedniej kronice występowały tylko ujęcia ogólne, tutaj takie ujęcia zajmują jedynie 19,5 metra taśmy. Stanowi to 42 proc. całego materiału poświęconego wydarzeniom w Gdańsku. Pozostałe 58 proc. tematu zajmują tzw. plany średnie (nazywane też amerykańskimi) fotografujące osoby od kolan wzwyż, nie uwzględniając przy tym miejsca, w jakim przedstawiane wydarzenia się dzieją. Na każdym zdjęciu przedstawione są tłumy lub grupy ludzi, zazwyczaj uśmiechniętych lub bijących brawo – z wyjątkiem jednego metra taśmy gdzie widoczny jest tylko napis na bramie: „Stocznia Gdańska”.
Z aptekarską dokładnością wyliczyli metry, omówili ujęcia, przedstawili atmosferę i nastroje. Nie zamierzam tu polemizować z ich ocenami Polskiej Kroniki Filmowej. Mają, bowiem prawo wystawiać cenzurki i wymierzać razy zgodnie z obowiązującą obecnie w Polsce poprawnością polityczną, która sprowadza się do banalnego ogólnika, że „wszystko w PRL było złe.” Przywołuję ich tekst z całkiem innych powodów…
Studenci (magistrowie?) nie są odosobnieni. Wzorują się na starszych kolegach – niedościgłych manipulatorach. Oto telewizyjny kanał „Kino Polska”, przed rozpoczęciem emisji Polskiej Kroniki Filmowej, w cyklu pt. „Na przełaj przez PRL”, uznał za celowe wprowadzić widza w realia tamtej rzeczywistości: „Warto przypomnieć dla przykładu, że w sierpniu 1980 roku jej (kroniki – M.Ch.) wydanie otwierały informacje o wakacyjnych kłopotach z pogodą. Po nich następował krótki raport o uszkodzeniach mebli w trakcie niewłaściwego transportu, a na koniec redaktorzy zaserwowali niecałe półtorej minuty tendencyjnego reportażu ze strajków w Stoczni Gdańskiej. Tę część zatytułowano enigmatycznie: „Trudne dni”. Podobne manipulacje znaczą całą historię Kroniki…”
O drugim wydaniu, tejże kroniki, zauważonym przez studentów, redaktorzy telewizyjni nie wspomnieli, a o wydaniu specjalnym PKF (49B/40A/80) w całości poświęconemu strajkom w sierpniu 1980 roku, i wówczas głośnym, ci obiektywni i niezależni twórcy z „Kino Polska” – nawet słowem nie wspomnieli! Autor tekstu wprowadzającego w „Kino Polska”, który nie jest firmowany żadnym nazwiskiem, gani redaktorów PKF za to, że temat „Trudne dni” umieścili na ostatnim miejscu wydania, a to jest ordynarne oszustwo! Sprawdziłem osobiście w archiwum. Kronikę otwiera właśnie temat „Trudne dni.”!!! Gdyby tekst „Kina Polska” był firmowany nazwiskiem nazwałbym autora prymitywnym szulerem!
Prawicowi i liberalni dziennikarze, w dziesiątkach artykułów, doktorzy nauk w historycznych opracowaniach i usłużni publicyści chłoszczą Polską Kronikę Filmową za to, że za mało miejsca poświęciła strajkom na Wybrzeżu, na Śląsku i w innych miejscach kraju. Dziwne, że ci „niezależni” badacze przeszłości, krytycy, doktorzy i magistrowie nie zauważają wydania PKF numer 39B/40A/ 80 pod tytułem. „Strajk”. Nie dziwi mnie fakt, że to podwójne wydanie PKF, poświęcone w całości strajkom w Polsce przemilczają zawodowcy. Za to im przecież płacą.
Zdumiewa mnie natomiast, a zarazem smuci, że nie zauważyli PKF 49B/40A/80 młodzi autorzy, studenci Anna Ziółkowska i Michał Kotnarowski. Oto powód, dla którego ich tekst tu przywołałem. Kłamstwa i fałszerstwa, a także zmowa milczenia, jaka otacza wydanie kroniki 39B/40A/80 zmuszają mnie do poświęcenia jej nieco więcej miejsca. Pragnę, bowiem zwrócić uwagę na realia, w jakich ta kronika powstawała.
Zacznę od tego, że nie jest na przykład prawdą, to, co pisze reżyser dokumentalista, Paweł Kędzierski: „Kiedy za czasów głębokiej komuny wybuchł strajk w Gdańsku w sierpniu 1980 r., po tygodniu była tam Polska Kronika Filmowa, a po dwóch tygodniach przyjechał zespół z dwoma reżyserami.” Paweł Kędzierski świadomie pragnie czytelników wprowadzić w błąd, by w ten sposób pomniejszyć dokonania kroniki.
Oto rzetelność niezależnych dokumentalistów. To przestawią kolejność tematów, to uszczkną parę dni, lub wyrzucą parę wierszy z tekstu komentarza, bądź nie zauważą tematów krytycznych w PKF, bo to zaprzecza ich twierdzeniom, że redakcja PKF cały czas uprawiała propagandę sukcesu. Dopuszczą się każdego chwytu byle dokopać czerwonym.
Tymczasem Polska Kronika Filmowa była obecna w Gdańsku już 16 sierpnia 1980 roku, strajk rozpoczął się 14 sierpnia. W książce „KTO TU WPUŚCIŁ DZIENNIKARZY” redaktorzy wspominają:
– Tadeusz Strumff – z „Trybuny Ludu”: „Wyjechałem 14 sierpnia, maluchem”.
– Lech Stefański – z „Polityki”: „wyjechałem w piątek 15 sierpnia”.
– Piotr Halbersztat – z Polskiej Kroniki Filmowej: „16 sierpnia, w sobotę; jechaliśmy całą ekipą Kroniki” (strona 37). Na stronie 92 dodaje: „Myśmy już od razu filmowali dyżurujących przy bramach… Z polskich ekip filmowych byliśmy pierwsi”.
