W studiach historycznych i politologicznych poświęconych roli przywódców politycznych zwraca się uwagę na dwie różne sytuacje. W pierwszej, historycznie znacznie częściej występującej, przywódca jest bardziej symbolem niż sprawcą wydarzeń. Jest kimś, czyje nazwisko pojawia się w kontekście ważnego wydarzenia politycznego, ale nie kimś, kto na to wydarzenie miał wpływ decydujący. W drugiej sytuacji przywódca jest kreatorem wydarzenia historycznego, tym, kto swoją decyzją w istotny sposób wpłynął na bieg dziejów.
Tylko w tym drugim znaczeniu można i trzeba uznać go za sprawcę wydarzeń, a nie – jak to ujmował Lew Tołstoj w „Wojnie i pokoju” – jedynie za ich „etykietkę”.
Kreator
To, czy człowiek zajmujący wysokie stanowisko państwowe, stanie się takim kreatorem historii – bohaterem w rozumieniu, jakim posłużył się brytyjski historyk Thomas Carlyle (1795-1881) – zależy nie tylko od jego (czy jej) cech osobowości, lecz także od sytuacji historycznej. Wielcy twórcy historii pojawiają się w momentach przełomowych, gdy od ich decyzji zależy, jaką drogą pójdzie państwo. To zwłaszcza, choć nie wyłącznie, czasy wojen i rewolucji. W czasie drugiej wojny światowej takimi przywódcami byli z pewnością Winston Churchill i Charles de Gaulle. Pierwszy – wbrew pacyfistycznym tendencjom znacznej części brytyjskiej elity politycznej – konsekwentnie i stanowczo odrzucił możliwość „kompromisowego” pokoju i poprowadził swój naród do zwycięstwa. Drugi – wbrew dominującym nastrojom pokonanej Francji – odważnie wybrał drogę dalszej walki, bez której Francja nie znalazłaby się w gronie zwycięzców.
Urodzony sto lat temu (6 lipca 1923 roku) Wojciech Jaruzelski przez zbieg niezależnych od niego okoliczności historycznych znalazł się w sytuacji dramatycznej, w której od jego decyzji zależał bieg wydarzeń o wielkiej doniosłości nie tylko dla Polski. Jak inni przywódcy czasów przełomu, nie wybrał tej sytuacji, ani nie był jej kreatorem, lecz potrafił dokonać wyboru w istotny sposób ważący na biegu historii.
Rola politycznego przywódcy została mu niejako narzucona przez niezależny od niego bieg wydarzeń. Do 1980 roku droga życiowa Wojciecha Jaruzelskiego wiodła od szlacheckiego domu rodzinnego ( z piękną tradycją powstańczą jego dziadka – powstańca styczniowego, po którym otrzymał imię), przez zesłanie w głąb ZSRR w latach wojny, a następnie powrót do Polski w mundurze oficera odrodzonego Wojska Polskiego i błyskawiczną karierę wojskową, dającą mu pierwszy awans generalski w wieku 33 lat i dwanaście lat później stanowisko ministra obrony narodowej w złym dla Polski roku 1968. Był utalentowanym dowódcą wojskowym, lubianym przez podkomendnych i cenionym przez politycznych zwierzchników. Nie był jednak politykiem, choć z czasem obejmował coraz wyższe stanowiska polityczne, aż po członkostwo w Biurze Politycznym KC PZPR.
Generał
Wielka historia upomniała się o Generała w roku 1980, gdy fiasko polityki gospodarczej doprowadziło do bezprecedensowego w swej skali protestu robotniczego i zachwiało państwem. Historycy tego okresu zgodnie stwierdzają, że w sierpniu 1980 r. generał Jaruzelski, wspierany przez niemal całą generalicję, zdecydowanie opowiedział się za rozwiązaniem kryzysu w drodze porozumienia, a więc w drodze wyjścia naprzeciw postulatom ruchu strajkowego. Było to istotnym warunkiem pokojowego wyjścia z kryzysu, choć warto przypomnieć, że w tym czasie za porozumieniem opowiedziała się zdecydowana większość ówczesnego kierownictwa politycznego PRL. Rola wojskowych, w tym zwłaszcza ministra obrony narodowej. w doprowadzeniu do porozumień sierpniowych była istotna, choć nie decydująca. Na szczęście dla Polski latem 1980 roku po obu stronach ówczesnego podziału dominował realizm i wola kompromisu. Wojskowi (z nielicznymi wyjątkami) wsparli takie rozwiązanie i na tym polega ich wkład w korzystne dla Polski porozumienia sierpniowe.
