Nie po raz pierwszy Krzysztof Warlikowski pokazuje spektakl przepojony smutkiem, świadomością końca pewnej epoki.
„Kiedyś byliśmy – mówi artysta – wspólnotą ludzi, którzy budowali razem, w tej chwili nie budujemy przyszłości, jesteśmy na bocznym torze. Artyści są na bocznym torze…”.
W takim nastroju Krzysztof Warlikowski po trzynastu latach, kiedy wystawiał „Kruma”, wraca do dramatów Hanocha Levina. Na afiszu Nowego Teatru pojawiło się „Wyjeżdżamy”. Tyle tylko, że Levin nie napisał sztuki o takim tytule. Spektakl Nowego oparty został na jego komedii „Pakujemy manatki” (1983).
Sztuka Levina, którą w podtytule autor nazwał „komedią na osiem pogrzebów”, jest mroczną opowieścią
o daremnej ucieczce.
Większość bohaterów, zarysowanych kilkoma zaledwie kreskami, usiłuje uciec od swego losu. Najprostszym wyjściem wydaje się wyjazd. Gdziekolwiek. Do Ameryki, do Szwajcarii, do Londynu, a choćby nad jezioro, aby dalej stąd, choć tam też nie oczekuje ich nic atrakcyjnego. Co więcej, doskonale z tego zdają sobie sprawę. Powiada Nina do swego wybranka: „Nie uganiam się za szczęściem jak wszyscy! O co tyle hałasu? Powiedz mi, dokąd tak wszyscy biegną? Nie sądzisz, że to bez sensu?”. Bella, żegnając się przed wyjazdem do Londynu, dobrze wie, że ucieka tylko pozornie: „Nie żebym miała jakieś złudzenia z tym Londynem. Londyn wcale na mnie nie czeka. Tam też będę samotna”.
Zaczyna się od uporczywego zatwardzenia, na które cierpi Szabtaj Szuster. Jego usilnym próbom wypróżnienia kibicują żona Bianka i córki Bella i Nina. Bez skutku – Szabtaj umiera. Tak rozpoczyna się seria powtarzających się niczym refren pogrzebów.
„Nad postaciami Levina – pisała Anna Schiller – krąży widmo nieszczęścia, z którym nie mogą się pogodzić. Nie istnieje równowaga między dobrem i złem. Stara kobieta, która wcześnie odumarł mąż, a jej syn jest nieudacznikiem, mówi: „Na grobie niech mi napiszą ‘Zmarła w ósmym roku życia’. Ja potem już nigdy nie żyłam”. Chodzi po domu w nocnej koszuli, niechlujna, chora, zgrzybiała, nieszczęśliwa i zła. Levin chciał, żeby w jego sztukach grali brzydcy aktorzy; udobitnia to jego wizję: życie jest straszne, wulgarne, wstrętne. Co zresztą razi pruderyjny polski smak bardziej niż aktorska golizna”.
Polską prapremierę sztuki dała Iwona Kempa w Teatrze im. Horzycy w Toruniu (2007). Nagrodzono ją Laurem Konrada za reżyserię na festiwalu Interpretacje w Katowicach, zaproszono spektakl na Warszawskie Spotkania Teatralne, ale wystawienie – choć bardzo udane – nie zwróciło szerszej uwagi. Teraz zapewne będzie inaczej. Warlikowski bowiem nie poprzestaje na biegłym warsztatowo wystawieniu dramatu, choć i ten fakt godny jest zauważenia. Reżyser od dawna nie wystawiał gotowego dramatu, ale budował przedstawienia na podstawie specjalnie przygotowanych scenariuszy.
Już sama
zmiana tytułu
komedii jest znacząca. Groteskę przemijania, demonstrującą nieuchronność śmierci i daremność ucieczki, wpisuje Warlikowski w szerszą perspektywę twórczości Levina – w spektaklu, trzymającym się konstrukcji komedii, pojawiły się fragmenty innych sztuk Levina, także tekstów innych autorów. To „doposażenie” komedii służy wydobyciu przesłania – rzecz bowiem idzie nie tylko o „pakowanie manatków” i nieuchronny koniec, który nadciąga, ale i o perspektywę, z której Warlikowski proponuje czytać tę sztukę. To perspektywa nieustającej wędrówki, szczególnie bliskiej doświadczeniu Żydów i innych uchodźców, dotkniętych syndromem ucieczki. To także perspektywa powrotu do starego kraju. W końcowych sekwencjach spektaklu oglądamy w dokrętce filmowej Angelę Hopkins (świetna rola Magdaleny Cieleckiej), amerykańską turystkę jadącą samochodem po terenach byłego warszawskiego getta. To spojrzenie w czeluść traumy. Ale to także perspektywa wracających dzisiaj lęków przed recydywą postaw ksenofobicznych, brakiem tolerancji i panoszeniem się ciemnogrodu. „Tu jest za ciasno”, mówi jeden z bohaterów „Pakujemy manatki”.
