Fraza i klimat wierszy (tych bajkowych i baśniowych) Jana Brzechwy osadziły się nie tylko w magazynach pamięci, ale i w wyobraźni wielu tysięcy jego – niegdyś – dziecięcych czytelników.
Należę do nich. Czasem jakiś wiersz albo jego fragment, nawet okruch, samoczynnie odzywa się z dziecięcej pamięci. Jakaś kaczka dziwaczka, jakaś igła z nitką, jakaś bajka o żelaznym jeżu, jakieś panie Madalińska i Gadalińska. Dlatego dźwięk nazwiska Brzechwa zawsze budzi we mnie rozliczne asocjacje i nostalgie.
Mariusz Urbanek, ciekawy biografista sięga po postacie z czasów przedwojennych, powojennych a i też, jak choćby jego poprzedni bohater, Władysław Broniewski, żyjących (świadomie) na pograniczu obu epok, Międzywojnia i PRL.
Był to szczególnie los ludzi urodzonych na przełomie XIX i XX wieku, że wymienię choćby kluczową i emblematyczną z tego punktu widzenia postać Jarosława Iwaszkiewicza (a przecież 1957 roku w PRL dożył nawet Leopold Staff, jeden najwybitniejszych poetów Młodej Polski). Tym razem Urbanek sięgnął po Brzechwę i napisał o nim opowieść biograficzną – opowieść bo nie jest to biografia akademicka, lecz właśnie lekko pisana opowieść.
W przypadku Brzechwy mamy do czynienia z często eksploatowanym w publikacjach biograficznych casusem dwoistości biografii człowieka, indywidualności, pisarza, dwoistości biorącej się z rozbicia biografii na część „normalną” i tę, uwikłaną w stalinizm, PRL itd.
Owo uwikłanie, pisarskie, w stalinizm, było na tyle jednoznaczne, że doszło do kilku awantur związanych z projektami nadawania imienia Brzechwy kilku bodaj szkołom. Zwolennicy jego kandydatury powoływali się na jego zasługi jako wspaniałego pisarza dla dzieci, już a życia klasyka tego gatunku, przeciwnicy twierdzili, że człowiek o tak konformistycznej biografii nie jest godzien być wzorcem dla młodych pokoleń.
Jaki Brzechwa wyłania się z książki Urbanka? Najpierw wzięty adwokat, elegancki pan uprawiający tryb życia tradycyjnie kojarzony z ludźmi palestry, czyli z regularnymi sesjami brydżowymi w „dobrym towarzystwie”, bywaniem w kawiarniach itd.
Do tego dochodzi ponadprzeciętna romansowość Brzechwy, niezwykle czułego na wdzięki płci przeciwnej, podobno – co tu dużo mówić – regularnego Don Juana. I oczywiście ukochany autor książeczek dla dzieci, sam za dziećmi podobno nie przepadający.
Choć opowieść Urbanka nie odkrywa jakichś nieznanych wątków z życia Brzechwy, czyta się ja bardzo dobrze, jak wszystko co pisze ten autor, obdarzony darem barwnej narracji.
Mariusz Urbanek – „Brzechwa nie dla dzieci”, wyd. „Iskry”, Warszawa 2013, str. 342, ISBN 978-83-244-0311-0