30 listopada 2024

loader

Widok z kosmosu

fot. redakcja

Zawsze byłem przekonany, że zgodnie z teorią i rachunkami prawdopodobieństwa nie ma możliwości, abyśmy byli sami w kosmosie. Pogląd, że życie roślin, zwierząt i wśród nich rozwiniętych ssaków – czyli ludzi – powstało tyko na jednej, niewielkiej, skalistej planecie krążącej wokół niewielkiego słońca na skraju typowej, spiralnej galaktyki, może być zgodny z podstawami niektórych religii.  Ale nie jest dowodem, że taki „eksperyment” udał się tylko na tej jednej planecie, mającej konkurencję miliardów słońc i planet.

Z ust moich adwersarzy słyszę często pytanie: no jeśli tak, to dlaczego nas nie odwiedzają? 

Kosmiczne sny

Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze nie wiemy, czy kiedyś nas nie odwiedzili. A po drugie, z tych samych powodów, dla których my też zamierzamy odwiedzić tylko Marsa – najbliższą skalistą planetę z naszej galaktyki i naszego układu słonecznego. Bo odległości w kosmosie są tak duże, że nawet gdybyśmy opanowali technikę lotów z szybkością „podświetlną”, to do najbliższego, „konkurencyjnego” układu słonecznego Alfa Centauri trzeba by lecieć ponad 70 lat. Nie jest wykluczone, że istnieją w kosmosie znacznie starsze od naszej cywilizacje, dysponujące daleko sprawniejszą techniką lotów międzyplanetarnych. To może nieco skrócić czas przelotów, ale nie zmieni dzielących nas odległości.

Jeden z członków Rady Sklerotyków pasjonuje się tą problematyką i, co pewien czas, podnieca nas opowiadaniami o swoich monotematycznych snach, w których jest kosmonautą nawiedzającym obce cywilizacje. Ostatnio opowiadał o planecie, na której najbardziej rozwinęła się grupa mieszkańców przypominających duże, zielone żaby.

Nie wie, jak tam doleciał, ale przyjmowano go serdecznie i zaproszono do instytutu, zajmującego się właśnie obserwacją rozwiniętych cywilizacji, które znalazły ich statki kosmiczne i sondy zwiadowcze. Zaprowadzono go do ogromnej sali, w której kilkadziesiąt żabopodobnych osób i zbliżonych wyglądem robotów siedziało przed ekranami nieznanych mu urządzeń obserwacyjnych. Wskazano mu stanowisko, na którym obserwowano naszą ziemię. Przed jednym z ekranów zebrała się grupa obserwatorów, których zachowanie wskazywało na znaczne rozbawienie tym, co urządzenie właśnie emitowało. Zapytał więc sympatyczną żabę pełniącą funkcję kierownika stanowiska, co ich wprawiło w taki dobry humor.

Powiedziano mu, że z zaciekawieniem obserwują zmianę władzy w jednym z krajów planety położonym na półwyspie zwanym „europą”. Grupa mieszkańców tego kraju pełniła tą zaszczytną funkcję przez ostatnie 8 lat, ale przegrała ostatnie wybory. Grupa ta jednak bardzo niechętnie oddaje kolejne atrybuty władzy, utrudniając a nawet uniemożliwiając ich przejmowanie. Naszą wesołość – powiedział kierownik stanowiska – rozbudziły głównie działania tej grupy zmierzające do ponownej aktywacji dwóch posłów parlamentarnych, którzy z mocy prawa utracili uprawnienia z chwilą otrzymania prawomocnego wyroku sądowego skazującego ich na pobyt w więzieniu. Wprawdzie kibicujący im prezydent tego kraju skorzystał z prawa ułaskawienia, czyli uchronił ich przed uwięzieniem – ale nie zmieniało to faktu, że byli skazani. A obowiązujące u nich prawo zakazuje osobom skazanym przez sądy zajmowania stanowisk posłów w parlamencie. Przegrana grupa nie chce tego przyjąć do wiadomości i wszelkimi sposobami usiłuje stworzyć sytuację, w której ci dwaj osobnicy będą czynnie uczestniczyć w obradach parlamentu.  I to właśnie nas rozbawia.