Przed trzynastu laty tytułowy bohater spektaklu Warlikowskiego „Krum” wracał z Ameryki do domu i od razu czekał go cios. Już na samym początku padały słowa z końca sztuki: „Twoja matka umarła dwie godziny temu”. W „Krumie” zawodziły wszystkie nadzieje wiązane przez bohatera z powrotem, wszystko się rozpadało, takie życie nie nadawało się do naprawy. Choć codzienność wyglądała śmiesznie, tak naprawdę okazywała swój tragizm, bezwyjściowość. Krum, grany przez Jacka Poniedziałka, wracał, bo nie potrafił odejść, bo tak naprawdę wszędzie czuł się nie na swoim miejscu. Zresztą nikt nie potrafił uciec, choć każdy próbował.
W komedii „Pakujemy manatki” bohaterem jest zbiorowość pewnej ulicy, ale w spektaklu „Wyjeżdżamy”, w odróżnieniu od dramatu, na pierwszy plan wysuwa się Dani – także grany przez Poniedziałka. W „Krumie” bohater wracał z nadzieją na bezpieczną przystań, w „Wyjeżdżamy”
bohater pragnie wyjechać,
także motywowany podobnym pragnieniem. Oba zamiary okażą się niewykonalne.
Na ulicy Daniego mieszkańców wciąż ubywa, tylko on wciąż nie może się pozbierać. Inni wyjeżdżają albo odchodzą na zawsze, aż na koniec Dani powie: „Wszyscy już wyjechali”. Jego matka umiera, nim zdążył zebrać manatki i wyjechać. Osierocony Dani wciąż roi o przenosinach do Szwajcarii, ale jedyny realny wyjazd, na który czeka, to spotkanie z bliskimi zmarłymi. Odeszli jawią mu się jako szczęśliwi turyści z walizkami. Na koniec przychodzą do niego, taka jest ucieczka Daniego: radosne, wspólne smakowanie lodów, bo tylko umarli nie mają zmartwień. To jedyne optymistyczne tchnienie spektaklu – z kosmicznej perspektywy wszystko wydaje się nieistotne.
Odejście od precyzyjnie zaplanowanej, zwartej budowy komedii Levina przynosi oczywiste straty: traci tempo spirala pogrzebów, obniża się temperatura „czarnej komedii”, a ktoś, kto chciałby w ten sposób zapoznać się ze sztuką może czuć się zawiedziony. Na to jednak jest rada, bo dzięki agencji ADiT można sięgnąć do wydanego przed kilku laty tomu dramatów Levina „Ja i ty i następna wojna. Teatr życia i śmierci”.
Kształt scenariusza spektaklu „Wyjeżdżamy” przynosi jednak widzowi
większe zyski niż straty:
zyskuje na sile egzystencjalny sens twórczości Levina, wzmacnia się melancholijny żal za upływającym życiem i poczucie daremności ucieczki. Nie przypadkiem powiada Warlikowski, że większość ucieczek, a może i wszystkie ucieczki są nieudane: „Bo wyjazdy z natury się nie udają, Trudno mówić o wyjazdach wymuszonych jako udanych”. Nawet wyjazdy zaplanowane jako radosny wypoczynek kończą się klęską – spektakl zawiera skecz Levina pt. „Wycieczka zorganizowana” (brawurowo wykonany monolog przez Agatę Buzek), który portretuje katastrofę masowej turystyki: „kabaret był we Francji, nie zrozumiałam tam ani słowa, również po angielsku nie zrozumiałam ani słowa, w ogóle nie zrozumiałam ani słowa z tego, co mówili przewodnicy, a oni nie przestawali mówić i drobiazgowo wyjaśniać, paplali i paplali, taki koszmar, myślałam, że się rozchoruję, nie dali nam chwili odpocząć, naprawdę fantastyczne, jak oni pracowali i wysilali się”.
W teatralnym programie, w rozmowie z Piotrem Gruszczyńskim, Warlikowski odpowiada na pytanie, czy znowu nadszedł czas wyjazdów: „Ale kto dzisiaj – mówi reżyser – powinien wyjechać? Skąd i dokąd? (…) Dzisiaj świat nie jest już tak skonstruowany, że emblematyczne państwa wolności proponują azyle polityczne, przewidują jakiś program włączenia wybitnych jednostek w życie kulturalne, czy jakieś inne… Tego przecież nie ma. Humaniści polscy są nikomu niepotrzebni”.
A zatem nie wyjeżdżamy. Zostajemy.
WYJEŻDŻAMY Hanocha Levina, tłum. Jacek Poniedziałek, oprac. tekstu Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński, reżyseria Krzysztof Warlikowski, scenografia Małgorzata Szczęśniak, muzyka Paweł Mykietyn, światło Felice Ross, ruch Claude Bardouil, Nowy Teatr, premiera 14 czerwca 2018 r.