Następne miesiące przynosiły jednak systematyczne pogarszanie się sytuacji. Składały się na to trzy podstawowe okoliczności. Rosła presja ze strony ZSRR, którego władze już w grudniu 1980 były o krok od zbrojnej interwencji w Polsce. W czerwcu 1981 roku Moskwa w bezprecedensowym liście do członków KC PZPR wyraziła swoje „votum nieufności” wobec Stanisława Kani i Wojciecha Jaruzelskiego. Zdecydowana większość polskiego Komitetu Centralnego odważnie sprzeciwiła się tej presji. Miała w tym oparcie w kierowniczym trzonie Sił Zbrojnych, z ministrem obrony narodowej (a zarazem premierem rządu) na czele. Zarazem jednak rósł radykalizm znacznej części aktywu „Solidarności”, którego część (jak na przykład Marian Jurczyk w Szczecinie) groziła szubienicami „komunistom” i sięgała po hasła antysemickie. Raptownie pogarszała się sytuacja gospodarcza, z którą władze państwowe nie radziły sobie, co pogłębiało niezadowolenie społeczeństwa i podsycało nastroje radykalne po stronie związkowej.
PZPR okazała się niezdolna do politycznego zwrotu pozwalającego na wyjście z kryzysu. Czy była na to szansa? Uważałem wtedy, że taką szansą było wielkie porozumienie narodowe, którego warunkiem byłaby gotowość PZPR do rozszerzenia płaszczyzny rządzenia o umiarkowane siły opozycyjne. Dziś nie jestem pewien, czy ta szansa istniała, ale wiem, że śmiertelny cios zadało jej ówczesne kierownictwo „Solidarności”, odrzucając ofertę generała Jaruzelskiego złożoną na początku listopada 1981 roku, kilkanaście dni po tym , jak objął on stanowisko pierwszego sekretarza KC PZPR.
Generał Jaruzelski wciąż jednak liczył na porozumienie. Mam w tej sprawie osobiste doświadczenie, które wiele mówi o jego ówczesnych intencjach. Pod koniec listopada General zaprosił mnie na długą rozmowę, w której zaproponował mi objęcie kierownictwa Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu- Leninizmu KC PZPR. Znał moje poglądy, które wyrażałem w intensywnie prowadzonej publicystyce. Wiedział, że uporczywie opowiadałem się za „demokracją porozumienia narodowego”. Te poglądy zostały dwa lata później uznane w prasie radzieckiej za dowód, iż nie nadaję się na sprawowaną wówczas funkcję partyjną. Wymowa tej sprawy jest dla mnie oczywista. Gdyby – jak sugerują jego przeciwnicy – Generał od początku zamierzał rozprawić się siłą z „Solidarnością”, powierzanie mi właśnie jesienią 1981 roku ważnego stanowiska partyjnego uznać należałoby za poważny błąd polityczny. Natomiast włączenie mnie do jego ekipy miało sens, jeśli przyjąć, że nadal liczył na porozumienie narodowe, więc potrzebował przy sobie ludzi podobnie myślących.
Szef WRON
Decyzją o wprowadzeniu stanu wojennego Wojciech Jaruzelski zmienił bieg historii. Nad Polską przestała wisieć groźba interwencji na wzór tych, których ofiarami padły Węgry w 1956 i Czechosłowacja w 1968 roku. Polska nie tylko uniknęła hekatomby ofiar, ale także obroniła tym ruchem swoją ograniczoną, ale nie fikcyjną, suwerenność a prawdopodobnie także zapobiegła zaostrzeniu i przedłużeniu zimnej wojny. . Na Zachodzie rozumiano to, ale niewielu dawało temu publicznie wyraz. Do nielicznych polskich emigrantów mających odwagę to powiedzieć publicznie należał mój przyjaciel, światowej sławy socjolog Zygmunt Bauman (1925-2017).
