Nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego ukazał się tom wierszy zmarłego w roku 2018 Poety i Uczonego, Krzysztofa Boczkowskiego, profesora medycyny, wybitnego lekarza genetyka i seksuologa, a jednocześnie wybitnego humanisty i utalentowanego poety, którego biogram można znaleźć w słownikach najwybitniejszych polskich pisarzy.
Urodził się 2 maja 1936 w Warszawie. Absolwent Akademii Medycznej w Warszawie, w roku 1965 uzyskał tytuł doktora, w roku 1969 – doktora habilitowanego, zaś w roku 1983 profesora medycyny. Od 1959 r. był kierownikiem Samodzielnej Pracowni Genetyki w Akademii Medycznej. Debiutował jako poeta w 1969 r. na łamach miesięcznika „Twórczość”. W 1972 roku otrzymał nagrodę „Czerwonej Róży”, a potem dwukrotnie nagrodę „Pegaza” za przekłady. W przyszłości miał otrzymać liczne, bardzo prestiżowe nagrody za twórczość poetycką Opublikował 18 tomików poezji, m.in. „Otwarte usta losu” (1975), „Światło dnia” (1977), „W niewoli, w śniegu, w ciepłym czółnie krwi” (1981), „Apokryfy i fragmenty (1988), Białe usta (1989), „Dusza i śnieg” (1997), „Kości meduzy” (1998), Bramy raju” (2009), „Lata i dni (2011), „Na skraju świata(2012). Na stronie culture.pl można o nim przeczytać: „Wiersze Boczkowskiego, zmysłowe i cielesne, tkane są na kanwie subtelnej erotyki, lecz nie epatują seksem; one nade wszystko promieniują uczuciem – do ukochanej, rodziny i wszelkich żyjących stworzeń (…) Istotna dla jego dzieła jest również Literatura.
Schodzi do fundamentów pamięci, tropi, zbiera, gromadzi myśli i słowa umarłych poetów, buszuje po całym artystycznym dorobku ludzkości, prowadzi dialog z pisarzami, filozofami, malarzami i muzykami. Głęboko zakorzeniony w tradycji, tłumaczy utwory poetów wielbionych i wyklętych, żyjących na różnych kontynentach, tych sprzed stuleci i współczesnych – od Lao-tse, Herodota, Platona do Audena i Ginsberga.
Wyławia z głębi czasu ich cienie, tak aby – choć rozdzielone czasem – mogły się spotkać: Safona z Sylwią Plath, a Hölderlin z Wilde’em, Trakiem i Rilkem. W „Apokryfach i fragmentach” zaprosił do dyskusji przy wspólnym stole Hercena, Tołstoja, Chopina, Słowackiego, Mickiewicza, Norwida, Wagnera, Szymanowskiego, Nietzschego, Flauberta, Junga, Camusa i Pounda. Jego koryfeuszami są m.in. Walt Whitman, Rainer Maria Rilke i Thomas Stearns Eliot. Podziwia symbolistów francuskich: Rimbauda i Verlaine’a, których imiona przewijają się w jego wierszach. Krzysztof Boczkowski od dawna próbuje różnych form traktując je niekiedy jak żartobliwy pastisz, exercice lub wyraz hołdu składany innym poetom (…) Jego poezja miłosna – wrażliwa, silna i czuła, przedstawia pełną prawdę i głębię przeżyć psychicznych i fizycznych i zasługuje dlatego na oddzielne omówienie. Tom „Ja – mój przyjaciel (2003) był istotnym dokonaniem w zakresie rozwoju formy poetyckiej i „wrażliwości dźwiękowej”, wyróżniających Krzysztofa Boczkowskiego we współczesnej poezji polskiej”. (…) „Poezja Boczkowskiego w szczególny sposób łączy ze sobą dwa motywy: Księgi i Śmierci. Oba wyznaczają dystans wobec tego, co doraźne, przemijające. W obu wypadkach doraźność z nieodłącznym chaosem opanowane zostają przez ład transcendencji. Ale – co ważne – ów ład zakorzeniony jest w materii, w realnym doświadczeniu”. Krzysztof Boczkowski, poeta-doctus, jak nieraz określa się poetów, którzy są zarazem ludźmi wszechstronnie uczonymi, był też tłumaczem poezji angielskiej i autorem antologii poetyckich: „Od Safony do Sylvii Plath” (1997), „Antologia poetów najbliższych. Od Safony do Sylvii Plath” (2003). Jego fundamentalne dzieło medyczne, to „Zarys genetyki medycznej” (1985, 1990).
