9 grudnia 2024

loader

Ucieczka od wolności

Nigdy dotąd mi się w życiu coś takiego nie przydarzyło. Po raz pierwszy doznałem nieodparcie koszmarnego uczucia, że „Listy z Rosji” markiza de Custine, to klasyczne dzieło o carskiej Rosji pierwszej połowy XIX wieku opowiada też być może o przyszłej Polsce. Bo tego lata widziałem w polskich miastach i miejscowościach tłumy, które z wiernopoddańczym, szczerym entuzjazmem, z własnej nieprzymuszonej woli skandowały na cześć kandydatów na polskich despotów. Za zamordyzmem, za autorytaryzmem. Tłumy nie tylko te zorganizowane, zaaranżowane, nie tylko „potiomkinowskie”, lecz także te, autentycznie, szczerze skandujące za zrzeczeniem się wolności na rzecz ludzi marnej konduity. Skandowali to tzw. „wolni Polacy”. Widziałem sceny jak z gogolowskiego „Rewizora”, gdy lokalni kacykowie, przy wiwatach gawiedzi składali wiernopoddańcze hołdy i podziękowania dygnitarzom z pisowskiej centrali, którzy przywieźli im „łaski” i „zasługi” w postaci promes i innych obietnic. Tysiące razy myślałem krytycznie o Polakach z różnych powodów, ale w ten sposób – po raz pierwszy. Momentami z uczuciem niedowierzania. I od tego uczucia nie mogłem się uwolnić przy ponownej, po dłuższej przerwie, lekturze tego dzieła.