Zarówno reżyserzy-dokumentaliści jak i redaktorzy PKF pracowali na Chełmskiej 21, w Warszawie, w tym samym budynku, na tym samym korytarzu. Trzeba przyznać, że większość dokumentalistów nie darzyła sympatią kronikarzy i odwrotnie. Ekipa PKF nie miała żadnych trudności z wyjazdem. Nie prosiłem nikogo o zgodę. Podjąłem decyzję i wysłałem zespól pod kierownictwem Piotra Halbersztata.
Dlaczego właśnie jego? Piotrusia, jak go między sobą nazywaliśmy, prawie wszyscy w redakcji lubili i poważali. Nie należał do „pistoletów” dziennikarskich. Spokojny i roz ważny, nie podejmował drażliwych tematów. Zawsze wiedział, jak postąpić w sytuacjach krańcowych i krytycznych. Powierzając mu bardzo odpowiedzialne zadanie, byłem przeświadczony, że się na nim nie zawiodę. Nie pomyliłem się i tym razem.
Podczas gdy ekipa Polskiej Kroniki Filmowej jechała do Stoczni, nasi sąsiedzi – dokumentaliści – współautorzy książki „Kto tu wpuścił dziennikarzy” zastanawiali się dopiero co robić. Na chwilę oddaję im głos, sami o sobie opowiedzą najlepiej. (Cytaty pochodzą z „Kto tu wpuścił dziennikarzy” – M.Ch.).
– Andrzej Zajączkowski, reżyser: „Siedzieliśmy w Warszawie z Bohdanem Kosińskim i mówiliśmy sobie: jak to w ogóle jest? Jaka straszna jest nasza sytuacja – ludzi, którzy powinni dokumentować takie wydarzenia – a my siedzimy tu spokojnie i nie mamy możliwości robienia tego, do czego jesteśmy właściwie zobowiązani. Powiedzieliśmy sobie: „Koniec, musimy jechać”. No i złożyliśmy temat u dyrektora programowego…”
Odważni opozycjoniści, prawda?
– Bohdan Kosiński, reżyser: „Dyrektor stwierdził, że tego dnia wyjeżdża ekipa Polskiej Kroniki Filmowej (Kronika nie podlegała dyrektorowi – M. Ch.) I że to wystarczy, ale zapyta wiceministra Juniewicza, czy taki wyjazd może wchodzić w rachubę. W poniedziałek rano pan Witalis Jankowski odpowiedział, że pan wiceminister jest przeciw wyjazdowi ekipy, że Kronika wystarczy. (PKF nie podlegała wiceministrowi – przyp. M. Ch.) . Nazajutrz do pana Juniewicza zgłosił się pan Kieślowski; albo może poszli we dwóch z panem Wajdą – nie pamiętam dokładnie. Poszli tam, jako reprezentanci władz Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Panu Kieślowskiemu i panu Wajdzie pan minister również odmówił…”
Ówcześni dokumentaliści, zaliczani do nurtu opozycyjnego, musieli mieć zgodę władz na wyjazd do Gdańska. Cholernie twardzi twórcy. Oto, jaką mieliśmy wówczas na Chełmskiej dzielną opozycję! W czasie, gdy oni grzecznie prosili Polska Kronika Filmowa utrwalała strajk na taśmie.
W świetle tych opowieści nie znajdują potwierdzenia słowa reżysera Pawła Kędzierskiego, że: „Władza miała wtedy masochistyczną potrzebę rejestracji swojej agonii…” Jest to zdanie tyle efektowne, co bałamutne, jak wiele obecnie wypowiadanych nie tylko przez twórców i polityków, ale także niektórych uczonych na temat Polski Ludowej. Przecież dyrektor Witalis Jankowski – nie musiał się zasłaniać wiceministrem Juniewiczem – mógł podjąć decyzję samodzielnie. Cytując wypowiedź reżysera Bohdana Kosińskiego (notabene – jak ja – członka PZPR), dwukrotnie zaznaczyłem, że redakcja PKF nie podlegała ani dyrektorowi Wytwórni Filmów Dokumentalnych, ani ministrowi kultury. WFD pełniła w stosunku do kroniki taką rolę, jaką pełni wydawnictwo prasowe w stosunku do redakcji, dajmy na to, „Polityki”, „Życia Warszawy” czy „Sztandaru Młodych”. Dyrektor wydawnictwa nie mógł redaktorowi dziennika czy tygodnika wydawać poleceń dotyczących treści artykułów. Dyrektor WFD też nie miał takich uprawnień wobec PKF. Był zobowiązany dbać o finanse, taśmę, transport, sprawność kamer itp. I chwała Bogu. Nie chcę przez to powiedzieć, że dyrektorzy WFD byli złymi pracownikami (w czasie mojej pracy na Chełmskiej 21 było ich pięciu), nie. Jestem tylko zdania, że urzędnicy – nawet doskonali – są z natury rzeczy, ludźmi bardzo ostrożnymi, by nie powiedzieć bojaźliwymi, co na ogół przedłuża proces podejmowania decyzji. Polska Kronika Filmowa merytorycznie podlegała Wydziałowi Prasy Radia i Telewizji KC PZPR, z czego osobiście byłem zadowolony. Lepiej, bowiem mieć do czynienia wprost z rzeczywistym decydentem niż z pośrednikami.
Świadczy o tym wymownie przykład dokumentalistów z WFD. Nie uzgadniałem wyjazdu ekipy do Gdańska, nie pytałem też partii, czy mogę udostępnić materiały Polskiej Kroniki Filmowej ze stoczni twórcom głośnego wówczas filmu „Robotnicy 80” panom Andrzejowi Zajączkowskiemu i Andrzejowi Chodakowskiemu. Bo uzgadnianie tego typu decyzji uznano by w „białym domu” za brak samodzielności. Wyraziłem zgodę na korzystanie z materiałów kroniki, bo gdy film tych nadzwyczajnie wybitnych twórców wchodził na ekrany kin w Polsce, wydanie PKF poświęcone strajkom schodziło właśnie z ekranów w kraju i z kin niektórych krajów w Europie. Nie był, więc wspomniany film dla Polskiej Kroniki Filmowej już żadną konkurencją.
