7 listopada 2024

loader

Czerwoni kosynierzy Gdyni – lewicowa tradycja bojowa

Każda ważna rocznica historycznych wydarzeń staje się dla Prawicy okazją do podkreślenie swego przywiązania do wartości patriotycznych i wkładu w walkę o wolność i niepodległość. Tymczasem to Lewica ma uzasadnione i niezbywalne prawa do szczycenia się tymi zasługami. Ich personifikacją jest postawa PPS i jej zbrojnych oddziałów w trakcie Kampanii Wrześniowej.

Kosy na sztorc

3 września w gdyńskiej siedzibie PPS odbyła się narada przedstawicieli związków zawodowych, na której postanowiono utworzyć sztab bojowy, złożony z członków związków zawodowych. Tego też dnia sztab podjął decyzję o utworzeniu oddziału kosynierów pod komendą radnego, działacza Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), komendanta Drużyn Robotniczych – ppor. Kazimierza Rusinka.

W Gdyni ponad 20 tys. mężczyzn zdolnych do noszenia broni pozostało bez przydziału. Ta sytuacja stała się podstawą etapowego powstania oddziałów robotniczych kosynierów. Rusinek postanowił uzbroić część z nich w kosy. Kosa w warunkach wojny, w której decydowały zmasowane ataki kolumn pancernych, lotnictwo i artyleria, zdawała się czymś nadzwyczaj anachronicznym. Ale kosy były jedyną dostępną bronią do osłony tyłów wojska, do starć w gęstwinie leśnej, a przede wszystkim do zdobycia karabinów, ckm-ów i amunicji. Jak wkrótce miało się okazać, już siódmego dnia od rozpoczęcia walk, kosynierzy mieli więcej karabinów, w tym maszynowych, niż kos – pomysł więc wcale nie był szalony. Kosy zdobywano wszelkimi sposobami, zatrzymano ich transport do Ameryki Łacińskiej, konfiskowano po gospodarstwach, sklepach i składach. W paru stolarniach osadzano je na drążkach, wzorem kościuszkowskiej tradycji kosynierskiej.

Wokół działań bojowych kosynierów gdyńskich gromadziło się sporo sprzecznych relacji. Wręcz poddawano w wątpliwość czy byli elementem Kampanii Wrześniowej. W warunkach improwizacji, w pośpiechu, nie prowadzono kancelarii, nie zadbano o zachowanie pisemnych rozkazów, raportów, a ustne opowieści poszczególnych kosynierów nie zawsze współgrają ze sobą. Nieścisłości dotyczą dat i liczb, a nawet nazwy jednostki. Jedno nie ulega wątpliwości; siłą napędową rekrutacji stała się PPS i jej Milicja, czyli przygotowana wojskowo reprezentacja robotników, która stała się podstawą 1. kompanii kosynierów. Już 9 września oddział kosynierów zwiększył się do etatu batalionu w liczbie do 1300 ludzi pod dowództwem ppłk rez. Stanisława Wężyka.

W ogniu walk

Poszczególnych pięć kompanii kosynierów operowało głownie w izolacji od siebie, z rzadka tylko w połączeniu na danym odcinku obrony Gdyni, a następnie jej okolicy. Kilka relacji z walk wokół Gdyni, w tym ppłk. Wężyka złożona władzom PPS w 1947 r., mówi o przystąpieniu kosynierów do walk już 8-9 września pod Koleczkowem. Jednak historycy ustalili, że dopiero w niedzielę 10 września, na ulicy Morskiej w Gdyni Chyloni, rozdawano ochotnikom kosy, które wkrótce miały okazać się bardzo skuteczną białą bronią. Faktycznie więc chrzest bojowy kosynierów nastąpił zaraz potem, w nocy z 10 na 11 września. Wówczas dwie pierwsze kompanie kosynierów wyznaczono do natarcia w środku trzech innych batalionów w rejonie Rumi, w lesie na wschód od szosy Chylonia-Koleczkowo.

Po otwarciu ognia ckm-u kompanie kosynierskie uderzyły na otwartym terenie tak brawurowo, że nieprzyjaciel został wyrzucony z lasu i wycofał się na Łężyce. Straty kosynierów, o których wspomina Rusinek to aż około 70 ludzi, w tym 18 rannych. Po wojnie świadek tamtych wydarzeń, Wiesława Waligórska w liście z Londynu do redakcji „Robotnika” napisała: „Ruszyło stu ludzi, mając w rękach jedynie kosy. Wróciło czterdziestu”. Po latach ustalono jednak, że straty te nie były aż tak dotkliwe: poległo trzech, ośmiu zostało rannych.

