

Do rozmów trzeba dwojga — i to takich, którzy będą chcieli porozumienia, a nie poniżenia rozmówcy.
O szanowaniu partnera pisał, chyba niezupełnie szczerze, Mieczysław Rakowski w swoim artykule z 1981 r., wskazując na potrzebę prowadzenia uczciwych rozmów z solidarnościową opozycją. Dziś z pełną szczerością i w całkowicie nieuczciwy sposób, brak szacunku dla prezydenta Zełenskiego i jego walczącego o wolność kraju okazuje prezydent Trump. Nawet Władimir Putin nie mógł sobie wymarzyć scenariusza, w którym Trump będzie chciał upokorzyć i rzucić na kolana Ukrainę, żądając przeprosin od Zełenskiego (też zapewne wygłoszonych na kolanach) oraz wstrzymując pomoc wojskową.
Czy nieszczęsne spotkanie obu przywódców w Waszyngtonie mogło mieć inny, mniej fatalny przebieg?. Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych w latach 1989-1993, który reguły dyplomacji znał na wylot, powiedział kiedyś: „Prezydenci nie negocjują. Prezydenci spotykają się po to, aby zawrzeć umowy już uzgodnione”.
Umowa o minerałach ziem rzadkich, która miała być podpisana w trakcie spotkania w Waszyngtonie, była już uzgodniona, a jej ostatnia wersja została nieco poprawiona zgodnie z oczekiwaniami strony ukraińskiej. Przed tym spotkaniem nie uzgodniono natomiast kwestii fundamentalnej: gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Jeżeli prezydent Zełenski miał nadzieję, że osobiście wynegocjuje te gwarancje podczas rozmowy w Gabinecie Owalnym z Trumpem, Vancem i Rubio, to popełnił kardynalny błąd. Tak ważnych spraw nie zostawia się niezałatwionych, licząc na to, że gdy głowy państwa się spotkają, to w trakcie rozmowy wspólnie wypracują zadowalające rozwiązanie. Tym bardziej że było wiadomo, iż obie strony mają odmienne oczekiwania — i nie istniały żadne podstawy, by liczyć na nagłą zmianę stanowiska prezydenta Trumpa, zgodną z pragnieniami strony ukraińskiej. Trump wprawdzie brutalnie, ale zgodnie z prawdą powiedział przecież do Zełenskiego: „Nie masz żadnych kart w ręku”.
Jak wiadomo, Trump chciał odwołać piątkowe spotkanie z prezydentem Ukrainy, zapewne dlatego, że nie spodziewał się efektownego sukcesu i zmuszenia go do rozmów pokojowych z Rosją na warunkach, jakie mu narzuci. Zmienił zdanie podobno w wyniku mediacji prezydenta Francji, wiedząc też, że Zełenskiemu bardzo zależy na spotkaniu. Mógł więc oczekiwać, że w tej sytuacji ukraiński przywódca okaże się bardziej ustępliwy — i pokornie zaakceptuje przystąpienie do rokowań z Rosją bez amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. Tak się nie stało, na co Trump i wiceprezydent Vance zareagowali niewybrednymi połajankami.
Na co natomiast liczył prezydent Zełenski, występując jako petent proszący o pomoc i wiedząc, że bezpieczeństwo Europy, zwłaszcza środkowo-wschodniej, jest dla Trumpa bez znaczenia? Chyba tylko na to, że jakimś cudem nakłoni go jednak do udzielenia gwarancji Ukrainie, powołując się na racje moralne i współczucie, jakie należy się ofierze brutalnej agresji ze strony agresywnego, potężnego sąsiada. Być może miał też nadzieję, że prorosyjski kurs przyjęty przez administrację amerykańską to przede wszystkim wynik podszeptów najbliższych współpracowników prezydenta USA, podczas gdy sam Trump mógłby w bezpośredniej rozmowie okazać większe zrozumienie dla ukraińskich racji. Dokładnie takie samo złudzenie miał minister Beck, przypuszczając, że to głównie Ribbentrop żąda przyłączenia Gdańska do Rzeszy, podczas gdy z rzekomo bardziej ugodowym Hitlerem uda się jakoś dogadać.
Wiedząc, jak zakończyło się waszyngtońskie spotkanie obu przywódców, należy żałować, że w ogóle do niego doszło. Niestety, to jak Trump i Vance potraktowali Zełenskiego nie jest niczym nowym. Podobnie Hitler i Goering potraktowali Hachę w 1939 r., a Stalin i Mołotow – Mikołajczyka w 1944.
W Waszyngtonie bardzo szybko można było zauważyć, że do żadnego dogadania się nie dojdzie. Zełenski, osamotniony w negocjacjach, od pierwszych minut spotkania był planowo atakowany przez swoich rozmówców. Czasem też wdawał się w niepotrzebne spory z Trumpem, jak na przykład wtedy, gdy na jego słowa o tym, że ukraińskie miasta zostały obrócone w perzynę, odparł, że tak się nie stało, a w Ukrainie jest wiele pięknych miast. A przecież mógł potwierdzić, że napaść Rosji spowodowała olbrzymie zniszczenia, wyznać, że właśnie dlatego przyjechał prosić o wsparcie przywódcy wolnego świata, podkreślić jak mądrym i szanowanym liderem jest umiłowany prezydent Trump, zaapelować o pomoc dla słabszego, w duchu wartości wyznawanych przez wspaniały naród amerykański, itd. itp. Po takiej inwokacji klimat spotkania od razu byłby inny. Pewnie i tak zakończyłoby się ono fiaskiem, ale z lepszą perspektywą powrotu do rozmów w niedalekiej przyszłości. Teraz zaś, niezależnie od podpisania czy niepodpisania umowy o minerałach ziem rzadkich, przyszłość maluje się w dość ciemnych barwach, a każdy dzień bez rokowań pokojowych oznacza kolejne ofiary rosyjskiej agresji.