Na marginesie dodam, że z naszego wydania nie wycięto np. we Francji ani jednej klatki taśmy filmowej. Z „Robotników” Francuzi usunęli sceny religijne: mszę, spowiedź itp. Korzystając z okazji, zapytałem sekretarza generalnego International Newsreel Association (INA), dlaczego tak postąpili, czyżby we Francji istniała cenzura? Pan Marcel Colin-Reval spojrzał na mnie przyjaźnie i odpowiedział pytaniem: czyżbyś nic nie czytał o Wielkiej Rewolucji Francuskiej? A po chwili dodał już całkiem poważnie: „We Francji nie wykorzystuje się religii do celów politycznych. Przejawy klerykalizacji „Solidarności” nie znalazłyby zrozumienia w naszym kraju i osłabiłyby sympatię do tego ruchu. Pomoc duchowa i materialna z Francji – dodał – nie pochodziła wszak od wielkiego kapitału, a od organizacji robotniczych, inteligencji, artystów i intelektualistów”.
Wracam na Chełmską 21, do wydania PKF (39B/40A/80), o którym nic nie wiedzą zawodowi historycy i dziennikarze, (notabene, są jeszcze inne kroniki pominięte milczeniem) i oczywiście wielu doktorów nauk, wychowujących młode pokolenia Polaków. Pragnę, bowiem na tym przykładzie pokazać, jak w Polsce – już demokratycznej – manipuluje się opinią publiczną. Dlaczego tak się dzieje? Na to pytanie odpowiem nieco później, po przedstawieniu wszystkich faktów.
Piotr Halbersztat, na początku swoich wspomnień w „Kto tu wpuścił dziennikarzy” mówi: „My mieliśmy około tysiąca metrów taśmy. Norma na reportaż 240 metrów, a więc w zasadzie na trzy, cztery dni pracy”. Przywiózł z Gdańska około 4000 metrów! Dosyłaliśmy taśmę do stoczni. W tym miejscu warto dodać, że stoczniowcy w pierwszych dniach strajku nie wpuścili telewizji, a na murach miast polskich pojawiły się tamtego lata napisy: Telewizja kłamie! Polska Kronika Filmowa weszła do stoczni bez przeszkód i filmowała, co chciała, nikt jej nie ograniczał.
Po latach, na jakimś spotkaniu, koledzy przypomnieli mi, że nawet prałat ks. Henryk Jankowski wyraził zgodę, aby Kronikę wpuścić do stoczni. Weszliśmy bez przeszkód może także, dlatego, że robotnicy z wydziału „K – 2” nie zapomnieli rozmowy z Polską Kroniką Filmową z grudnia 1970 i stycznia 1971 roku? Może pamiętali, jak ekipę PKF „zgarnięto” z ich wydziału i jak nas ratowali, gromadząc się przed budynkiem dyrekcji, na placu, który dziesięć lat później zyskał miano historycznego! A może pamiętali, że Polska Kronika Filmowa nie potępiła ich za grudzień 1970 roku, ani nie potraktowała wzgardliwie jak uczyniła telewizja, nie porównała do chuliganów. Kronika zamieściła jedynie krótką bez wyrazu relację.
Bezduszny badacz, oceniający Kronikę z tamtych lat podda ją z pewnością druzgocącej krytyce za to, że poświęciliśmy wtedy robotnikom ze Stoczni im. Lenina zdawkowy, nijaki temat, a litościwy profesor, na przykład z IPN-u, potraktuje nas wyrozumiale za to, że taśmy z grudnia 1970 roku przeleżały na półce aż dziesięć lat! Wreszcie, jakiś idiota powie publicznie, że są to materiały zagraniczne. Bo kogo dziś interesuje, jak to się stało, że ekipy PKF filmowały zajścia w Gdańsku i w Szczecinie w grudniu 1970 roku? Kto się o to postarał i kto na to pozwolił?
Czy ktoś zada sobie pytanie, dlaczego taśmy POLSKIEJ KRONIKI FILMOWEJ z grudnia 1970 roku, i nie tylko z tamtego czasu, ukazują się dziś pod szyldem WFDiF? Dlaczego?
Podobno ludzie inteligentni często zmieniają poglądy i zasady, którymi kierują się w życiu. Zmieniają swoje zapatrywania, dlatego, że zdobywają coraz więcej wiedzy i doświadczenia życiowego. I tych rozumiem. Sam się do nich zaliczam. Niektórzy zmieniają poglądy z pobudek koniunkturalnych, jeszcze inni po to, by wspiąć się na szczyty i „dokopać” przeciwnikom. Znam takich, co się wyrzekli własnych życiorysów, z czasów, gdy pragnęli zmieniać świat. Pytam ich zawsze, czy warto było? Zmieniać życiorys, a nie świat. Znam też osoby opisujące jakieś zdarzenia niezgodnie z prawdą. Pół biedy, jeśli powodem jest słaba pamięć albo po prostu brak pełnej wiedzy bądź cząstkowa znajomość przebiegu zdarzeń i do takich osób nie miewam pretensji ani żalu.
Ekipa PKF wróciła do Warszawy po podpisaniu porozumień w stoczni im. W. Lenina, zmęczona fizycznie i wyczerpana psychicznie. Poradziłem wtedy Piotrowi Halbersztatowi, by parę dni odpoczął w domu, a najlepiej, aby wziął zwolnienie lekarskie. Obawiałem się, że zaczną się kłopoty, jako że Piotr podpisał w stoczni głośne „Oświadczenie” dziennikarzy, domagających się wolności słowa. I na moje pytanie, czy to prawda, odpowiedział twierdząco.
Dowiedziałem się o tym od Tadeusza Zaręby, mojego przyjaciela z Wydziału Prasy jeszcze przed powrotem naszej ekipy, a wiadomość ta pochodziła od towarzyszki Marii Kuleszy, która właśnie wróciła z Gdańska i przywiozła w stu procentach pewne wiadomości!
