Niedawno ukazał się drugi tom parakryminalnej serii Anety Wybieralskiej, zatytułowany „Komu sznur wisielca?”. Warto przypomnieć debiut książkowy jego Autorki, choć nie jest to pierwsza jej powieść – ta była pisana na użytek wąskiego kręgu jej znajomych. Z zainteresowaniem sięgnąłem zatem po wydany trzy lata temu przez gdyńską oficynę Novae Res „Sanatoryjny romans z inspiracją”, bo właśnie wówczas powieść debiutującej pisarki pojawiła się na rynku wydawniczym bez minimalnej choćby promocji. Dostępna była, (jest nadal), niemal wyłącznie u dystrybutorów internetowych, miała więc szansę trafić tylko do stosunkowo wąskiego kręgu czytelników.
W „Romansie” wątku kryminalnego nie ma. Jest to powieść, (a może raczej opowieść ?), obyczajowa. A na dodatek – komedia.
Temat sanatoryjny niejednokrotnie pojawiał się w literaturze, dostarczając rozlicznych inspiracji. (To słowo w tytule książki Anety Wybieralskiej nie jest dziełem przypadku, a wręcz kluczem do jej opowieści). Osadzenie akcji w sanatorium stwarza bowiem modelowy mikrokosmos, w którym bohaterowie stanowią mniej lub bardziej zamkniętą lub też skazaną na swoje towarzystwo grupę, której skład jest także mniej lub bardziej dziełem przypadku. Bohaterowie – kuracjusze, czy też bywalcy takich ośrodków wyjęci są ze swoich środowisk. Ale też nie do końca, bo z jednej strony ujawniają w sobie to, co na co dzień może być przygaszone, zepchnięte gdzieś w kąt, z drugiej – przynoszą ze sobą swój bagaż. Bo przecież, nawet jeśli pobyt w sanatorium może stanowić pretekst do bycia innym człowiekiem, nigdy do końca nie uwalniamy się od bagażu przeszłości i siebie samych. Te wstępne, nieuniknione założenia czynią jednak z tematu – nazwijmy go umownie „sanatoryjnym” – punkt wyjścia, z którego można wyruszyć w bardzo różnych kierunkach.
O sanatoriach można więc prawić (i pisano) różnie i z różnych perspektyw. Można robić to w rejestrach ultra-poważnych, egzystencjalnych – jak w „Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna czy w „Sanatorium pod klepsydrą” Bruno Schulza. Można robić to w stylu dziewiętnastowiecznych romansów, w których „jeżdżenie do wód” było nieodłącznym tłem ich akcji. Można też jak Giovanni Boccaccio w „Dekameronie”; czyż ten zbiór nie jest przecież w gruncie rzeczy swego rodzaju archetypem opowieści sanatoryjnej, w której szalejąca zaraza stanowi tło dla obyczajowej obserwacji?
Aneta Wybieralska pokazuje, że można też pisać o sanatoryjnym życiu w konwencji obyczajowej i społecznej groteski i ironii. Wprawdzie bez boccacciowego tła Czarnej Śmierci, (w 2017 roku, gdy ukazał się romans, taki element wydałby się nam zupełną abstrakcją nie do wyobrażenia, dziś już – niestety – niekoniecznie), Autorka daje nam nieporównany przegląd tego, co w życiach kuracjuszy może się dziać. I działo się, bo wszystkie jej opowieści i anegdoty wplecione w tę powieść są – jak Autorka zapewnia – autentyczne. Zresztą nie musi o tym zapewniać, bo każdego, kto choć raz był w sanatorium lub przynajmniej odwiedził uzdrowisko, nie trzeba przekonywać do autentyzmu tematu opisywanego ze znawstwem przez Anetę Wybieralską. To znaczy „jeżdżenia do wód” w ostatnich dekadach XX i pierwszych XXI wieku.
Aneta Wybieralska jest świetną obserwatorką ludzi, ludzkich typów, uwarunkowań i ograniczeń. Postaci zaludniające karty „Romansu” epatują wręcz swoją realnością – tak przez to, że można się domyślać, że za nimi, poddane wprawdzie literackiej obróbce, ukryte są konkretne osoby i ich przypadki. Ale też i dlatego, że reprezentują ogromne bogactwo ludzkich typów, jakie w rzeczywistości spotykamy. Także i takich, w których możemy sami przejrzeć się jak w lustrze, zobaczyć nasze własne dziwactwa, słabości czy wręcz śmieszności.
I gdy śmiejemy się czytając „Romans” – a śmiejemy się bo Autorka potrafi opowiadać zajmująco, obrazowo i dowcipnie – nie unikniemy gogolowskiego pytania: „z kogo się śmiejecie?”.
Aneta Wybieralska nie opisuje jednak swoich bohaterów w sposób zajadły, wredny. Raczej zdecydowanie życzliwy. Jeśli z ironią, to na ogół z ironią pogodną i zdystansowaną, bez tyrad i pouczeń. Dlatego cała książka utrzymana jest w pogodnym nastroju, co – powiedzmy sobie – jest jej przeogromną zaletą. Szczególnie w dobie, gdy większość piszących stara się raczyć czytelników posępnymi, w przerysowany wręcz sposób mrocznymi wizjami rzeczywistości i ludzkiej natury, uznając widać, że tego właśnie nam trzeba.
