W niemal każdych wyborach funkcjonuje jakaś magiczna obietnica, która zdaniem kandydatów jest niezwykle istotna dla wyborców i w związku z tym należy z nią iść w lud. W tym roku w Krakowie takim świętym Graalem jest metro. Albo takim złotym cielcem.
Lekkie metro proponuje Gibała. Proponuje też bilety dystansowe, które w jego opinii zachęcą posiadaczy samochodów do jazdy komunikacją publiczną. Zgodnie ze swoim oświadczeniem majątkowym (za rok 2022, za 2023 jeszcze go nie ma) sam Gibała nie jest posiadaczem samochodu, więc jego to pewnie nie dotyczy. Nie są znane powody, dla których posiadacze samochodów mieliby zacząć jeździć komunikacja publiczną, a już zwłaszcza posiadacze samochodów o wartości przekraczającej przeciętne roczne wynagrodzenie (brutto). A tym bardziej, jeśli to samochody służbowe.
Mam wrażenie, że dużej części kierowców przeszkadza komunikacja publiczna – niektórym autobusy (i buspasy), innym tramwaje. Miesiąc, w którym samochód choć raz nie blokował przejazdu tramwaju na ulicy Długiej, od razu zapisywany jest w annałach miasta. Dla takich kierowców metro jest idealnym rozwiązaniem. Nie przeszkadza, nie widać go ani też nie widać jego pasażerów. Taka podziemna klasa turystyczna.
Jednym z argumentów podnoszonych za budową metra jest wola mieszkańców, wyrażona w referendum. A jak to z tą wolą i z tym referendum było?
Domagali się referendum przeciwnicy organizacji zimowych igrzysk w Krakowie. Podział był jasny. Wszystkie poważne siły polityczne w radzie miasta i poza nią chciały igrzysk. Igrzyska były też popierane przez prezydenta Majchrowskiego. Igrzysk nie chciało tylko Stowarzyszenie Kraków przeciw Igrzyskom. I jeszcze wasz uniżony felietonista.
Jednak prezydent, początkowo niechętny referendum, zmienił zdanie, a rada miasta postanowiła do głównego pytania dołożyć kolejne trzy: o budowę metra w Krakowie, o budowę system monitoringu wizyjnego oraz o ścieżki rowerowe.
I tak w roku 2014 słowo stało się referendum. W dodatku ważnym, bo frekwencja przekroczyła 30% (prawie 36%), choć nie dorównała frekwencji z wyborów samorządowych.
I co wyszło? Nie wyszły igrzyska. Igrzyskom na TAK zagłosowały 62 453 osoby (30,28%), igrzyskom na „NIE” – 143 796 (69,72%). I po zniczu. Co prawda, zamiast zimowych igrzysk odbyła się długo potem w Krakowie „Sasinada”, pardon, Igrzyska Europejskie, ale w tej sprawie nie było przecież referendum. Na szczęście impreza przeszła tak jakoś niezauważalnie, prawie jak Światowe Dni Młodzieży. Co do których też oczywiście referendum nie było.
Wróćmy jednak do tematów, co do których w referendum wyrażono (wiążącą) opinię. Najwięcej głosujących na TAK – 175 033 (85,20%) – zebrała propozycja rozbudowy ścieżek rowerowych, choć trzeba zaznaczyć, że miała też przeciwników (30 398 – 14,80%). Budowa ścieżek, a czasem nawet dróg rowerowych nabrała przyspieszenia, zwykle wzbudzając zadowolenie nie tylko rowerzystów, choć czasem dosyć mieszane odczucia.
Na drugim miejscu znalazła się propozycja budowy systemu monitoringu wizyjnego, za którą się opowiedziało prawie 70% głosujących. Tu wola uczestników referendum nie stała się ciałem i chyba się nie stanie. Szczerze mówiąc, jakoś mnie to nie martwi. Może zbyt silnie wpłynął na moją wyobraźnię film Tony’ego Scotta „Wróg publiczny”, w którym Will Smith ucieka przed ścigającym go monitoringiem i nie tylko przed nim.
Metro osiągnęło dopiero trzeci wynik. Zwyciężyło z niewielką przewagą 55% do 45%, choć większą, niż (dużo później) Duda pokonał Komorowskiego (51,5% do 48,5%). To jednak o wiele mniej niż zwycięstwo Majchrowskiego nad Wasserman (62% do 38%).
Ciekawe, jak się ukształtują procenty w tegorocznych wyborach, i co z nich wyniknie. Magistrat po referendum zamawiał kilka ekspertyz na temat metra, bo temat odżywał przed każdymi wyborami. Ze wszystkich raportów wychodziło, że metro – delikatnie mówiąc – jest zbędne. Z ostatniego raportu również. W dodatku z opracowania GUS wynika (o czym chyba już wspominałem), że Kraków i aglomeracja właśnie osiągają apogeum swojej liczebności. W optymistycznej wersji nie będzie tu więcej mieszkańców. A niestety optymistyczne prognozy ostatnio się nie sprawdzają.
Czytając programy kandydatów na prezydenta (i wójtów, i burmistrzów), można odnieść wrażenie, że osoby te starają się nie epatować wiedzą o kompetencjach miast i gmin. Raczej snują opowieści z mchu i paproci. Trudno zresztą się przyznawać w kampanii wyborczej, że większość narzędzi do poprawy funkcjonowania samorządów i poprawy realizowanych przez nie usług publicznych znajduje się w rękach premiera, ministrów i parlamentarzystów. Bo choć to samorządy mają zapewnić mieszkańcom wodę, kanalizację, ciepło i transport publiczny, to bez dodatkowych pieniędzy i zmian w prawie nie będą w stanie.
Wiele miast i regionów Europy musiało w ubiegłym roku racjonować wodę, a taka Katalonia zaczęła już kolejny rok od tej reglamentacji. W minionym roku dotknęło to szereg gmin również w Polsce. Czy ktoś ma pomysł, co będzie, gdy lustro zbiornika dobczyckiego obniży się zbytnio? Jak komunikacja publiczna i miasto w ogóle poradzi sobie po uwolnieniu cen za energię elektryczną? Czy magistrat (i kandydaci na prezydenta) ma plan awaryjny wobec zamknięcia Huty w Krakowie, które może nastąpić nawet w tym roku? Co się stanie, jeśli nowy właściciel Ciepłowni Skawina postanowi zakończyć jej działalność albo zrobi to aktualny właściciel, kiedy nie znajdzie kupca ? Problemy z metrem czy jego brakiem staną się wtedy zupełnie nieistotne.
aristoskr.wordpress.com