To jest czas myślenia o ludziach niewidzialnych. Tych, którzy kulą się gdzieś na klatkach schodowych chroniąc się przed mrozem. Tych, co grzeją się prymitywnymi piecykami w altankach ogródków działkowych, żyjących w piwnicach, garażach, samochodach. W tym roku nikt ich już nie chciał liczyć. Rząd się poddał. Wiadomo, że wielka wigilia dla samotnych, na którą tłumnie przybędą bezdomni, nie załatwia sprawy. To, że ratusz tego czy innego miasta raz do roku napełni brzuchy tym, którym na co dzień odmawia pomocy mieszkaniowej, nie wystarcza nawet na uciszenie sumienia.
Dlaczego przestano w Polsce liczyć bezdomnych. Bo przybyło nam 3 miliony mieszkańców zza wschodniej granicy, a nie przybyło 3 miliony obiecanych mieszkań. Tanich pod wynajem. Są tylko drogie. Ciągle dzwoni do mnie Pani G. Po eksmisji trafiła wraz z mężem i synem na bruk. Eksmisja sprawiła, że ona przytuliła się gdzieś na wsi, 100 km od Warszawy, a syn i mąż tez gdzieś gnieżdżą się po znajomych. Każdy osobno. Kiedy rodzina ląduje po eksmisji na bruku. Matka z dziećmi może schronić się Ośrodku Interwencji Kryzysowej. Te przybytki nie przyjmują jednak mężczyzn, więc rodzina z chwilą gdy trafia na bruk, zostaje podzielona. Taka panie polityka prorodzinna.
Dla osoby, która właśnie utraciła dach nad głową, często wyniku wyroku zaocznego, kiedy to sąd mimo prawnego obowiązku, nie bada sytuacji materialnej i zdrowotnej oraz finansowej eksmitowanego orzeka o braku prawa do lokalu socjalnego, miasto staje się wrogim terytorium. Kiedy już przemarzną do szpiku kości, mogą się schronić w pomieszczeniu zwanym „ogrzewalnią”. Czy ktoś z was wiedział, że istnieje coś takiego? Po co prowadzić programy wychodzenia z bezdomności, skoro wystarczy, że ludziom bezdomnym zapewnimy miejsce, gdzie się mogą doraźnie ogrzać?
Zresztą, wobec narastającego kryzysu mieszkaniowego, kiedy to ludzi ulicy nie stać nawet na wynajęcie pokoju czy choćby łózka w zbiorowej Sali, samorządy nie prowadza już takich programów. Przynajmniej Warszawa tego zaniechała. Wiem to z dobrego źródła. Wiadomością ta podzielił się ze mną wysokiej rangi urzędnik samorządowy zajmujący się mieszkalnictwem.
Stoję pod klatką bloku na Pradze. Dwaj mężczyźni proszą o uchylenie drzwi. Chcą wejść do piwnicy, żeby tam spędzić noc w cieple. Bo wie pan, mówi jeden z nich, my jesteśmy bezdomniaki, a tak nie powinno być.
W szczycie sezonu grzewczego w Warszawie ciężko jest o miejsce w noclegowni. To miejsce, gdzie w zbiorowych salach śpią ludzie, których rano się budzi i wyprasza na ulice, a którzy mogą tam się zjawić dopiero wieczorem. A co za dnia? Jak to co? Możliwości jest wiele: centra handlowe (tylko tam ważny jest wygląd i zapach), klatki. Są też tacy, którzy radzą sobie jeżdżąc od pętli do pętli autobusem, czy tramwajem. Oczywiście bez biletu.