W Wydziale Prasy pracowali różni ludzie – wykształceni, mądrzy i rozważni, życzliwi dziennikarzom i rozumiejący nasz ciężki zawód. Byli wśród nich także autentyczni dziennikarze. Pracowali w wydziale także ludzie pryncypialni. Do takich należała właśnie towarzyszka „Marysia” jak ją pieszczotliwie nazywali koledzy. Kilkakrotnie pouczała mnie jak powinienem i z kim redagować PKF. Pewnego razu będąc u Kajetana Gruszeckiego, stałem się świadkiem takiego oto zdarzenia: zbulwersowana „Marysia” z gazetą w ręku („Słowo Ludu”), którą niemiłosiernie wymachiwała, wkroczyła do pokoju Kajetana. „To skandal – wykrzykiwała głośno. Zobacz, co oni wyprawiają! Na pierwszej stronie, w prawym górnym rogu, redakcja zamieściła informację o spotkaniu Edwarda Gierka z prymasem Stefanem Wyszyńskim, a pod spodem tej krótkiej wiadomości wydrukowała artykuł z tytułem biegnącym przez całą kolumnę Nie ma na co czekać, trzeba prosić o przebaczenie”. Kajetan zareagował bardzo spokojnie, najpierw poprosił Marysię, aby usiadła, po czym wyjaśnił jej, że nie widzi na tej kolumnie nic złego. „Kolumna – tłumaczył Marysi – była już przedtem złamana, depesza PAP o spotkaniu nadeszła w ostatniej chwili, wycofali więc, jakiś materiał i na to miejsce dali ową wiadomość. Nie mogli zmieniać całej kolumny prawdopodobnie ze względów technicznych, bo to opóźniłoby ukazanie się gazety, nie mówiąc już o kosztach. Tytuł artykułu nie ma żadnego związku z informacją o spotkaniu. Nie widzę w tym żadnego problemu” – zakończył.
Towarzyszka Maria przyjęła tłumaczenie Gruszeckiego i w milczeniu wyszła z pokoju. Była zdyscyplinowanym pracownikiem. W wydziale pracowali też ludzie, którzy nie lubili dziennikarzy… Na szczęście, moje obawy, co do losów Piotra Halbersztata związane z podpisaniem oświadczenia okazały się przedwczesne.
Piotr wrócił po kilku dniach do redakcji. Materiały z Gdańska, Szczecina, Jastrzębia, Warszawy… zostały wywołane. Operatorzy i redaktorzy zaczęli je układać i przygotowywać do projekcji. Dziś już nie pamiętam, ile metrów taśmy zużyto. Wiem, że dużo. W doskonale prowadzonym archiwum można to z pewnością sprawdzić.
Kiedy trwały te rutynowe przygotowania, podjąłem decyzję o stworzeniu podwójnego wydania Polskiej Kroniki Filmowej, poświęconego w całości strajkom. Postanowiłem, że w tym wydaniu opublikujemy po dziesięciu latach, po raz pierwszy część zdjęć z grudnia 1970 roku! Nakręcone w Gdańsku przez Józefa Bakalarskiego i Witolda Jabłońskiego, z moim udziałem, a w Szczecinie przez Janusza B. Kreczmańskiego.
Te zdjęcia leżały nie tylko na archiwalnej półce. One przez dziesięć lat tkwiły w mojej świadomości, uwierały mnie i dręczyły. Każdy dziennikarz przeżywałby to co ja, niezależnie od partyjnej legitymacji, jaką nosił w kieszeni. Piotr Halbersztat we wspomnianej tu kilkakrotnie książce mówi: „Była taka polityka władz, żeby wyraźnie przeciwstawić przebieg roku ’70 i ’80. Uważam, że my powinniśmy robić czysty reportaż z wydarzeń, przy których byliśmy. Wstawka z Grudnia wynikała z koncepcji propagandowych, które się wtedy rodziły…” Ciekaw jestem, jakimi dowodami dysponuje autor tego absurdalnego twierdzenia, że władze usiłowały „…wyraźnie przeciwstawić” przebieg wydarzeń ’70 i ‘80 roku”. Sekwencja z grudnia 1970 roku świadczyła jedynie o tym, że sierpień 1980 był dalszym ciągiem, a ściślej zwieńczeniem tamtych tragicznych zdarzeń. I tak też został przyjęty przez widzów.
Mogę zrozumieć Halbersztata, że materiał przez niego przywieziony był dostatecznie dramatyczny i nie należało go wzmacniać ani wstawką z grudnia 1970 r. ani zdjęciami z innych miejscowości. Lepiej wszak być autorem jedynym, wyłącznym, niż zbiorowym. Zupełnie jednak nie rozumiem konfabulacji o koncepcjach propagandowych, które zrodziły się po latach w głowie Piotra Halbersztata. Powiem więcej, specjalne wydanie kroniki pt. „Strajk” traktowałem, jako rodzaj stanowiska Polskiej Kroniki Filmowej wobec powstania „Solidarności”. Zamieszczając zdjęcia z całego kraju, kronika wskazywała, że nie jest to „przerwa w pracy” w jednym czy paru zakładach, a zjawisko o ogólnopolskim zasięgu.