W polskiej literaturze politycznej sprawa stanu wojennego była wielokrotnie omawiana. Znaczna część prawicowych historyków (jak np. Wojciech Roszkowski) zaciekle atakuje Wojciecha Jaruzelskiego, negując – wbrew oczywistym faktom – istnienie zagrożenia „sojuszniczą” interwencją. Taka była też linia oskarżycieli, gdy w latach 1992-1996 w sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej rozważany był wniosek o postawienie „autorów stanu wojennego” przed Trybunałem Stanu. Po wyborach 1993 roku miałem zaszczyt przewodniczyć tej komisji i ta praca umocniła mnie w przekonaniu, iż dramatyczna decyzja Generała ocaliła Polskę przed narodową tragedią. Otrzymaliśmy wtedy dostęp do tajnych dokumentów czechosłowackich dotyczących tak zwanej operacji „Karkonosze”, jednoznacznie wskazujące na przygotowania wojsk ZSRR, NRD i Czechosłowacji do wkroczenia do Polski. Z uznaniem przeczytałem ostatnio książkę Roberta Walenciaka „Gambit Jaruzelskiego. Ostatnia tajemnica stanu wojennego”, w której starannie przedstawił on okoliczności, w których podjęta została decyzja o stanie wojennym, w tym to, jak wyprowadzając jednostki Wojska Polskiego na poligony, generał Jaruzelski przygotowywał je na najgorszy scenariusz – interwencję. Po obecnej agresji rosyjskiej przeciw Ukrainie nie można mieć jakichkolwiek wątpliwości, że ówczesne kierownictwo radzieckie gotowe było na użycie siły przeciw Polsce – izolowanej i pozbawionej jakiejkolwiek pomocy z zagranicy.
Taka interpretacja ówczesnej decyzji generała Jaruzelskiego ma obecnie obrońców nie tylko wśród ludzi z jego dawnej formacji politycznej. Racje Generała uznał Adam Michnik, co w świetle jego życiorysu opozycjonisty i więźnia politycznego ma szczególny wymiar moralny. Wywodzący się ze środowiska gdańskich liberałów Lech Mażewski w kolejnych książkach („Powstańczy szantaż”, Elbląg 2001; „Polska jako junior partner” Kraków 2022) z uznaniem podkreśla rolę Wojciecha Jaruzelskiego jako wielkiego realisty, który miał odwagę moralną przeciwstawić się „powstańczemu szantażowi”, przekonaniu, iż nawet walka na straconych pozycjach jest rozwiązaniem bardziej godnym uznania niż podjęcia próby uniknięcia tragedii nawet za ceną „konfliktu polsko-polskiego”. Racje kierujące Generałem uznał były powstaniec warszawski, a potem znany politolog kanadyjski Adam Bromke (1928-2008), Zaś dziesięć lat temu, w księdze pamiątkowej przygotowanej na dziewięćdziesięciolecie Wojciecha Jaruzelskiego profesor Jan Widacki zamieścił ciekawy esej o margrabim Wielopolskim – realiście, któremu się nie powiodło. Inaczej niż generałowi Jaruzelskiemu.
Uważam, że najciekawiej ujął sprawę historycznej odpowiedzialności Wojciecha Jaruzelskiego wybitny politolog austriacki Anton Pelinka. Przeprowadził on ocenę polskiego przywódcy w świetle ważnej i nowatorskiej interpretacji „polityki mniejszego zła”. Pelinka dowodzi, że uzasadnieniem takiej polityki może być jedynie to, jak jej autor wykorzysta uzyskaną dzięki takiej decyzji możliwość działania. Porównuje Jaruzelskiego z marszałkiem Petainem, któremu zarzuca nie to, iż w 1944 roku wybrał „,mniejsze zło”, jakim była kapitulacja, lecz to, że w następnych latach, gdy ważyły się losy wojny, nie wykorzystał uzyskanych dzięki zawieszeniu broni atutów – nie stanął u boku aliantów. Natomiast Wojciecha Jaruzelskiego uważa Pelinka za „bohatera”, który miał odwagę i rozum, by uzyskaną dzięki stanowi wojennemu możliwość działania wykorzystać dla wprowadzenia Polski na drogę przemian ustrojowych i pełnej suwerenności.
