Zaczyna się bryndza. Na nowo. Mam wrażenie, że jeszcze większa niż w marcu. Tę będzie potęgowała aura; z jednej strony poczucie beznadziei, bo już nie czekamy na wiosnę i lato, które wpuszczą trochę świeżego powietrza w zatęchłe domy. Z drugiej, nadchodzi najgorszy czas w roku, kiedy psychika będzie nam siadać z powodu braku słońca. A gdy się dołoży do tego brak perspektyw na poprawę, to wychodzi na to, że to Boże Narodzenie będziemy długo pamiętać.
Wiecie co jest najgorszego dla człowieka nienawykłego do bezczynności? Zgadliście. Brak zajęcia. Nawet nie brak dobrze popłatnego zajęcia, bo z tym można sobie jeszcze jakoś poradzić. Idzie o brak roboty w ogóle. Ktoś, kto zostaje zajęcia pozbawiony i nie ma nadziei na to, że niebawem będzie mógł się o nowe zajęcie wystarać, popada w gnuśność. A z tej już bardzo krótka droga do depresji i nałogów, z których dużo ciężej się wychodzi niż z bezrobocia.
M.in. dlatego szukamy sobie z kolegami z kapeli czegokolwiek do roboty. Żeby nie zgnuśnieć. Nie siedzieć w czterech ścianach i nie myśleć o tym, co poczniemy ze swoim marnym losem przez najbliższe tygodnie. Ktoś, kto pracował w biurze albo na zakładzie, a miał to nieszczęście, że jego pracodawca rozwiązał z nim stosunek pracy, wie doskonale, że jeśli nie u tego, zawsze będzie mógł na nowo zagrzać miejsce u innego pana. Ma przecież fach w ręku, który na rynku pracy się przyda; umie ciosać, strugać, heblować, liczyć, analizować, bronić bandytów, łapać złodziei albo po prostu kraść, więc roboty dla niego nie zabraknie. Gorzej z tymi, którzy przez lata nauczyli się kilku rzeczy, za to wszystkich źle. Ewentualnie z tymi, którzy potrafią jedną rzecz w miarę dobrze, za to jest to rzecz nikomu dziś do niczego nie potrzebna. Mam tu na myśli artystów wszelkiej maści, których los i państwo polskie wyrzuca obecnie poza nawias. Pewnie może już zanudzić Państwa to moje utyskiwanie na swój marny los i być może wolelibyście, żebym pochylił się nad losem innych, ale szkopuł w tym, że najlepiej znam własne środowisko i to jego problemy są mi najbliższe. O innych mogę pisać tylko w trzeciej osobie, jako obserwator, a to dość mało wiarygodne. Jest też dodatkowy powód, czemu akurat nad losem artysty się pochylam. Ano, pochylać muszę się ja, jako jeden z nich, ponieważ ani rząd, ani żadne prywatne lobby tego nie robi. A ktoś powinien. Ktoś musi.
Graliśmy ostatnio próbę. We czterech. Cyzelowaliśmy numery, z którymi chcemy wejść do studia, żeby zrobić płytę i nie przecedzić swojego czasu przez palce. I tak nie mamy nic lepszego do roboty. Jest jednak też tak, że nastrój beznadziei i gnuśności udziela się i nam. Próba nie szła. Granie nie szło. Każdy w tyle głowy miał to, że do końca roku, co najmniej, nic się nie zmieni. Czytał chyłkiem oka w telefonie nowe statystyki i obserwował rosnącą krzywą zachorowań. Trudno w takich warunkach o twórczy szał i energię. Ta też musi się skądś brać. Choćby promil światła musi być wpuszczony w najmroczniejszą nawet pieczarę, żeby zaiskrzyło coś między krzesiwem a człowiekiem i jego dłonią. Pomyślałem sobie wówczas o sprytnym wyjściu z tej matni.
Skoro większość branż dostaje od Państwa zapomogi i wyrównania w związku z postojowym, a branża artystyczna w postaci ogromnej puli samozatrudnionych na śmieciówkach dostać go nie może z zasady, bo nie ma żadnej, stałej umowy o pracę, może by warto ludziom z tej branży na początek dać właśnie…pracę a nie zasiłek. Normalną, ludzką, niekoniecznie artystyczną, robotę. Żeby poczuli się potrzebni. Oczywiście, odpowiednio do ich wykształcenia i umiejętności, w miarę możliwości, ma się rozumieć. Coś im zaoferować. Pokazać, że są dla ojczyzny ważni i ojczyzna nie chce, żeby czuli się jak pasożyty, które czekają na jałmużnę; że są dla kraju ludźmi pełnowartościowymi, gotowymi do zakasania rękawów. W państwowych urzędach, w jednostkach skarbu państwa, mnóstwo jest miejsc w których przed pandemią panował głód rąk do pracy. Na stanowiskach niespecjalistycznych, prostych, gdzie ktoś z jako takim pomyślunkiem mógłby się odnaleźć. A jeśli nie tam, to nawet w czysto fizycznej robocie. Bo i ta, o ile nawet nie bardziej, potrafi człowieka odciągnąć od głupich pomysłów, napędzanych gonitwą myśli, kiedy gnuśność jest w największym natarciu. Coś a’la praca tymczasowa, sezonowa, którą wykonują ludzie, kiedy kraj jest w kryzysie i rząd uruchamia jego niewykorzystane siły do budowy wielkich, państwowych inwestycji. Są przecież olbrzymie połacie niezagospodarowanych przestrzeni w tym kraju; dziesiątki danych, które trzeba wprowadzić do systemów; tony nieskatalogowanych zdjęć, dokumentów. Ktoś przecież mógłby to teraz robić i dostawać za swoją pracę pieniądze. Tak sobie podówczas, na próbie myślałem. A potem wyszedłem z sali prób na ulice miasta. Polskiego. I oprzytomniałem. Niestety.