Jarek Ważny
Protesty protestami, ale czasami warto pamiętać, czym się różni honor od honorarium. Albo przynajmniej: co jest dla kogo ważniejsze. Bo przecież nie każdy musi być taki honorowy, a coś żreć przeca trzeba. Do dobrego podniebienie szybko przywyka.
Mój kolega opowiadał mi, jak to w niedawnych czasach przyjechał do niego w odwiedziny kuzyn z powiatowej miejscowości na północy Polski. Przytrafił mu się nieszczęśliwy wypadek. Człowiek chciał zostać dyrektorem miejscowej szkoły, w której uczył przez kilkanaście ostatnich lat historii i wos-u. Od kiedy wiadome było, że stary dyrektor odchodzi, facet robił wszystko, żeby pokazać, jak bardzo zależy mu na tej posadzie. Pił wódkę z kim się dało, przypochlebiał się byle mętom na stanowiskach, a finalnie nawet zapisał się do PiS-u, chociaż całe życie należał do PSL-u. Było bowiem tajemnicą poliszynela, że nowym dyrektorem będzie ktoś z PiS-u, bo starosta w powiecie jest pisowski, a szkoła i obsada jemu właśnie podlega. Na nic się jednak zdały zabiegi znajomego mojego kolegi. Nowym dyrektorem został pisowski zagończyk, przywieziony w teczce z sąsiedniego województwa. Bez dorobku naukowego, dydaktycznego, w zasadzie bez niczego. Ale z właściwą legitymacją. Znajomemu mojego kolegi, który ostał się w tej rozgrywce jak smutny członek w zwisie, ostało się…członkostwo. W matce-partii. Na osłodę otrzymał posadę zastępcy. Zapytacie Państwo, czy ujął się honorem, rzucił papierami i odszedł w świat szukać szczęścia? A gdzieżby tam. Posadę zastępcy przyjął. Po pierwsze dlatego, że to doskonała odskocznia do zawalczenia o fotel dyrektora, kiedy nowy-stary dyrektor władzy się opatrzy, przyjdzie nowa miotła i będzie czyścić. Wystarczy wtedy, jak Paweł Zalewski, przepisać się z partii A do B i można próbować do skutku. A po wtóre: posada zastępcy to większe pieniądze, a gdzie, na prowincji, on z jego wykształceniem historyka zarobi większe pieniądze, niż przy państwowym cycu. Głupi by był, powiadają ludziska, gdyby się nie zgodził na tego wice. A bo mu tam źle?
Jest w Izbie Dyscyplinarnej SN sędzia Jan Majchrowski. Sędzia Majchrowski oświadczył jakiś czas temu, że odstępuje od orzekania w ramach protestu przeciwko działaniom, które uniemożliwiają mu orzekanie w sprawach dyscyplinarnych sędziów i dezawuowaniu orzeczeń Izby Dyscyplinarnej. Protest ma trwać aż do „przywrócenia w Sądzie Najwyższym, w tym w Izbie Dyscyplinarnej SN stanu zgodnego z polskim prawem, konstytucją i pełnym poszanowaniem dla suwerenności Rzeczypospolitej Polskiej”. Nie przeszkadza to jednak panu sędziemu, jak donoszą wraże, niekurskie ani niesakowskie media, pobierać comiesięcznego uposażenia w wysokości ok. 20 tys. zł polskich. Nie unijnych eurosrebrników, ale zawsze parę groszy jest. Jan Majchrowski bywa widywany w robocie raczej rzadko. W końcu czas zabiera mu czynne protestowanie, to i kiedy ma sądzić. Jego aktywność zawodowa polega na tym, że w sprawach, w których został wyznaczony jako przewodniczący składu orzekającego, wydaje zarządzenia o zdjęciu sprawy z wokandy. Do spraw, w których jest jednym z członków składu, przekazuje zaś oświadczenie o tym, że nie będzie orzekał. I państwo polskie płaci mu za to co miesiąc. A sędzia Majchrowski, co miesiąc, niesiony godnością i honorem, bierze kasę do kieszeni i idzie w miasto, zgodnie z powagą i majestatem Izby. Na wszystko, od dłuższego już czasu, spogląda z marsową miną prezydent, i nawet nie stara się Majchrowskiemu pogrozić paluszkiem, nie wspominając już o ministrze sprawiedliwości, który ma ręce pełne roboty, w zawieszaniu niepokornych sędziów, którzy wyrastają mu w palestrze jak grzyby po deszczu.
Parę dni temu zachorował nasz kolega z pracy. Nie może wykonywać swoich obowiązków. Ustaliliśmy, że to co zarobimy jego kosztem, podzielimy w równej proporcji i oddamy mu, żeby miał z czego żyć. Bo jak ktoś ma w sobie honor, to tak robi. A jak ktoś nie ma, to ma honorarium. I też da się jakoś żyć…