Dla dowódcy 3. Rezerwowego Baonu Kadry Floty, mjr. Aleksandra Jabłonowskiego, widok kosynierów szykujących się tego dnia do ataku był wstrząsem: „Widząc ich przedzierających się między krzakami na nakazane stanowiska, uzbrojonych tylko w kosy – zdrętwiałem. Z jednej strony – szczyt techniki, z drugiej – anachronizm”. Kpiąco-lekceważący stosunek żołnierzy do kosynierów szybko zmienił się w podziw i szacunek. Świadczy o tym inna, obrazowa, relacja opisująca ich oczekujących na rozkaz do ataku: „Milczeli ponuro, nie reagowali na kpiny umundurowanych kolegów wyposażonych w pięciostrzałowe mauzery. Nocą poszli do natarcia. Ostrza kos pobłyskiwały w poświacie księżyca, a oni szli zamknięci w sobie, milczący jak hufiec kostuch, hufiec śmierci. Tak samo musieli wyglądać krakowscy chłopi pod rozkazami naczelnika Kościuszki. Dopiero gdy ogarnął ich krzyżowy ogień nieprzyjacielskich kaem-ów, splunęli w garście, krzyknęli «hurra». Uciekali Niemcy od tej straszliwej śmierci, która przepoławiała człowieka. I od tej pory nikt w drugiej kompanii nie śmiał się z Czerwonych Kosynierów”.

Taktyka działania polskiej jednostki była niezwykle prosta, aczkolwiek przynosiła efekty. Przede wszystkim operowali w porze nocnej, czerniąc twarze sadzą – to dlatego Niemcy nazywali ich „czarnymi diabłami”. Posuwali się w ukryciu za piechotą, aż do momentu, gdy padał rozkaz przyjęcia postawy szturmowej. Wówczas zewsząd padało gromkie „hura” i przystępowano do walki. Kto zabił wroga, natychmiast przejmował jego broń, a pozostawioną kosę zabierał następny ochotnik. Tym oto sposobem uzupełniano braki w uzbrojeniu do czasu nadejścia polskich transportów.
Kolejne dni przyniosły dalsze walki kosynierów z 1. kompanii, do połowy września przekształconych w strzelców. Wymienić należy walki stoczone przez kosynierów w lesie koło Szmelty, wypady od Rumi-Zagórza w stronę Pucka i po wycofaniu się z przedpola Gdyni – na Kępie Oksywskiej, ostatnim, poza Helem, skrawku wolnego polskiego wybrzeża o powierzchni 6 na 8 km. Tu trwały dalsze walki kosynierów (wciąż tę nazwę używano mimo prawie całkowitego uzbrojenia w karabiny) o wzgórza na północ od Dąbogórza, przeprowadzono kontrataki pod Babim Dołem, przebijano się na tyły wojsk niemieckich z Kępy Oksywskiej, gdzie walczono na bagnety, kolby i wciąż jeszcze z użyciem pozostałych kos. Kosynierzy bronili rejonu Pagedu, Nowego Oksywia i znajdującej się tam radiostacji oraz zdobyli teren wokół Starego Obłuża. Na nich spoczywał ciężar odsieczy do Babiego Dołu. Jeszcze rankiem 19 września, podczas obrony na mały skrawku koszar Marynarki Wojennej na Kępie Oksywskiej, kompania kosynierów próbowała kontratakować pod dowództwem kpt. rez. Władysława Raucha. W ostatnim boju kosynierzy zadali Niemcom dotkliwe straty, ale już w ostatniej godzinie obrony zabrakło im amunicji. Wówczas powrócili do swej pierwotnej broni; do ostatniego ataku ruszyli na kosy i bagnety osadzone na drążkach. Rusinek idąc z nimi do starcia na linii od strony elektrowni do rzeźni miejskiej, dostał się do niewoli. Zaprzestanie walk nastąpiło tego dnia o godzinie 16.30. Za dowódcą do niewoli poszli kosynierzy, a także inni obrońcy Oksywia. W tej ostatniej akcji kompania poniosła dalsze straty: sześciu zabitych i 12 rannych, lecz w trakcie walk wyeliminowała wielu niemieckich żołnierzy oraz wzięła dziewięciu jeńców.

Na innych odcinkach walczyły pozostałe kompanie kosynierskie. 2. kompania operowała przy Dowództwie Sztabu 3. Gdyńskiego Batalionu Morskiego Obrony Narodowej z przydziałem do 1. Morskiego Pułku Strzelców. Poniosła duże straty w trakcie walk pod Dębogórzem, koło Młyna Kaina, a także w trakcie obrony koszar na Kępie Oksywskiej.

18 września wysłano na front 3. kompanię kosynierów, jeszcze przed zakończeniem jej formowania. Dwa pierwsze plutony przeprowadziły samodzielną akcję bojową na przerwanym odcinku pierwszej linii obrony koło Pagedu na południe od wsi Obłuże, walcząc dzielnie przeciw 16. batalionowi Landespolizei i stawiając nadzwyczaj silny opór, nie pozwoliły wyprzeć się z bronionych pozycji. W brawurowym kontrataku z użyciem kos, odbito budynek Agencji. Dwa kolejne plutony walczyły na wzgórzach obok koszar po wyprowadzeniu ich na rwący się front w Obłużu i w rejonie radiostacji Nowe Oksywie.