Na protest wręcz zasługuje dalsza relacja redaktora Halbersztata. Czytam ją i oczom własnym nie wierzę. Piotr Halbersztat opowiada: „Złożyliśmy Kronikę z materiałów przywiezionych z Gdańska, Szczecina, Jastrzębia. Na pierwszy pokaz przyjechał redaktor naczelny, (dowiaduję się, że byłem redaktorem dojeżdżającym – uwaga M.Ch.), zastępca, cenzor i dwie czy trzy osoby z KC, z Wydziału Prasy. Oni decydowali, co ma wylecieć. „Żeby nam tutaj Wałęsy nie było” – mówili. Wycieli spontaniczne reakcje na wystąpienia Jagielskiego i Wałęsy, sceny triumfu robotników z końca strajku. Dołożyli swój komentarz. Za tą Kronikę dostaliśmy nagrodę SDP, ale przez cenzurę nie mogliśmy wiernie oddać atmosfery strajku…”
Jak było naprawdę? Basia, cenzorka była pierwszym widzem z zewnątrz. Po obejrzeniu wspólnego dzieła całego zespołu, po projekcji, już w moim pokoju, złożyła mi gratulacje i załamując ręce w rozpaczy stwierdziła, że tej kroniki nawet prezes na Mysiej nie odważyłby się puścić. Byłem na to przygotowany i pocieszyłem ją, aby nie robiła sobie z tego powodu wyrzutów. Zadzwoniłem więc do Wydziału Prasy Radia i Telewizji KC PZPR, przedstawiłem całą sytuację i wyruszyłem do „białego domu”.
Pojechałem własnym samochodem i przywiozłem na Chełmską 21 – Kajetana Gruszeckiego, Kazimierza Królikowskiego i Tadeusza Zarębę. Na sali projekcyjnej obejrzeli kronikę zmontowaną, ale jeszcze nieudźwiękowioną i bez nagranego komentarza. Wiedziałem z doświadczenia, że w dużym zespole trudno podejmować decyzję. Poprosiłem więc przedstawicieli KC i Basię cenzorkę do mojego gabinetu, wydając w sekretariacie dyspozycję, aby przeniesiono materiał do montażowni. Wypiliśmy kawę, wymieniliśmy pierwsze uwagi i poszliśmy (trzej przedstawiciele Wydziału Prasy, Basia – cenzorka, Janusz Kędzierzawski – mój zastępca i ja), aby jeszcze raz obejrzeć kronikę na stole montażowym.
Pragnę podkreślić, że przedstawiciele Wydziału Prasy nie przyjechali w charakterze cenzorów, przyjechali po to, by podjąć decyzję, czy kronika ukaże się na ekranach kin, czy wyląduje na półce w archiwum. Jest rzeczą zrozumiałą, że w montażowni zaproponowali zmiany. Dwie
i tylko dwie!!!
Pierwsza: by usunąć ujęcie ukazujące jak szwedzcy związkowcy wręczają Lechowi Wałęsie na scenie, przy pełnych światłach, pieniądze. Powiedziałem wtedy, że nie rozumiem tej propozycji a to, dlatego, że nasza partia głosi ideę internacjonalizmu, a gdy ten internacjonalizm robotniczy spełnia się na naszych oczach, to próbujemy go usuwać. Wtedy Tadek Zaręba wytłumaczył mi: „Proponujemy usunięcie tego fragmentu nie, dlatego, że wyrzekamy się internacjonalizmu, ale dlatego, że nie chcemy dawać argumentów partyjnemu betonowi. I tak oskarżają „Solidarność”, że za obce pieniądze pogrąża kraj w kłopotach. Nie słyszałeś?”
Druga propozycja dotyczyła też tylko jednego ujęcia. Mianowicie w materiale z grudnia 1970 roku. Na zdjęciu pokazaliśmy w dużym zbliżeniu, twarz młodego żołnierza przy karabinie maszynowym. Byłem do tego ujęcia szczególnie przywiązany, bo na twarzy chłopca malował się cały dramat tamtych wydarzeń. „Nie kieruj się emocjami – usłyszałem – tylko wyobraź sobie, co się stanie z tym młodym człowiekiem , gdy ludzie go rozpoznają”. To były wszystkie „cenzorskie ingerencje” moich przyjaciół z Wydziału Prasy KC PZPR.
Polska Kronika Filmowa 39B/40A/80 weszła na ekrany nie tylko kin polskich, ukazała się we Francji, w Niemczech i w Belgii. Po trzech dniach życia tej kroniki na ekranach kin polskich otrzymałem wiadomość z Centrali Rozpowszechniania Filmów, że musimy usunąć z kroniki sekwencje z grudnia 1970 roku!
Wbito nóż w moje serce! Natychmiast pojechałem do Wydziału Prasy… Były szef polskiej kinematografii, mój kolega ze studiów, Mieczysław Wojtczak, pierwszy zastępca Ministra Kultury i Sztuki, w swojej książce „Kronika nie tylko filmowa” tak pisze o tym wydarzeniu: „…Naczelny redaktor Mirosław Chrzanowski do wydania Kroniki na przełomie października i listopada wprowadził kadry filmowe, ukazujące wojsko i czołgi na ulicach Gdańska w grudniu 1970 roku.
Interwencja środowiska była zdecydowana… (to była chyba jedyna bitwa, którą częściowo wygrał generał Baryła. Złośliwa uwaga – M. Ch.) Ponieważ Kronika pozostawała pod bezpośrednim nadzorem KC PZPR, całe uderzenie skierowano na Jerzego Waszczuka, sekretarza KC PZPR. Napór był silny, ale ostatecznie Waszczuk nie uległ naciskowi i zdjęcia te po raz pierwszy zostały pokazane publicznie”. Mój znakomity Kolega minister, w swym dziele nieco rozminął się z prawdą, ale tylko nieco… W Wydziale Prasy KC spotkałem się z trzema przedstawicielami, którzy podjęli decyzję, by kronika weszła na ekrany. Nie muszę pisać, że miny mieli niewesołe. – Usłyszałem: „Z armią nie wygramy”. „Macie rację, ale możemy też przegrać z klasą robotniczą (gdzie te czasy, gdy władza bała się klasy robotniczej). Informuję, że gdy usuniemy zdjęcia z 1970 roku, zastrajkuje Wytwórnia, a za nią Warszawa” – zagrałem va banque! – Nie wiem, czy armia sobie wtedy poradzi. Pozostawmy temat z grudnia tylko w Warszawie, w kraju usuniemy go z kroniki – zaproponowałem.
