To już jedenasta edycja dorocznego festiwalu Era Schaffera, któremu początek dał Marek Frąckowiak i założona przez niego Fundacja Aurea Porta. Jednym z jej celów było i pozostaje promowanie awangardowej polskiej sztuki, a twórczości Bogusława Schaeffera w szczególności.
Wielki, a wciąż nie w pełni doceniany, dorobek kompozytora, popularyzatora muzyki polskiej, eksperymentatora, pedagoga, grafika i dramaturga, choć zapewne dzisiaj o wiele lepiej znany niż przed laty (także dzięki Erze Schaeffera) wciąż potrzebuje promocji. Słusznie bowiem nazywano zmarłego w tym roku artystę „polskim Leonardem da Vinci”, dostrzegając w jego twórczości bogate inspiracje dla poszukiwań innych artystów.
Schaeffer przecierał ścieżki
wskazywał możliwości i wciąż inspiruje. Najlepszym tego dowodem są właśnie „ery Schaeffera” – w jakiejś mierze do siebie podobne – klimatem, atmosferą wolności sztuki, otwartości na poszukiwania i improwizacje, autoironią, demonstrowaną sztubackimi albo plebejskimi żartami – ale za każdym razem inne, choć od samego początku rodzące się pod ręką Macieja Sobocińskiego, reżysera i autora scenariuszy. Decydują o tym zmieniające się scenariusze i rosnące szeregi „Schaefferowców”, artystów, którzy ulegają hipnotycznej sile propozycji Schaeffera.
Oto, co zapowiadał reżyser przed kolejnym spotkaniem: „Przestrzeń bez Początku i Końca wypełnia się kolejnymi Ludzkimi Odsłonami Świata Bogusława Schaeffera. Powracają charakterystyczne Ludzkie Formy znane z zapisanych kartek dramatów Autora. Wyjątkowe, Niepowtarzalne, Osobne. Energetyczna Celebracja Życia – pulsująca Rzeczywistość – rozpięta pomiędzy Życiem i Śmiercią wciąga Widza w emocjonalną karuzelę od momentu Wejścia. Przecinające się bez końca ścieżki Postaci zamkniętych w sterylnej przestrzeni, wypełnionej muzyką od Początku do Końca – zaklętych w emocjonalnej Karuzeli Absurdu. Te same pytania zadawane w Kółko, te same Braki Odpowiedzi – te same wylęknione Spojrzenia przeglądające się w Spojrzeniach – w poszukiwaniu odpowiedzi o Sens. Wchodzą – wychodzą – wchodzą – wychodzą – uchwycone momenty nie do uchwycenia – umykające chwile – strzępy – sekundy. Niemiłosierny Czas. Świat Bez Wyjścia. Wszyscy Razem i Nie Razem chcą Marzyć – snuć swoje Wizje Świata. Świat Bogusława Schaeffera jak nigdy dotąd chce Nieustannie Trwać i Być Wieczny – Śmiać się, Płakać i Śnić zatopiony w zaklętym kole Wiecznej Absurdalnej Fiesty na Cześć Autora!”.
W tym roku już po raz drugi zabrakło w gronie „żelaznych” wykonawców Marka Frąckowiaka (pożegnaliśmy go na zawsze 6 listopada 2017 roku), którego osobisty patronat wspierał kolejne edycje festiwalu i inne inicjatywy mające na celu przybliżenie dorobku krakowsko-wiedeńskiego artysty. Mam na myśli między innymi dwa tomy dramatów zebranych, które ukazały się pod firmą fundacji Aurea Porta.
W tym roku „Era Schaeffera” siłą rzeczy miała charakter
pożegnania z artystą
(ale nie z jego dziełem!), zmarłym przed kilkoma tygodniami. Jego ogromny portret wyświetlany od czasu do czasu na ekranach z charakterystycznym grymasem i przymrużeniem oka zdawał się sugerować, że znowu zrobił nam kawał, że wcale nie odszedł, tylko gdzieś się ukrył wśród nas i podgląda. Ale w finale widowiska pojawiły się roje czarnych baloników, symbolizujących odejście, z którymi kontrastowały kolorowe grafiki Schaeffera wyświetlane na ekranach wzdłuż ścian Basenu Artystycznego. Tym razem bowiem festiwal odbył się w dawnym warszawskim basenie YMCA, potem przekształconym w Basen Artystyczny, scenę offową, a całkiem niedawno w nową scenę Warszawskiej Opery Kameralnej. Trochę zaskakujący to alians, który podkreśla buduarowy wystrój foyer, z którym kontrastuje kiszkowata sala Basenu z pozostałymi po dawnym przeznaczeniu barierkami i schodkami po bokach. Akustyka tu raczej podła, którą trzeba nadrabiać nagłośnieniem, gwarantującym znakomitą słyszalność w każdym punkcie „kiszki”. Ustawiono w niej dwa rzędy stołów (z krzesłami dla widzów), pokryte papierowymi białymi obrusami z „zastawą” jednorazowego użytku (plastykowe talerzyki i stojadła). Mogło to zapowiadać cienką zupę w ośrodku dla bezdomnych albo może i bigos, ale nic z tego, to tylko dekoracja. Okazała się znakomitym tłem dla całego zdarzenia.