Tego dnia na południowy odcinek Kępy Oksywskiej nacierał 2. Pułk Landespolizei. Pododdziały marynarzy, saperów, artylerzystów, łącznościowców i kompanie Czerwonych Kosynierów stawiały zacięty opór, ale ponosiły duże straty. Stopniowo też byli wypierani ze swoich pozycji. Siły Landespolizei, walcząc przeciw marynarzom i kosynierom, zajęły wzgórze 63.0 z radiostacją. Zamienione w obronny pierścień okoliczne wzgórza również były zajęte. Obrońcom pozostały teraz już tylko budynki koszar. Dwukrotnie kosynierzy odrzucali zaciekłe ataki Wehrmachtu, utrzymując pozycje przez kolejną dobę aż do kapitulacji.

Najpóźniej, bo już po wycofaniu się na Oksywie, została zorganizowana 4. Kompania. Uzbrojono ją w zdobytą na nieprzyjacielu broń palną. Otrzymała zadanie wzmocnienia zagrożonego odcinka od północnej strony wsi Obłuże, wokół której, od rana toczyły się zacięte walki. Plutony 4. kompanii broniły zaciekle rejonu koszar NA Kępie Oksywskiej. Niestety, posiłki kosynierskie nie mogły wpłynąć na pogarszającą się sytuację.

Bilans, zasługi i ocena

Historia Batalionu Czerwonych Kosynierów to dziesięć stoczonych bitew i ponad 150 poległych na ogólną liczbę od 800 do 1300 ochotników służących w tej formacji. Istniały jednak oddziały kosynierskie także spoza struktury tego batalionu, jak 5. i 6. kompanie kosynierów a także kompanie bez numeracji. Wg materiału będącego w dyspozycji redakcji „Robotnika”, istniało aż kilkanaście kompanii kosynierów. Ustalenie dokładnej liczby kosynierów jest trudne ze względu na brak dokumentacji i sprzeczności występujące w relacjach. Obecnie ocenia się, że w kosy uzbrojono łącznie ponad 3 tys. mężczyzn.

Zarówno kosynierów walczących poza oksywskimi koszarami, jak i wewnątrz nich czekał najgorszy los, którego nie spodziewali się. W momencie kapitulacji wszyscy byli już umundurowani i posiadali karty mobilizacyjne. Mogli oczekiwać traktowania ich jak jeńców wojennych, w zgodzie z Pierwszą Konwencją Genewską z 1864 r. Niemcy jednak, już wcześniej okazywali wściekłość z powodu użycia ich do walk. Nazywali ich „Polnische Banditen”, domagali się nawet od Polaków wycofania z frontu, szczególnie po tym, gdy zobaczyli skutki użycia kos.

Bez względu na emocje Niemców, rozstrzeliwanie kosynierów, którym przysługiwały wszelkie prawa jeńców wojennych, było typową zbrodnią wojenną. Wyszukiwano spośród pojmanych, a po zdekonspirowaniu oddawano pod sądy wojenne, które wydawały z zasady wyroki śmierci. W najlepszym przypadku wysyłano ich do obozów koncentracyjnych, przede wszystkim do Stutthofu i Mauthausen, w których tylko nieliczni przetrwali wojnę.

Organizator kompanii kosynierskich, ppłk Wężyk, jako socjalista używał w stosunku do swych podkomendnych nazwy Czerwonych Kosynierów już w trakcie walk we wrześniu 1939 r. Chętnie też tę nazwę eksponowała także propaganda powojennych władz. Z kolei po 1989 r., jakby wstydząc się jej, tłumaczono, że słowo „czerwoni” to nic więcej jak wytwór komunistycznej propagandy i nazwę skazano na banicję. Jednak w relacjach prasowych z września 1939 r., czarno na białym widzimy nazwę „Czerwoni”. Taka nazwa figuruje też na wydawanych kosynierom legitymacjach. Ten przymiotnik, związany z inicjatywą PPS tworzenia robotniczych oddziałów ochotniczych, przesądził o zasmucającym losie etosu gdyńskich kosynierów; w 1990 r. usunięto w Gdyni nazwę ulicy Czerwonych Kosynierów, a także zlikwidowano ich patronat jednej z tamtejszych szkół. Choć ich oddziały były niewielką siłą w stosunku do ogółu obrońców miasta, to jednak nie pomniejsza to bohaterstwa. Pomimo różnych ocen po 1939 r. dotyczących działalności kosynierów, ich wysiłku, patriotycznego zaangażowania i chęci walki w okresie września 1939 r. są godne upamiętnienia dla przyszłych pokoleń.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Deficyt nie taki straszny

Następny

Stoczniowe oszustwo PiS

Zostaw komentarz