Po godzinie decyzja zapadła. W kinach stolicy tematu nie usunięto! Piszę o tym tak drobiazgowo nie po to, by deprecjonować zasługi Jerzego Waszczuka, który przez długi czas był przecież członkiem kolegium PKF i dobrze się zasłużył kronice. Nie zapominał o nas, gdy jego talenty wyniosły go na wysokie stanowiska partyjne.
Nie przewidzieliśmy wtedy reakcji widzów w kraju. Oto notatka, jedna z wielu, jakie ukazały się w prasie wojewódzkiej. Autorzy, Bożena i Antoni Żarscy wyrażają swoje zdziwienie: „Kronika tylko dla „dojrzałych” z Warszawy”? „W dniach 3 i 4 października br. w czasie pobytu w Warszawie mieliśmy okazję dwukrotnie, w dwóch różnych kinach („Relax” i „Moskwa”) obejrzeć podwójne wydanie Polskiej Kroniki Filmowej nr 39B/40A, poświęconej w całości sierpniowym strajkom w Trójmieście, Szczecinie, Warszawie i na Śląsku. W kronice tej obejrzeliśmy również kilkuminutową sekwencję filmową o wydarzeniach z grudnia 1970 r. na Wybrzeżu. W dniach 16 bm. wybraliśmy się do kina „Jaworzyna” w Krynicy i obejrzeliśmy ponownie to samo wydanie kroniki, ale ku naszemu zdziwieniu już okrojone z sekwencji o wydarzeniach grudniowych. Podobne „okrojenie” wspomnianej kroniki miało miejsce w Nowym Sączu i Krakowie. Zapytujemy więc – komu i dlaczego zależało na takim okrojeniu informacji? Czyżby mieszkańców naszego południowego makroregionu uważano za „n i e d o r o s ł y c h” do pełnej i prawdziwej informacji o tragicznych epizodach minionego okresu? Takie postępowanie przecież nie tylko nie odbudowuje zaufania, lecz wręcz brak jego jeszcze dalej pogłębia. Pamiętamy zbyt dobrze grudzień 1970 r. jak też i październik 1956 r. i ten opisany fakt do złudzenia przypomina nam okresy tzw. „krótkotrwałych luzów” po tych wydarzeniach następujących. Czyżby historia miała się powtarzać? („Gazeta Południowa” 14 listopada 1980 r. dziennik Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej).
Czy Kronika mogła sobie wymarzyć lepszą reklamę? Kina w Warszawie pękały w szwach. Ludzie z całej Polski przyjeżdżając do stolicy walili do kin, by zobaczyć, przede wszystkim, zdjęcia z grudnia 1970 roku. Oto fragmenty artykułów z tamtych lat… W„Przyjaciółce” ( nr 43 z 26. 10. 1980 r.) autorka I.Ś. pisała: „Przed kinami stoją kolejki. Jeśli przyjdzie socjologom opracować kolejny raport o frekwencji filmów w Polsce, okaże się, że na przełomie września i października krzywa tej frekwencji gwałtownie wzrosła. Na okienkach kas wiszą karteczki: „bilety wyprzedane”, jakie w ostatnich kilku latach widzieć można było jedynie np. przy okazji wyświetlania „Przeminęło z wiatrem”… Uważniejszy obserwator dopatrzy się jednak pewnej prawidłowości; ten niesłychany boom ma miejsce tylko w niektórych kinach. Tam mianowicie, gdzie obok stosownego napisu o tytule granego filmu wisi karteczka: „Dziś wyświetlana kronika filmowa nr 39B/40A”.
Kronika – szlagier, jakiego od bardzo wielu lat nie było. Co poniektórzy, o dobrej pamięci, przypominają sobie podobną sprzed lat dwudziestu i czterech. Ja oglądałam ją w sobotnie popołudnie w kinie „ Atlantic” w Warszawie. Siedząc w drugim rzędzie, z głową zadartą do góry, szczęśliwa, że w ogóle się dostałam. Chociaż – jak się potem dowiedziałam – litościwe panie kasjerki wpuszczają chętnych i tych bez biletu; z litości, na miejsca stojące. W końcu to tylko piętnaście minut. Więc zaczęło się – czarnymi literami na szarym tle „ STRAJK”… Ostatnie kadry – podpisanie porozumienia. Wielki ołówek Wałęsy, skandowanie przez wielotysięczny tłum: „Leszek! Leszek”. I koniec. Jeszcze oklaski. Potem wiele osób podnosi się z krzeseł i wychodzi. Panie bileterki przywykły już do tego i nie pytają: „Dlaczego pani wychodzi. Teraz taki ładny film będzie. Naprawdę. Ludzie komentują: „Wszystko pokazali – mówią – całą prawdę”. I jest to jeszcze jakby na zasadzie ewenementu. Na razie. Bo już przecież pora przyzwyczaić się do tego, że postulat „o prawo do prawdy” też będzie spełniony”.
Ukazanie się tej Kroniki odnotowały gazety i pisma centralne i wojewódzkie. „Słowo Powszechne”, piórem Aleksandra Ledóchowskiego, tak zareagowało: „…W ten krótki dokument włączono archiwalne zdjęcia ze strajku z grudnia 1970 roku. Kilka migawkowych ujęć: wozy bojowe w akcji, starcia, wypalone budynki. Nad tą częścią kroniki powstrzymuję się od komentarza. Były to wydarzenia tragiczne i krwawe; ocenę powinien dokonać każdy we własnym sumieniu. Właściwa kronika o sierpniowym strajku na Wybrzeżu składa się również z migawkowych reporterskich zdjęć, którym co prawda daleko do pełnego opisu wypadków, przecież przez swoją prawdę dokumentalną są i przejmujące i symboliczne… Dotychczas kroniki były dodatkiem. W tym przypadku „dodatek” stał się pierwszoplanową pozycją seansu, a to, co było zasadniczą częścią spektaklu cofnęło się w hierarchii ważności na pozycję długiego dodatku. I z tego faktu wynika pewna nauka, której nie można lekceważyć”. („Słowo Powszechne” 16 października 1980 roku)
„Życie Warszawy”, w informacji „Dobra robota”, pisze m.in.: „Komentarz szczególny, komentarz wstrząsający do wydarzeń najnowszych stanowią – pokazane dziś publicznie po raz pierwszy – zdjęcia dokumentalne sprzed lat dziesięciu… Te materiały archiwalne ze stoczni brzmią jak memento groźne i krzepiące zarazem odwołując się do tej mądrości, jakiej wówczas po obu stronach zabrakło. ( Życie Warszawy 22 października 1980 roku.).