Śmiech przez łzy

Nie potrafimy sobie wyobrazić sytuacji, w której ktoś atakuje naszą Najwyższą Radę Galaktyki, wpychając na jej ławy nieuprawnionych obywateli, doprowadza do fizycznych przepychanek i angażowania niemal całej służby porządkowej. U nas to by groziło natychmiastowym użyciem przez te służby promienników paraliżujących, a później skierowaniem na wiele lat wyłącznie do prac fizycznych, w rejonach pozbawionych zbiorników wodnych. A bez możliwości popływania i nurkowania czujemy się fatalnie.

Opowiadanie o tym śnie nas także rozbawiło, ale jednocześnie wywołało ostrą dyskusję. Niektórzy członkowie Rady Sklerotyków byli bowiem zdania, że powinniśmy śmiać się przez łzy. Jeśli z zachowania naszych obywateli śmieją się nawet w kosmosie, to znaczy, że niektórzy z nas myślą, iż zachowują się poważnie i – oczywiście – patriotycznie. Ale z zewnątrz wygląda to inaczej. Wprawdzie cała historyjka była tylko snem, ale sny nie biorą się z niczego. W umyśle naszego kamrata inteligentne żaby pojawiły się dlatego, że poprzedniego dnia zatrzymał samochód na polnej drodze, aby przepuścić i nie uszkodzić kilka zielonych żabek, skaczących w kierunku niewielkiego bajorka. Też nam o tym opowiadał.

Łabędzi śpiew

Ale spróbujmy być względnie poważni, mimo, że żyjemy w niemal kabaretowym okresie politycznym, zainicjowanym przez tych, którzy nie umieją przegrywać i rezygnować z tego, co sobie przywłaszczyli. Dla „szeregowego” obywatela każdego kraju, koncentrowanie uwagi niemal wszystkich polityków i mediów na dwóch panach skazanych prawomocnymi wyrokami sądowymi – jest niepoważne. Ucierpiał na tym autorytet nie tylko bezpośrednio „zaplątanego” w sprawę Prezydenta, ale także państwa. Można się śmiać z tego spektaklu, ale rysa na tym autorytecie jest widoczna i będzie się przez wiele lat odbijała na działaniach władzy i prawników.

Obserwując przebieg tego epizodu i zachowania występujących w nim uczestników doszedłem do wniosku, że stare porzekadło o nieszczęściach, które „chodzą parami”, sprawdza się w praktyce. Odnotowałem bowiem moje, subiektywne wrażenie, że wystąpienia publiczne czołówki intelektualnej polskiej Zjednoczonej Prawicy popsuły się po wyborach tak bardzo, iż osiągają „dno wklęsłe” –czyli najniższy poziom.

Prezes wszystkich prezesów, a zarazem gejzer ideologiczny prawicy, wyjeżdżający ostatnio na spotkania związane z przygotowaniem narodu do wyborów samorządowych, wygłasza przemówienia oparte wyłącznie na negacji działań politycznych przeciwników. „Oni nie zrealizują żadnej obietnicy, nic nie wybudują, wszystko sprzedadzą zagranicznym firmom, osłabią naszą armię, zdeprawują młodzież, odbiorą pieniądze, które my rozdawaliśmy”.

Oczernianie „wrogów” nigdy nie było dostatecznie skutecznym instrumentem odzyskiwania władzy, ale za to bywało sygnałem narastającej słabości. Taki łabędzi śpiew może poprzedzać poważną katastrofę politycznego ugrupowania.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

(Nie) kochajmy się

Następny

Politycy i ich „wsparcie dla potrzebujących”