W pięknym posłowiu do tomu „Szkielet Boga”, zatytułowanym „Słowo o poezji Krzysztofa Boczkowskiego”, Aleksandra Melbechowska – Luty zwraca uwagę na szereg aspektów tej poezji. Po pierwsze, na jej „przyrodniczą”, lekarską – w pierwszej warstwie – perspektywę patrzenia na człowieka jako na ciało będące summą ulegających zniszczeniu tkanek, ale zauważa, że nie ma w tym spojrzeniu lekarskiego „znieczulenia”, jest współczucie dla cierpienia wszystkiego, co żyje. Boczkowski z równą wrażliwością przyjmuje i poetycko oddaje brzydotę i fizyczną ohydę życia, „brud świata”, jak i fascynującą urodę jego natury i kultury. Odcina się jednak od „podziału Swedenborga”, arbitralnie dzielącego wytwory natury na „brzydkie” i „piękne”, bo „któż ma prawo rozstrzygać, czy jaskółka jest piękna, a ropucha brzydka?”. Jest też w poezji Boczkowskiego pasmo erotyki, zmysłowej, lecz bez nie epatującej fizycznością, a pełnej czułości, nie tylko do ukochanej, ale także do żyjących stworzeń. Jest w niej mocne i rozległe zakorzenienie w tradycji artystycznej, głównie literackiej, dalekie jednak od wszelkiego epigonizmu – dla Poety jego wielcy Koledzy po Piórze są nie tyle wzorami do naśladowania, ile współuczestnikami dialogu. „To co pisze – podkreśla autorka posłowia – jest jego własnością, każdym wierszem stwarza samego siebie”.
Poprzez poezję Boczkowski szukał tego, co ważny dla niego T.S. Eliot ( przetłumaczył wybór jego poezji) – „jedności istnienia”. Aby je osiągnąć, musiał zdobyć negatywne doświadczenie, poznać obrzydzenie i przerażenie, jakie wzbudza życie”. „Jego dojście do pozytywnego nie było odwróceniem się od negatywnego, lecz przejściem przez nie” – konstatuje Melbechowska-Luty. Zbliżając się w swoim wywodzie do „natury” poezji Boczkowskiego, autorka posłowia zauważa: „Boczkowski wystrzega się owej trywializacji symbolicznego znaku, nie nadużywa też pojęć transcendentalnych, nie odwołuje się do metafizyki jako źródła poznania. Tworzy własne parabole, które bezpośrednio nie nawiązują do przypowieści biblijnych ani do literackich wątków dydaktycznych, lecz rozgrywają się w materialnej i duchowej czasoprzestrzeni na zasadzie „zwrotnego sprzężenia” antynomii i zaskakujących skojarzeń”.
Bezpośrednio do formy tej poezji odnosi się tak: „Dukt jego strof odznacza się czystą kadencją linearną i niemal chirurgiczną precyzją zapisu, a zarazem olśniewa wyraźnym pogłosem wyobraźni muzycznej – przywołującej barwy dźwiękowe, linie melodyczne, polifoniczne kontrasty i interakcje, zwolnienia i przyspieszenia punktowane długą lub krótką frazą, a nade wszystko kontrapunkt rytmiczny, ów „długi głos” – współtworzący poprzez dźwięki i rytm pełnię poetyckiego obrazu”. Zwraca też uwagę na jego biegłość czysto profesjonalną, „rzemieślniczą”, wyrażającą się w umiejętności poruszania się w przestrzeni tradycyjnych form poetyckich i językowych, włącznie z żartobliwym pastiszem czy nawiązaniem do rytmu trzynastozgłoskowca. Cytuje też krytyka Leszka Szarugę, który napisał o poezji Boczkowskiego, że „w szczególny sposób łączy ze sobą dwa motywy: Księgi i śmierci. Oba wyznaczają dystans wobec tego, co doraźne, przemijające. W obu wypadkach doraźność z nieodłącznym chaosem opanowane zostają przez ład transcendencji. Ale, co ważne, ten ład zakorzeniony jest w materii, w realnym doświadczeniu”.
Cóż mógłbym dodać ze swej strony, po zreferowaniu profesjonalnych analiz cudzych? Mnie poezja Krzysztofa Boczkowskiego, z jej uniwersalizmem, z jej obejmowaniem egzystencji we wszystkich jej aspektach, z jej akceptacją życia w dobrym i złym, pięknym i brzydkim, tym co wieczne i tym co śmiertelne, w tym co naturalne i w tym co jest wytworem kultury, otóż mnie ta poezja jawi się jako twórcza, duchowa spadkobierczyni Renesansu, z jego terencjuszowską dewizą: „Człowiekiem jestem i nic co ludzie nie jest mi obce”. Dlatego Krzysztofa Boczkowskiego nazywam w zaciszu swojej indywidualnej, czytelniczej wyobraźni, poetą renesansowym.
Krzysztof Boczkowski – „Szkielet Boga. Wybór wierszy z lat 1975-2012”, Państwowy Instytut Wydawniczy, str. 367, ISBN 978-83-8196-037-3