St. Wyszomirski w „Expressie Wieczornym” zauważa: „To wydanie Kroniki przygotowywał cały zespół PKF. Dzięki połączonym wysiłkom, kamery są wszędobylskie. Oglądamy oprócz scen z Wybrzeża strajki solidarnościowe w Warszawie i na Śląsku. Pamiętne zdjęcia z podpisania porozumienia i owacja załogi kończą kronikę, dla której widzowie już dziś chodzą do kina, traktując filmy jako dodatek fabularny.” (Express Wieczorny” 30 września 1980 roku.)
Przytoczyłem tylko kilka fragmentów z ówczesnej prasy, autorzy oddali bowiem atmosferę towarzyszącą tej kronice i w sposób bezstronny ukazali, jakim ważnym wydarzeniem politycznym i społecznym było w październiku 1980 roku wydanie PKF nr 39B/40A.
Aby ocenić uczciwie wydarzenie, jakim było specjalne wydanie PKF, trzeba porównać je z obrazem wydarzeń, pokazywanym w owym czasie w telewizji, porównać też, jak w TV komentowano strajki, a jak w kronice. Bez tych porównań wszelkie oceny będą niepełne i odbiegające od prawdy, krzywdzące zespół Polskiej Kroniki Filmowej. Dlaczego cytuję fragmenty recenzji z ówczesnej prasy? Bo dopiero one umożliwiają zrozumienie pionierskich działań Polskiej Kroniki Filmowej i jej zasługi w dokumentowaniu przemian, jakie zachodziły w naszym kraju. Wpychanie Polskiej Kroniki Filmowej do prosektorium i dokonywanie na niej wiwisekcji jest śmieszne i bezpłodne.
Kronika, mimo że nie ma jej na ekranach, nadal żyje, jest tematem dyskusji młodych Internautów. Nie bronię PKF za wszelką cenę, nie! Dziś, po latach, gdy gromadziłem dokumentację do pisania tych wspomnień widzę niedoskonałości i błędy, jakie wówczas popełnialiśmy. Nie jestem bezkrytycznym apologetą. Ale wściekam się, gdy patrzę na to, co czynią z Polską Kroniką Filmową zakłamani głosiciele prawd ostatecznych, ubierając się w piórka bezstronnych moralistów. Nie godzę się z przemilczaniem tego wszystkiego, co Polacy osiągnęli w Polsce Ludowej.
Polska Kronika Filmowa, wysiłek polskiego społeczeństwa, starannie udokumentowała! Nie ma w niej potiomkinowskich budowli, są rzeczywiste dokonania. To nieprawda, że uprawialiśmy propagandę sukcesu. Możemy dziś krytykować PKF za „propagandę sukcesu, manipulację” i co tam jeszcze, kto wymyśli, ale zdjęć pokazujących wielkie budowy socjalizmu usunąć się nie da.
To kronika pokazała polskiego inżyniera, który zamiast budować komputery, hodował świnie, to kronika poświęciła całe wydanie przygotowane przez Janinę Motylińską, ludziom uzależnionym od narkotyków, a działo się to w czasach, gdy oficjalna propaganda głosiła, że w socjalizmie takie zjawisko nie istnieje. To PKF pokazała, jakie buble produkują zakłady „Diora” w Dzierżoniowie. To wreszcie Maciej Szczepański usunął PKF z telewizji, bo odstawała od obrazu Polski ukazywanego na małym ekranie.
Autorzy „Gazety Wyborczej” przedstawiają historię Polskiej Kroniki Filmowej w sposób następujący: początki oczywiście wspaniałe! Wszak, to profesor Jerzy Bossak. Największy sukces, to Helena Lemańska. Potem już tylko czarna dziura, czyli pustka historyczna i intelektualna, w najlepszym przypadku manipulacja, propaganda sukcesu uprawiana przez czerwonych. Wreszcie pojawia się wspaniały następca i kontynuator sukcesów, Andrzej Piekutowski! Okres od Heleny Lemańskiej do Piekutowskiego boleśnie uwiera prawicę, bo zaprzecza jej twierdzeniom, iż komuna tylko indoktrynowała społeczeństwo. Dlatego nie pokazuje się kroniki o strajku, dlatego nie emituje się kolorowego wydania, przygotowanego przez Marylę Góralczyk, relacjonującego wręczenie Nagrody Nobla Czesławowi Miłoszowi. Całe wydanie kroniki poświęcone Lechowi Wałęsie, zrealizowane przez Marię Dehn, z pewnością już myszy zjadły.
Nie wspominam o relacji przygotowanej przez PKF z pierwszej wizyty papieża w ojczyźnie: „Ojciec święty Jan Paweł II w Polsce”, wyświetlanej najpierw w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a dopiero potem w Polsce, gdy Józef Tejchma został ministrem kultury i sztuki, sprawił, że film pojawił się także w kinach polskich. Przeczytałem dziesiątki artykułów, informacji prasowych i notatek, ale nigdzie, w żadnym dzienniku czy tygodniku nie znalazłem nawet najdrobniejszej wzmianki o tym, że w dwa dni po wyborze kardynała Wojtyły na papieża, wszystkie kroniki na świecie otrzymały od PKF materiały filmowe o Janie Pawle II.
