Moje uczucia do politycznych partii, ugrupowań i ich przywódców nigdy nie były skrajne. W prywatnych dyskusjach nazywałem je „lubieniem” albo „nielubieniem”. Zdawałem sobie jednak sprawę, że te odczucia mają konkretne przyczyny. Że ktoś w tych ugrupowaniach działa sprawnie i w sposób, który jest zgodny z prawem i moimi przekonaniami – albo odwrotnie.
Nie lubię Prezesa
Takie też odczucia kształtują obecnie mój stosunek do największej (teraz!) partii opozycyjnej, jej szefa i jego gwardii. Są negatywne. Nie lubię ich i ze smutkiem obserwuję, jak szkolna młodzież, przerażona zalewem informacji o kulisach bogacenia się jej członków, a nawet tylko sympatyków, zaczyna bawić się ich dumną nazwą. Słyszałem ostatnio niesmaczną propozycję, aby działacze tej partii samokrytycznie zmienili nazwę na „Bezprawie i Niesprawiedliwość”.
Pełnienie funkcji szefa a zarazem idola tego ugrupowania jest niewątpliwie trudnym i czasem wręcz niewdzięcznym zadaniem. Doceniam to, przyglądając się niemal ojcowskim spojrzeniem (z racji różnicy wieku) działaniom szefa, czyli znanego Polakom „Prezesa wszystkich prezesów”.
Doceniam, ale jednak go nie lubię, tak samo, jak wielu członków jego ugrupowania.
Na spotkaniu Rady Sklerotyków, w zwyczajowej, końcowej dyskusji na tematy „towarzyskie” okazało się, że wszyscy obecni członkowie podzielają moje „nielubienie”. Zadałem więc pytanie – dlaczego?
Odpowiedź wcale nie była łatwa.
Dyktowanie poglądów
Na czoło dyskusji przebijał się argument, że dlatego, bo „Prezes prezesów” nieustannie próbuje narzucać ludziom swoje poglądy, które często uważamy nie tylko za błędne, ale wręcz bezsensowne i niebezpieczne. Osobiście uważam też, że część tych poglądów obraża wielu ludzi żyjących i nieżyjących, także tych, którzy polegli w obronie kraju.
Bezsensowną klamrą spinającą wiele z tych poglądów Prezesa jest twierdzenie, że tylko my (czyli szef partii, jego podopieczni i wyznawcy) jesteśmy prawdziwymi patriotami. Reszta narodu nie wie, czym jest prawdziwy patriotyzm, ulega wpływom coraz bardziej bezbożnej Europy i staje się mentalnie niemiecką kolonią.
Jakby to mówiła ok. 60-letnia pani siedząca ostatnio obok mnie w kolejce do lekarza, która nie wiedziała, kto jest aktualnie premierem, że nie ma już państwa o nazwie Czechosłowacja i Rosja nie jest Związkiem Radzieckim – to bym taki pogląd znosił względnie spokojnie. Ale jak o patriotycznym monopolu mówi warszawski inteligent, to mam prawo czuć niepokój. Tym bardziej, że ani w czasie antyhitlerowskiej konspiracji, ani w czasie Powstania nikt z mego otoczenia takich poglądów nie wygłaszał. Większość moich kolegów i członków rodziny „robiła” patriotyzm, ale o nim nie mówiła.
Źli sąsiedzi
To chwalenie się monopolem patriotyzmu coraz częściej graniczy z odrodzoną nienawiścią do Niemiec. Zdaniem Prezesa Niemcy krzywdzili nas zawsze, a szczególnie w czasie II wojny światowej. Są „z natury” źli, chcą z nas zrobić swoich niewolników, po cichu nadal sprzyjają faszystowskim poglądom o słowiańskich podludziach.
Prezes nie pojawił się na tym świecie w czasie II wojny ani bezpośrednio po jej zakończeniu. To, co działo się w czasie wojny i okupacji Polski, zna tylko z literatury i opowiadań. Ja mam znacznie dłuższy staż na tej małej planecie i wielokrotnie publikowałem mój (i nie tylko mój) pogląd, że nie ma narodów składających się z ludzi wyłącznie złych, albo wyłącznie dobrych. Przyznaję jednak, że narodowy koktajl charakterów może się przechylać w dobrą, albo złą stronę. W przeciwieństwie do Prezesa miałem w czasie wojny bezpośredni kontakt z bardzo złymi Niemcami, ale też z bardzo przyzwoitymi.
Pan Prezes „nie lubi” także Rosjan. Bo też nas krzywdzili, a w czasie rozbiorów w ich strefie było gorzej niż w austrowęgierskiej. To prawda, ale w całościowo widzianej Rosji średni poziom życia był zawsze niższy niż w środkowej Europie. Szczerze mówiąc, trudno jest globalnie nienawidzić kraju, którego pisarze przynieśli światu dzieła obecne na naszych domowych i szkolnych półkach – poczynając od Gorkiego, przez Tołstoja, Bułhakowa, Dostojewskiego… aż do Szołochowa. Chyba, że ktoś nie czyta niczego, co urodziło się w Rosji. Ale o taką zawziętość Prezesa nie posądzam.