Na okładce ostatniego polskiego wydania „Listów z Rosji” Astolphe’a de Custine z głowy cara Mikołaja, niczym z tradycyjnej „babuszki”, wyłania się głowa Władimira Putina. Trochę tak jak Atena, która wyłoniła się z głowy Zeusa? Ten collage plastyczny, wykonany cokolwiek w plastycznej stylistyce gazetowej lat sześćdziesiątych jest oczywiście jawnym nawiązaniem, aluzją, do bieżącej sytuacji. Gustaw Herling-Grudziński napisał o tym, jak Mikołaj I wpadł w gniew po przeczytaniu pierwszych stron listów markiza de Custine: „Moja wina, to ja ułatwiłem temu łajdakowi przyjazd do Rosji” – miał zawołać. Przypomnijmy tylko pokrótce.
Od czerwca do września 1839 roku francuski arystokrata markiz Astolphe de Custine udał się w podróż do Rosji z zamiarem zebrania materiałów do dzieła, które – jak podpowiadała mu ambicja – mogłoby stanąć w szranki ze słynnym studium Alexisa de Tocqueville „O demokracji w Ameryce”. Istotnie, było w intencjach obu autorów pewne podobieństwo czy pokrewieństwo w intencjach.
Tocqueville szukał w Ameryce argumentów za demokracją, przeciw autorytarnym porządkom ówczesnej Europy. Custine podobnie – też pojechał szukać argumentów, przeciw porządkom europejskim, tyle że do Rosji, a jednocześnie dla afirmacji jej porządków, tak jak sto lat później André Gide, zafascynowany ZSRR Stalina powrócił stamtąd jako antykomunista („Retour de l’URSS”). Custine wrócił jako zwolennik rządów konstytucyjnych, zbrzydzony moskiewsko-petersburską tyranią samodzierżawia.
Opisał to w listach, choć w formie wytwornej, w tonie spokojnym, rzeczowym, bez pamfletowej ostrości, z francuską elegancją. W treści wszakże, o czym świadczyła reakcja cara, była to ocena bezwzględna i łamiąca wszelkie złudzenia. Pod piórem markiza, Rosja objawiła się jako wschodnia despotia obezwładniająca jednostkę i blokująca jakąkolwiek ewolucję życia społecznego. Listy de Custine’a zostały wydane dość szybko, bo w roku 1843, w Brukseli, w sumie ponad tysiąc stron. Po stu kilkudziesięciu latach renomowane francuskie wydawnictwo Gallimard wydało wybór trzydziestu listów. Na tym wydaniu oparto polską edycję londyńską (1988).
Treść i wymowa listów przysporzyły Custine’owi przydomek „sowietologa avant la lettre”, bo jak ktoś napisał, nikt nie stworzył tak trafnego obrazu Rosji Stalina, Chruszczowa i Breżniewa, jak Custine w 1839 roku. Była to bezlitostna i bezbłędna analiza despotyzmu rosyjskiego, obraz państwa i zbiorowości, gdzie „wszelka dezaprobata wydaje im się zdradą, wszelką surową prawdę uznają za kłamstwo”. Zarzucano Custine’owi, że nie poświęcił uwagi szlachetnej, inteligenckiej Rosji uosabianej przez Piotra Czaadajewa, ani też kręgom liberalnym. W odpowiedzi na to, Jan Andrzej Stepek napisał w Paryżu w 1988 roku: „Może więc nie znajdując na żadnej z 1600 stron swojego dzieła miejsca dla owej „innej Rosji” wiernie oddał proporcje i stosunek sił, miejsce idei, która przecież przez półtora wieku nie zmieniła losu bliźnich skazanych na życie w tym przeklętym kraju. Może więc także w tym kryje się profetyczny walor dzieła markiza de Custine?”.
Custine pisał: „Widząc twarze tych nieszczęśliwych ludzi i wiedząc, czym jest ich istnienie, zapytywałem sam siebie, co człowiek uczynił Bogu, że 60 milionów bliźnich skazanych jest na życie w Rosji”. To korespondowało z tym, co napisał Piotr Czaadajew: „Samotni w świecie, nic nie daliśmy światu, niczego nie nauczyliśmy go; nie wnieśliśmy żadnej idei do idei ludzkich, niczym nie przyczyniliśmy się do postępu ludzkiego rozumu, a to, co nam dal postęp, wypaczyliśmy”. I jeszcze: „W Rosji nie ma idei obowiązku, sprawiedliwości, prawa i porządku”. Za te słowa, nazwane „wystrzałem wśród ciemnej nocy”, a opublikowane w 1836 roku jako „List filozoficzny” w piśmie „Teleskop”, zamknięto Czaadajewa w domu dla obłąkanych. Wróćmy jednak do Custine’a. Rosję nazwał „wielkim więzieniem”, ale poza aspektem – by tak rzec – cywilnym, dostrzegał jeszcze inne przekleństwo Rosji, narodowo-państwowe prawosławie. „Czym może stać się religia nauczana w kościele narodowym, wyznawana pod kontrola narodowego kleru”. (…) „Ten kościół polityczny i narodowy nie posiada ani życia moralnego ani życia nadprzyrodzonego. Komu brakuje niezależności, temu brakuje wszystkiego”. „Nacjonalizacja religii ma określone konsekwencje społeczne. Polityczna autarkia otwarcie uzurpowała sobie duchową wszechwładzę”. Jako się rzekło, opublikowane w latach osiemdziesiątych, wydały się być listy Custine’a wyrazem krytyki także ówczesnej formy rosyjskiego modelu tyranii, czyli sowietyzmu i jego bezpośrednich antenatów – bolszewizmu i stalinizmu.