Decydent
Decyzją o wprowadzeniu stanu wojennego Wojciech Jaruzelski dal dowód odwagi. Jest odwaga żołnierza ryzykującego życiem w walce i jest odwaga wodza, który bierze na siebie odpowiedzialność za podkomendnych, a w pewnych sytuacjach – za ojczyznę. Jako młody frontowy oficer Jaruzelski dawał dowody odwagi żołnierza. Jako szef państwa dał dowód odwagi wodza. Wiem, jak wiele Go to kosztowało.
Druga historyczna decyzja Generała – podjęcie rozmów z „Solidarnością”, kompromis Okrągłego Stołu i akceptacja wyników wyborów czerwcowych 1989 roku – budzi znacznie mniej kontrowersji. Niektórzy autorzy (np. Paweł Kowal i Marian Cieślik w książce pt. „Jaruzelski. Zycie paradoksalne”) próbują pomniejszyć rolę Generała w tych przemianach, ale i oni nie negują tego, że jego ówczesne decyzje w wielkim stopniu doprowadziły do powodzenia polskiej pokojowej zmiany systemu.
Czy była ona nieuchronna, niezależnie od tego, co postanowiłoby ówczesne kierownictwo państwa? Powiada się czasem, że upadek tak zwanego „realnego socjalizmu” we wszystkich państwach europejskich dowodzi. Iż było to nieuchronne. W długiej perspektywie historycznej – być może jest to rozumowanie trafne, gdyż nic nie jest w historii wieczne. Ale dyktatorskie rządy partii komunistycznych nadal trwają w kilku państwach pozaeuropejskich, a zmiana systemu w Polsce mogła przebiegać znacznie mniej pomyślnie i łagodnie, co widać nie tylko na przykładzie Rosji czy byłej Jugosławii.
Nie ulega wątpliwości, że bez decyzji Wojciecha Jaruzelskiego nie byłoby „okrągłego stołu’, a droga przemian w Polsce przebiegałaby inaczej, zapewne znacznie mniej pokojowo. Ciekawym przykładem równoległej do Polski drogi, były Węgry. W marcu 1989 roku miałem okazję zapoznać się z sytuacją węgierską, gdy w trakcie rozmów okrągłego stołu zostałem zaproszony do Budapesztu na rozmowy studyjne. Moim węgierskim gospodarzom szło głównie o wyrobienie sobie zdania co do szans na porozumienie narodowe. Otwarcie mówili mi, że od tego, jak pójdą sprawy w Polsce, uzależniają własną strategię przemian. Jestem przekonany, że był to czas, gdy od biegu spraw polskich bardzo wiele zależało – także w skali europejskiej.
W odróżnieniu od decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego decyzja o wejściu na drogę rozmów i porozumienia z opozycją demokratyczną wymagała szerokiej współpracy wielu sił politycznych. W tym wachlarzu pozycja Jaruzelskiego była jednak wyjątkowa. To on swymi wcześniejszymi decyzjami kadrowymi spowodował, że w kierownictwie PZPR nie było już zwolenników twardej konfrontacji z opozycją. To on zaryzykował zawarcie takiego porozumienia z opozycją, jakiego nie znała cała wcześniejsza historia państw socjalistycznych. Nie przewidywał klęski w wyborach czerwcowych, ale w jej obliczu zachował się tak, jak przystało na męża stanu.
Polska bardzo wiele Mu zawdzięcza. Wierzę, że pokolenia, które po nas przyjdą, oceniać będą Generała tak, jak na to zasłużył – jako nie tylko polskiego patriotę, ale także wybitnego przywódcę potrafiącego przeprowadzić Polskę przez najgroźniejszy kryzys w jej najnowszej historii.