To jasne, kronikę redagowały wtedy komuchy. I to oni filmowali arcybiskupa i kardynała. Toteż nie dziwi mnie ocena PKF przygotowana przez parę studentów. Boleję nad tym, że młodych Polaków kształci się zakładając im jak koniom okulary zawężające pole widzenia. To też nad Wisłą, słowa wielkiego Polaka: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” brzmią jak szyderstwo. Usuwanie Polskiej Kroniki Filmowej z polskiej świadomości jest bezwzględne, systematyczne i precyzyjne. Internauci już to zauważyli. Oto wypowiedź pochodząca z Internetu: „Przykład z Polską Kroniką Filmową: z jakiś wiadomych tylko sobie względów WFDiF broni jak lew dostępu do PKF-ów zwykłemu śmiertelnikowi, a każdy cytat z kronik w innych filmach jest „ometkowany” wielgachnym napisem w prawym dolnym rogu z nazwą wytwórni… Dlatego od pewnego czasu dobrzy ludzie gromadzą i udostępniają PKF-y w sieci – jak wiadomo za friko…”
WFDiF rzeczywiście „ometkowuje” materiały Polskiej Kroniki Filmowej. Kradnąc cudzą twórczość i własność intelektualną, narusza bezceremonialnie prawo autorskie, kpi z zasad moralnych i etycznych. Publicyści, pisarze, naukowcy sięgają każdego dnia do gazet codziennych, tygodników i miesięczników. Cytują w swoich książkach artykuły i informacje zawarte w czasopismach. Gdyby wzorowali się na WFDiF, to cytując artykuł np. ze „Świata” z czasów PRL, powinni pisać „cytat pochodzi z RSW „Prasa…” To samo przy „Perspektywach”, „Dookoła Świata”. „Po Prostu” i wielu nieistniejących już czasopism.
Ten nachalny, bezprecedensowy proceder wykreślania dorobku Polskiej Kroniki Filmowej dzieje się jawnie na oczach prokuratorów, uczonych z IPN ( Instytutu Polskiej Nienawiści?), ministra kultury i ministra sprawiedliwości. I wszystko jest OK.?
Na tym powinienem tę część wspomnień zakończyć, niestety, muszę na chwilę powrócić do wypowiedzi Piotra Halbersztata, który pisze: „Kilka miesięcy po Sierpniu, w kwietniu 1981roku odszedłem z Kroniki. Nie byłem już w stanie tam pracować. Po podpisaniu porozumień widziałem szansę na gruntowną zmianę. Wreszcie będzie można mówić prawdę – myślałem. Jednak deklaracje władz mijały się z prawdziwymi intencjami. Każde wydanie Kroniki cenzurowali członkowie KC… Odszedłem więc z Kroniki i zostałem sekretarzem redakcji tygodnika „Kultura”…”
Redaktorem naczelnym „Kultury” był wówczas zastępca członka KC PZPR, Dominik Horodyński. No, ale zastępca to jednak nie członek. Przecieram oczy i nie wierzę, że Piotr Halbersztat mógł coś podobnego napisać! Co się dzieje z ludźmi?
Dalej Piotr pisze, że go nie zweryfikowali. Nie miał pracy, zamierzał zostać taksówkarzem, kupił nawet licznik, ale swoich marzeń nie spełnił. Szkoda, byłby znakomitym taksówkarzem! Pasażerom opowiadałby bajki, ma przecież bujną wyobraźnię.
Przedostatni raz zacytuję Piotra Halbersztata. „W sumie przez sześć miesięcy byłem bez pracy. W końcu zostałem sekretarzem redakcji w miesięczniku „Teatr”. Był warunek – żadnego pisania”. Prawda, że piękny życiorys? Tyle, że podretuszowany i skrócony.
Piotr Halbersztat zapomniał, że w czasie stanu wojennego pracował w wydawnictwie stricte partyjnym, choć brzydził się członkami KC, pracował w Krajowej Agencji Wydawniczej! Zatrudniłem go w „Fikcjach i Faktach” (nakład 200000 egz.), nie miał zakazu pisania. Pod swoim nazwiskiem. Publikował tłumaczenia, także Szałamowa. A nazwisko jego widniało w stopce!
„Fikcje i Fakty” już się nie ukazują, ale są w bibliotekach, można sprawdzić. (Zainteresowani znajdą „Fikcje i Fakty” nie w dziale czasopism, a w dziale książek – M.Ch.).
Po raz ostatni zacytuję swojego redakcyjnego kolegę (z PKF i FiF). Piotr Halbersztat w „Kto tu wpuścił dziennikarzy – 25 lat później” pisze: „Na co dzień trzeba zarabiać na chleb i troszczyć się o rodzinę. Oczywiście należy przy tym wszystkim wykazać przyzwoitość”. Tu się zgadzamy. Przyzwoitość przede wszystkim, Piotrze!
Nie rozumiem takich ludzi jak Piotr Halbersztat. Wydawałoby się mądry, przyzwoity człowiek, a posługuje się kłamstwami bez potrzeby. Nikt go przecież w Polskiej Kronice Filmowej nie zmuszał do uprawiania propagandy sukcesu. Sam proponował tematy i pobierał za ich realizacje honoraria.
Pamiętam, że w 1975 roku, przed zjazdem partii Piotr Halbersztat zrealizował przepiękną kolorową kronikę pt. „Praca, zdrowie, wypoczynek”. Pokazał w niej piękno pracy, ośrodki zdrowia w zakładach przemysłowych, domy wczasowe dla górników i robotników z polskich fabryk. W tym wydaniu informował widzów, że tylko w jednym roku 4.000.000 pracujących skorzystało z wczasów! Czy realizował to wydanie pod przymusem? Czy, jakiś komuch z KC PZPR stał nad nim z knutem? Czy te domy wczasowe wtedy nie istniały? Czy kłamał, że z wypoczynku skorzystały cztery miliony pracowników? Nie. To, dlaczego się tego wstydzi?

Tekst pochodzi ze strony www.pekaefczyk.com. W kolejnych wydaniach magazynowych „Dziennika Trybuna”pojawiać się będą dalsze odcinki wspomnień Autora.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

AgroUnia idzie z neoliberałami

Następny

Dawno temu w USA

Zostaw komentarz