W tle była zapewne idealistyczna myśl o demokratycznej, liberalnej Rosji. A przecież, w swoim klasycznym dziele „Od białego do czerwonego caratu”, Polski historyk Jan Kucharzewski już w samym tylko tytule niedwuznacznie dał do zrozumienia, że rządy w Rosji, niezależnie od tego czy czerwone czy białe, zawsze w końcu, po okresie jakiejś kolejnej liberalnej smuty czy Nowoj Ekonomiczeskoj Polityki, stają się brutalną tyranią.
Doprawdy, nie trzeba być antysocjalistą i prawicowcem, by mieć dystans do Rosji. Można być nawet radykalnym lewicowcem. Ba, być może, w obliczu wyraźnego w Rosji sojuszu Tronu i Ołtarza Prawosławnego, perspektywa lewicowa musi być jeszcze bardziej krytyczna. Czy w Rosji byłoby inaczej, gdyby zapanowała tam wolność prasy? W „Dantonie” Andrzeja Wajdy pada zdanie, które Robespierre cytuje z umiarkowanego organu dantonowskiej opozycji, ze „Starego Kordeliera”: „Dajcie Moskwie wolność prasy, jutro stanie się republiką”. Zbytek idealizmu i naiwności. W okresie pieriestrojki i za rządów Jelcyna była w Rosji bardzo daleko posunięta, fragmentami do granic anarchizmu, wolność prasy. Mimo to ani na moment Rosja nie stała się prawdziwie wolną republiką. To był tylko naskórek. Stół z konstytucją, a pod nim nahajka. Wiecznie pijany Jelcyn poprowadził co prawda swoją armię na wojnę do Czeczenii i w 1993 rozstrzelał własny parlament (pomijam w tym miejscu wzgląd na to, co warci byli jego oponenci z Ruckojem i Chasbułatowem na czele), ale mimo to nie miał on przerostu instynktów autokraty. Miał w sobie coś z pijanego, nie pozbawionego rysów poczciwych bojara, w trybie nagłym, pod wpływem potrzeby chwili przerobionego na liberała. A kim miał być stając w KC KPZR w sporze z Leonidem Breżniewem i jego następcami? Prowadził wojnę, ale nie ustawił jeszcze społeczeństwa w dyscyplinie wojennej.
Putin, po okresie pozorowania europejskości, wrócił do starych dobrych metod. A mógł, bo w przeciwieństwie do Jelcyna ma zaplecze. Ma je w osobnikach siedzących za suto zastawionym (kiełbasa, wódka i inne dobra), wołających do kamery jednej z polskich reporterek telewizyjnych, że skoro stół jest obfity, „to czego więcej potrzeba?” i że Putin jest super, i pomstujących na zgniły Zachód z jego małżeństwami gejów. I w takich, jak młoda kobieta o delikatnej kompleksji, z nieśmiałością dziewicy prosząca kilka lat temu na publicznym spotkaniu młodzieży z Putinem o to, by zechciał przyjąć od niej jakąś maskotkę, dowód jej miłości do władcy-macho.
W polskiej historii, na którą spoglądam bardzo krytycznym okiem, nie zetknąłem się dotąd z ani jednym aż takim wiernopoddańczym, dobrowolnym ślinieniem się do władzy. Nawet podczas wizyty Breżniewa w Polsce w lipcu 1974 roku, w XXX rocznicę PRL nie było aż takiej wazeliny, mimo że witali go jego polscy towarzysze i podwładni. Czy większość Rosjan ma duszę niewolników, rabów? Nie podejmuję się kategorycznie a przy tym uczciwie odpowiedzieć na to pytanie. Ale że mają oni na imię milijony, to wiadome. Większość Rosjan za wolnością nie przepadała i nie przepada. Odwieczna, niezmienna Rosja, która unieruchomiła swoją historię. Naród, który nie rozwija się psychicznie. Czym jest zatem ta wielka, wspaniała literatura, największa z literatur świata, którą wydała? Gogol, Dostojewski, Czechow, Lew Tołstoj, Lermontow, Bułhakow, Zoszczenko? Krzykiem rozpaczy, który pod wpływem najpotężniejszego z ciśnień, przemienił się w złoto najwyższego artyzmu? Wracam na koniec wprost do „Listów” Custine’a. Warstwę opisu systemu carskiego samodzierżawia uzupełnia bogaty opis kraju, ludzi, obyczajów.
Mądra i wielka literatura, dodatkowo zaopatrzona w interesujący appendix. I na koniec wracam do najsmutniejszej konstatacji o charakterze aktualnym. Kończę ponurą puentą, która jest powtórzeniem konstatacji wstępnej – sięgając po raz kolejny do „Listów z Rosji”, po raz pierwszy nie myślałem przy lekturze o Rosji, lecz o Polsce. Oto miara stanu rzeczy, w którym się znaleźliśmy.
Astolphe de Custine – „Listy z Rosji”, wyd. Editions Spotkania, Warszawa 2015, przekład Maria Leśniewska, str. 390, ISBN 978-83-7965-016-3

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Odszedł „człowiek-orkiestra”

Następny

Robiąc w „siedleckiej kulturze”

Zostaw komentarz