Kilka krzeseł rozsianych przy stołach zarezerwowano dla aktorów, którzy poruszając się po stołach jak po deskach estrady przemieszczali się nieustannie, a co pewien czas przysiadali przy stołach. W ten sposób widzowie zyskali niepowtarzalną okazję siedzenia obok Lidii Bogaczównej, Izabeli Warykiewicz, Seana Palmera, Marcela Wiercichowskiego. Mieli też okazję przypatrywania się z bliska innym artystom: Witoldowi Jurewiczowi (tancerz), Marcinowi Wyrostkowi z zespołem Corazone, Januszowi Radkowi, Andy Ninvalle’owi, Teminoe Cadi Sulumunie, Patrykowi Zakrockiemu, Andrzejowi Karałowi i Maciejowi Piszkowi i gościowi specjalnemu wieczoru, Michałowi Urbaniakowi. Jeśli któryś z artystów blisko widza nie dotarł z pomocą szły ekrany, na których ukazywano artystów na zbliżeniach. Niezależnie więc od tego,
gdzie kto znalazł się na sali.
mógł się czuć prawdziwym uczestnikiem wydarzenia, mieć poczucie bycia w samym centrum akcji.
Artyści posługiwali się tekstami wyjętymi z dramatów Schaeffera, ale sięgali też do przyśpiewek ludowych. Prawdziwą furorę swoją plebejską przyśpiewką (Podskoczyła do pułapu, a jej cycki chlapu-chlapu”) robił Witold Jurewicz. Muzycy dawali upust improwizacja, czasem a capella – to co Janusz Radek wydobywał z siebie, modulując głos, zmieniając skalę, tonacje, tworząc zaskakujące połączenia dźwięków i asonansów, czasem w oszałamiającym duecie z Andy Ninballe’em graniczyło muzyczną ekwilibrystyką.
Widowisko toczyło się w oszałamiającym tempie, przy zmiennych nastrojach i akcentach. Budzi to tym większy podziw, że w scenariuszu znalazły się tzw. puste miejsca, które zagwarantowali sobie aktorzy dla własnych improwizacji (nie znał ich formy ani treści nawet reżyser). W tych pięciu minutach dla siebie każdy zyskiwał szanse własnej ekspresji, osobistego porozumienia z widzem. Największy entuzjazm wzbudziła niezrównana Lidia Bogaczówna za „kawałek kabaretowy”, w którym parodiowała znanego polityka ogłaszającego po zakończonych wyborach, że jego formacja „poniosła zwycięstwo”.
To było
oczyszczające spotkanie ze sztuką,
prawdziwa kąpiel w basenie artystycznych pomysłów, muzycznej i poetyckiej fantazji. Na koniec pewną symboliczną rolę odegrały buty, które pokazała zgromadzonym Krystyna Gierłowska, producentka, spiritus movens kolejnych edycji „Ery Schaeffera”. To były czarne półbuty, w których występował przed laty Bogusław Schaeffer, kiedy uczestniczył u boku Marka Frąckowiaka i jego ekipy w spektaklu „Multimedialne coś” (działo się to w ówczesnym Teatrze Bajka, dzisiaj: Kwadrat). Niby nic ważnego, ale w swoje buty Schaeffer nas ubiera – idziemy jego śladami w nadziei, że nadążymy za starym Mistrzem.
Trudno zapomnieć ten piękny wieczór w Teatrze Bajka, kiedy odbywała się premiera wspomnianej sztuki dedykowanej Frąckowiakowi w reżyserii Kariny Piwowarskiej (2007). Nie mogłem uwierzyć, że ten skromny, lekko uśmiechnięty pan przy pianinie to Bogusław Schaeffer. Kompozytor, muzykolog, krytyk, dramaturg, pianista wirtuoz, grafik, reżyser, wydawca, pedagog. Autor kilkuset utworów muzycznych, kilkudziesięciu dramatów, od 60 lat kroczący swoją drogą artysta niepospolity i niepodległy. A jednak to On, namówiony przez Marka Frąckowiaka i Krystynę Gierłowską (producentkę), osobiście wziął udział w światowej prapremierze swej najnowszej sztuki w warszawskim kinoteatrze Bajka. Najnowszej premierze zdarzenie dedykowanego jego dziełu przyglądały się tylko (i aż) jego buty.
Aż żal, że Era to w zasadzie wydarzenie jednorazowe, choć w Warszawie na pewno znalazłaby się publiczność na co najmniej dziesięciokrotną powtórkę.
XI Era Schaeffera, reżyseria i scenariusz: Maciej Sobociński, Basen Artystyczny w Warszawie, premiera 24 października 2019; Organizatorem Festiwalu jest Fundacja Przyjaciół Sztuk AUREA PORTA, którą założył w 2001 r. śp. aktor Marek Frąckowiak w celu promocji polskiej sztuki współczesnej.