Aneta Wybieralska daje nam zamiast tego zwierciadło – jak to z metafory Stendhala (choć sama pewnie skromnie zawahałaby się przed takim porównaniem) – chodzące po gościńcu. Zwierciadło podstawiane nam przez Autorkę jest – rzecz jasna, jak tego można spodziewać się po twórczości o charakterze obyczajowej komedii – krzywe. Mimo to wierne i rzetelne. Może przesadą byłoby twierdzić, że jak u Stendhala miałaby się w nim odbijać cała epoka, społeczeństwo i jego sprawy. Jednak odbija się wystarczająco wiele, aby był to obraz naprawdę zajmujący i – powiedzmy to sobie – prawdziwy. Także i dokument epoki dziś stopniowo odchodzącej w przeszłość, a jednak trwającej mimo zmian. Bo i o tym, jak przez ostatnie dwadzieścia lat sanatoryjne życie zmieniało się, a równocześnie w zadziwiający niemal sposób zachowywało w zmieniającym się świecie swoje rozmaite elementy, Aneta Wybieralska także opowiada.
„Romans” jest powieścią nieco przypominającą model „powieści szkatułkowej”. Wątki narracji są w niej pretekstem do rozlicznych dykteryjek, pobocznych wątków i dygresji. Pierwsze wrażenie, że jest to może rezultat debiutanckiego charakteru powieści, w której Autorka usiłowała pomieścić jak najwięcej ze swoich obserwacji i przemyśleń, podczas gdy bardziej doświadczony autor może by część pomysłów chciał – kierując się ekonomiczną logiką – zachować na kolejne książki, jest jednak mylące. To pozór, bo inwencja i obfitość obserwacji Autorki są tak przeogromne, że tego nieprzebranego wręcz zasobu wystarczyłoby na jeszcze trzy obszerne powieści. Przy tym nie wydaje się, że miałby się on na nich wyczerpać.
Jeśli zatem „Romans” ma w sobie cechy debiutanckie, polegają one przede wszystkim na jego świeżości, braku zmanierowania i pisarskiej rutyny. Postrzeganych równie często jak niesłusznie jako przejaw pisarskiego doświadczenia i wyrobienia. Te zaś Autorka „Romansu” ma sobie za nic i nie kryje się z tym, bardziej ceniąc pisarską uczciwość od pozy przybieranej na użytek autoprezentacji. I ta postawa przebija przez to, co pisze, i w jaki sposób to robi. Opowiadając o swoim pisarstwie zresztą nieraz prześmiewczo dawała temu dowód, mówiąc, że często obawia się czytać książki, aby podświadomie nie zacząć naśladować stylu ich autorów. Co nie znaczy bynajmniej, że rozmaitych tropów literackich i kulturowych w „Romansie” nie znajdziemy i nie odkryjemy. Ale będą to tropy czasem z elementami pastiszu, ale nie naśladownictwo.
Jeżeli zaś miałbym się podzielić swoim osobistym skojarzeniem – pisarstwo Anety Wybieralskiej przywodzi mi na myśl sposób opowiadania pisarza niegdyś popularnego, a dziś niesłusznie zapomnianego, (pewnie dlatego, że opisywał świat i ludzi, których już dawno, dawno nie ma bo odeszli wraz ze swoją epoką), którego książkami zaczytywało się pokolenie moich rodziców. Mianowicie Michała Choromańskiego. Ale to skojarzenie pochodzące ode mnie, bo o naśladownictwie nie może tu być mowy, a raczej o podobnym sposobie patrzenia na ludzi, ich sprawy i ograniczenia.
W rezultacie od „Romansu” – podobnie jak od następnych książek Anety Wybieralskiej, dosłownie trudno się oderwać. Każda niemal strona, każdy paragraf, przynoszą czytelnikowi nowe wrażenia i nowe powody do radości. Tym bardziej, że Autorka pisze ładnym i obrazowym językiem, posługuje się nim z wprawą i wyczuciem, intuicyjnie wręcz panując nad swoim warsztatem i zręcznie dostosowując tok i sposób narracji do opisywanej materii. Gdy trzeba, potrafi być bezpośrednia jak w rozmowie z koleżanką. W innej sytuacji – aluzyjna, kiedy indziej jeszcze subtelna i niemal liryczna. Nigdy zaś nie jest ani nużąca, ani napuszona.
Dzięki temu wszystkiemu lektura tej książki jest prawdziwą przyjemnością.
Warto zatem sięgnąć tak po „Sanatoryjny Romans z Inspiracją”. Jak po kolejne powieści Anety Wybieralskiej, i śledzić losy bohaterów. Co zapewne w nieodległym czasie da nam jeszcze możliwość, aby nas zabawić, czasem wzruszyć, czasem obudzić wspomnienia i własne refleksje.
Aneta Wybieralska – Sanatoryjny romans z inspiracją, wyd. Novae Res, Gdynia 2017 r., str. 436, ISBN 978-83-8083-530-6.