Wersja dla burżujów.
Wśród największych dziwów, jakie prawicowa władza postanowiła zafundować Polakom z okazji 100-lecia niepodległości, znalazło się monstrualne, przewidziane na 100 milionów pasażerów rocznie lotnisko, które ma powstać do 2027 roku w Baranowie pod Grodziskiem. Tym, którzy uwierzyli w te obietnice, sugerowałabym wycieczkę na Szeremietiewo. Tak dla porównania.
Moskwa ma oficjalnie 12,5, a nieoficjalnie nawet 17 milionów mieszkańców; jest drugim miastem w Europie i 11. na ziemi. Główne moskiewskie lotnisko, Szeremietiewo, zostało otwarte dla ruchu pasażerskiego w 1959 roku, w największym wówczas mocarstwie na świecie. Od tego czasu co i raz to jest rozbudowywane i powiększane: ostatnią wielką inwestycję, całkowicie nowy terminal B, otwarto w maju, w przeddzień tegorocznego mundialu. Pod koniec przyszłego roku ma ruszyć budowa terminala C1, w 2021 – C2. I to wszystko ma pozwolić, w 2026 roku, na obsługę 80 milionów pasażerów rocznie. Co oznacza podwojenie obecnej przepustowości; w 2017 roku przez Szeremietiewo przeszło prawie 41 milionów ludzi. Koncept, że polski rząd, w ciągu niespełna dekady, wybuduje w szczerym polu lotnisko, które zaćmi nową dumę Moskwy wydaje się pomysłem cokolwiek huzarskim.
Tym bardziej, że – nie da się ukryć – nie jest to duma zupełnie nieuzasadniona. Nowy terminal, wybudowany specjalnie na mistrzostwa świata w piłce nożnej za ponad ćwierć miliarda euro (cała inwestycja ma kosztować 630 mln. EU) miał być – jak ujęli to twórcy projektu lotniska – „drzwiami, przez które Rosja może opowiedzieć swoją historię i przywitać świat”.
Opracowanie projektu powierzono serbskim architektom ze szkockiej firmy RMJM, która od 60 lat realizuje swoje radykalne wizje, od Santiago po Singapur. Tym razem zespół architektów pod kierownictwem Jeleny Nikolic zdecydował się szukać inspiracji w rosyjskim konstruktywizmie – abstrakcyjnym nurcie sztuki z początków XX wieku, nieodwołanie wpisanym w estetykę, ale także i filozofię popaździernikowej Rosji. W wystroju hal i przejść, w posadzkach i na elewacjach znajdujemy abstrakcyjne wzory z fenomenalnych dzieł Lubow Popowej, Warwary Stepanowej, Aleksandra Rodczenki. Geometryczne kształty powtarzają się w obudowie kolumn podtrzymujących sufit i w samym suficie, jedyne w swoim rodzaju liternictwo awangardowych plakatów sztuki wyznacza halę przylotów i odlotów, a pasażerów wchodzących do hali bagażowej wita zajmujący całą ścianę wiersz Majakowskiego „Nasz marsz”.
„Radość piej, pój!
Wiosna tętni w nas krwią.
Serce, grzmi bój!
Piersi nasze – miedź trąb”
– wzywa podróżnych wieszcz rewolucji. Obok – jego olbrzymi portret pędzla Ela Lissitzky’ego. Poniżej, na posadce, mozaika nawiązująca do najsłynniejszego obrazu Lissitzky’ego – geometrycznej abstrakcji o zgoła konkretnym tytule „Czerwony klinem bij białych”. Oszczędne w kolorach, ograniczone do podstawowej palety geometryczne wzory towarzyszą podróżnym w terminalach i poczekalniach, wskazują drogę do ultramodernistycznej kolei, która w 4 minuty przewozi pasażerów między terminalami A i B, podziemnym korytarzem, prowadzącym pod pasami startowymi, bez maszynisty. To jednak trochę dziwaczne – ale, jak tłumaczy służba prasowa lotniska, dzieci bardzo się cieszą, że mogą siedzieć z przodu pociągu.
Uczciwie trzeba odnotować, że rewolucyjny radykalizm kończy się tam, gdzie zaczyna się typowe dla pasażerów lepszych klas upodobanie do luksusowej konsumpcji. Vipowski salon w nowym terminalu, nazwany ku czci wielkiego średniowiecznego pisarza ikon Andrieja Rublowa, przyozdobiony jest monstrualnymi ażurowymi konstrukcjami, które, wedle twórców projektu, mają łączyć w sobie cerkiewne kopuły z wieżą Tatlina – nigdy niezrealizowanym modernistycznym projektem pomnika III Międzynarodówki. Szczerze powiedziawszy, kopuły górujące nad najdłuższym na świecie, 34 – metrowym bufetem (oficjalny rekord Guinnessa) z przepychem carskiej Rosji kojarzą się na pierwszy rzut oka – skojarzenie ich z monumentem ku czci wspólnego frontu proletariuszy wszystkich krajów wymaga znacznie więcej wyobraźni.
Choć nie jest tak, że myśl radziecka nieobecna jest w burżuazyjnej strefie lotniska. W bardziej ekskluzywnym z nowych vipowskich salonów, dedykowanym Kandinskiemu, wśród pamiątek oferowanych za szybą dostrzegłam wydaną w 1942 roku kieszonkową edycję radiowych przemówień Stalina w 14 tomach. Cena, którą jak mi się zdawało zapamiętałam – 74 tys. rubli czyli około 1000 euro – wydała mi się na tyle absurdalna, że poprosiłam przeurocze panie z biura prasowego lotniska o sprawdzanie. Po godzinie przyszła odpowiedź: cena jest prawdopodobnie dobra, ale do końca zweryfikować się tego nie da, bo Stalin się sprzedał, a drugiego nie ma na składzie.