Natomiast ze zdziwieniem i smutkiem zauważyłem ostatnio, że zakres „nielubienia” albo wręcz nienawiści Prezesa i jego gwardzistów ulega dalszemu rozszerzeniu. Przestają lubić Europę i jej organizacje, ze szczególnym uwzględnieniem Unii Europejskiej. Bo coraz bardziej się wtrąca w nasze wewnętrzne sprawy i ogranicza naszą suwerenność. Na to nie możemy się zgodzić. I jeśli proces takiej dziwnej integracji europejskiej będzie się pogłębiał, to możemy nawet za przykładem Wielkiej Brytanii opuścić Unię.
Na posiedzeniu Rady Sklerotyków ten pogląd Prezesa został poddany druzgocącej krytyce. Przypominano proces jednoczenia amerykańskich Stanów i wojnę secesyjną. Zwracano uwagę na ekonomiczne znaczenie integracji europejskiej i korzyści finansowe i inwestycyjne, jakie Polska może w tym procesie uzyskać.
Gwardziści Prezesa i – jak można sądzić po wypowiedziach – także on sam, należą do ludzi, którzy suwerenność identyfikują z niepodległością i samotnością. Zapominają, że w dobrych i złych czasach naszej historii mieliśmy „Rzeczpospolitą obojga narodów”, że na naszym tronie zasiadali Litwini, a nawet Niemcy. Dzisiaj i jutro mała geograficznie Europa będzie dążyła do stworzenia organizmu, który znajdzie się wśród największych i najbogatszych. Tym bardziej, że największym powierzchniowo państwem świata jest nie najbardziej przyjazna Rosja.
Jestem głęboko przekonany, że proces integracji Europy będzie postępował, mimo sprzeciwów nie tylko polskiej prawicy. Za 150 a może nawet za 100 lat będziemy mieli Zjednoczone Państwa Europy, zachowujące odrębność kulturową i relatywnie mniejszą niż obecnie suwerenność. Nie wpadam z tego tytułu w rozpacz, nie zgrzytam głównie sztucznymi zębami. Bo sądzę, że dla Europejczyków, a więc i dla nas, będzie to rozwiązanie najlepsze ekonomicznie i najbardziej bezpieczne politycznie i militarnie.
Chcę być dobrze zrozumiany. Nie kwestionuję wysokiego poziomu inteligencji Prezesa. Ale nie podoba mi się jej używanie jako podstawy działań politycznych i zwyczajów społecznych. Smutnym przykładem są miesięcznice smoleńskiej katastrofy lotniczej. Wprawdzie pamięć mam kulawą, ale ważniejsze fakty pamiętam. Nie pamiętam jednak, aby przed II wojną i po wojnie, aż do tej katastrofy, używano określenia „miesięcznica” i co miesiąc obchodzono tą samą rocznicę.
Ktoś może powiedzieć – bo nigdy nie było takiej tragedii, jaka spotkała nas pod Smoleńskiem. Nie będę się z tym zgadzał, ale wybuch II wojny czy Powstanie Warszawskie też były ważnymi wydarzeniami i kosztowały wiele ofiar – ale obchodzimy „tylko” ich rocznice. Co oczywiście nie oznacza, że ktoś nie może organizować miesięcznic dla rodziny i przyjaciół, ale nie powinien traktować ich jak świąt narodowych.
Wkraczamy tutaj w kolejną dziedzinę, w której występują drażniące mnie epizody. Prezes i znaczna część jego gwardii ostentacyjnie pokazują, że są wierzący i religijni, że mogą lekceważyć cywilne prawo, ale są wierni naukom Kościoła. To im zapewnia poparcie hierarchii kościoła katolickiego i znacznej części społeczeństwa, które uważa, że jest ostoją katolicyzmu w Europie. Te przekonania mogą dziwić agnostyków, ale nie są jeszcze groźne. Zaczynają być niebezpieczne dla kraju wtedy, gdy wpływają na sposób zarządzania i prawotwórstwo. Przykładem tego wpływu może być problem aborcji, a nawet stosunek do rosyjsko-ukraińskiego konfliktu i ataków terrorystycznych organizacji arabskich i Iranu na Izrael.
Rada Sklerotyków dopijając resztki piwa uznała, że wymienione w tym tekście przyczyny dostatecznie usprawiedliwiają jej uczucia „nielubienia” Prezesa. Co ciekawe, wśród członków Rady są dwie osoby, które zaliczają się do sympatyków PIS-u. Ale bez Prezesa! Są zdania, że w dobie anomalii wszystko jest możliwe.