„Dziewięć najbardziej przerażających słów w języku angielskim to: jestem członkiem rządu i przybywam tu, by wam pomóc.” Wiecie, kto to powiedział? Ronnie Regan.
Też się zdziwiłam. Cóż za dystans, cóż za ironia. Ale później pogrzebałam głębiej i się uspokoiłam. Ronnie był kowbojem, ale do „samotnego kowboja” Kissingera, z którego „kowbojowania” wszakże robiła sobie bekę Fallaci jednak mu sporo brakowało. Uff, nie muszę w tym tekście dowodzić inteligencji Regana, a byłby to wówczas mój najbardziej kontrowersyjny felieton – ever. Zakładam też, że jakoś specjalnie Ronniemu inteligencja nie była potrzebna do zdobycia popularności, a dalej prezydentury USA. Wręcz przeciwnie uważam, że inteligencja jest kulą u nogi w biegu po popularność. Świadoma popularność to odpowiedzialność. Nie tylko za siebie, ale za tych wszystkich, którzy zaczynają ci jeść z ręki. A w ostateczności za tych wszystkich, którzy próbują cię w tę rękę upierdolić. Dodatkowo popularność niesie w sobie zalążek upadku. W Hollywood policzono, że statystycznie gwiazdorstwo aktora trwa siedem lat. Później kontrakty zaczynają tracić na jakości, a do kin zaczyna dreptać nowe pokolenie widzów. To musi boleć.
Bret Easton Ellis w swoich esejach [„Biały”, tłum. Marcin Barski, Vis-a-vis/Etiuda, Kraków 2019] napisał: „Aktorzy polegają na swojej zdolności do budzenia sympatii, na atrakcyjności, ponieważ chcą, by ludzie ich oglądali, by coś ich do nich ciągnęło, by ich pożądali. Z tych właśnie powodów aktorzy z samej swej natury są kłamcami”. Skoro są kłamcami, to powinni być politykami idealnymi, albo dokładniej: idealnymi politykami populistami. A może dwa grzybki w barszcz to jednak za dużo? Czy aktor w polityku również ulega przeterminowaniu? Albo może dopiero się rozkręca? Lolek Wojtyła jakiejś kariery aktorskiej nie zrobił. Przynajmniej dopóki nie założył białych satynowych kapci… Joseph Estrada zaczął grać w wieku dwudziestu lat, dekadę później był burmistrzem miasta San Juan. Co nie przeszkodziło mu zagrać w stu filmach. Dalej – filipiński senat, wiceprezydentura, prezydentura. Wielka scena – dożywocie za przyjęcie łapówek na ogólną kwotę 80 milionów dolarów! I BUM – ułaskawienie przez prezydentkę Glorię Macapagal-Arroyo (córkę byłego prezydenta Filipin, ekonomistkę z Georgetown University, kumpelkę Billa Clintona). Oraz tra la la: 26 procent głosów poparcia w kolejnych wyborach prezydenckich (srebro!). I następna „rola” – burmistrzostwo Manili. „Dzisiaj wszyscy pokazaliście, że chcecie zobaczyć odrodzenie Manili jako Królowej Miasta Pacyfiku, Perły Orientu” – podał kwestię Joseph E. [The Philippine Star, 14.05.2013]
Jestem pod wrażeniem. Zdecydowanie PiS musi buchnąć się na Filipiny. Cały. Celem: korepetycji. My później ich po prostu tutaj nie wpuścimy… Bo jak ich wpuścimy to kaplica. Ellis napisał również – „Chcą dawać przyjemność, chcą dobrze wykonywać swoją pracę, mają potrzebę – i dlatego właśnie aktorzy mogą być tak prości, kochani i prostolinijni jak najbardziej przyjazny pies. Albo też mogą okazać się paranoikami i emocjonalnie niezaspokojonymi narcyzami, cały czas martwiącymi się, czego oczekują od nich inni ludzie. […] Z tego powodu, przynajmniej dla większości aktorów, z którymi się zadawałem, aktorstwo oznacza ciężkie życie, wypełnione lękiem i emocjonalnym niepokojem związanym z tym, co może się zdarzyć, jeśli nie będą lubiani. Co, jeśli nikt nie zareaguje na to, co sprzedają? […]
Dobra. To, co nam „sprzedaje” Wołodymyr Zełenski? Czy Zełenski „sprzedaje” nam Zełenskiego? Czy Zełenski „sprzedaje” nam wojnę? Czy Zełenski „sprzedaje” nam wolność Ukrainy? Czy Zełenski „sprzedaje” nam wolność Europy? Nie wiem.