Kilka dni temu -15 września obchodziliśmy światowy dzień demokracji. 4 czerwca 1989 roku, niemal wszyscy wypowiadali to słowo z ogromną czcią. Jaka jest jego wartość w powszechnej świadomości po przeszło 30 latach?
Czy w ramach ,,rozgrywek” konstytucyjnych zostało uwłaszczone przez jedną stronę konfliktu politycznego? Czy może zostało tak mocno zdewaluowane, że niespecjalnie Polacy chcą o nie kruszyć kopie?
Wracając do pytanie z tytułu – czyż nie stanowi oksymoronu? Niekoniecznie.
Ostatnie wydarzenia na Białorusi podzieliły w tym stanowisku polska lewicę, ale zacznijmy od historii. W 1789 roku u początków Wielkiej Rewolucji Francuskiej w czasie obrad Zgromadzenia Narodowego, po prawej stronie zasiadła: szlachta, arystokracja i wyższe duchowieństwo chcące zachować status quo, krzywym okiem spoglądające na jakiekolwiek zmiany, mogące zachwiać ich pozycją. Po lewej stronie zasieli przedstawiciele postępowej myśli republikańskiej, domagający się zmian i demokratyzacji państwa. To wydarzenie miało na zawsze pokazać, że lewica stanie po stronie uciskanej większości i z jej głosem będzie się liczyć. Rzeczona historia pokazała również, że rządy często wywodzące się z ugrupowań lewicowych, niosących na sztandarach hasła równości, sprawiedliwości i demokracji nie wywiązywały się ze swoich zobowiązań, często wręcz, zaprzeczając swoimi działaniami ideom, które głosiły. Jednak z założenia monarchistów i technokratów na lewicy ze świecą szukać. Demokracja jest jakby komponentem lewicy, stojącej po stronie ludzi pracy i żyjących z jej owoców, którzy w każdym społeczeństwie stanowi większość.
I tu niejednokrotnie pojawia się zarzut wobec tej formy rządów:
Co, jeśli większość przegłosuje odebranie praw mniejszości?
Czy to dalej rządy demokratyczne?
Od tego państwa mają ustawy zasadnicze – konstytucje, które w swych zapisach chronią mniejszości i ustalają większości kwalifikowane, konieczne do zmian ustrojowych.
Ponadto jest jeszcze prawo międzynarodowe i zobowiązania wobec innych członków w ramach umów ponadpaństwowych.
Ostatnimi czasy sporem, który podzielił środowisko lewicowe jest sytuacja na Białorusi. Większość mainstreamowej lewicy opowiedziała się po stronie ruchów wolnościowych i przeciwko Łukaszence. Jednak część lewicy, pomimo iż jasnym jest, że władza sprawowana jest niedemokratycznie, a wybory prawdopodobnie zostały sfałszowane, opowiada się po stronie rządów dyktatorskich. Czym to tłumaczą?
Obawą przed radykalnie rynkowymi zmianami, takimi jak na początku lat 90-tych w Polsce Balcerowiczowskiej, które doprowadzą do kryzysu i obniżeniu warunków życia oraz rządów oligarchów jak dziś na Ukrainie. Można co prawda żywić nadzieje, ze Białoruś bogatsza o doświadczenie sąsiadów nie popełni podobnych błędów. Jeśli jednak tak się nie stanie, czy lewica ma prawo stawać po stronie niedemokratycznej mniejszości, chroniącej państwowy przemysł przed dzikim kapitalizmem, prowadzącym do prywatyzacji, a tym samym w krótkim czasie następujących stratyfikacji społecznych i zwiększenia ubóstwa? Moim zdaniem prawa tego nie posiada. Merytokracja czy rządy ,,zawodowych rewolucjonistów” dalece odbiegają od idei demokracji per se, ponieważ nikt poza ludem (społeczeństwem) nie wie, co jest dla niego najlepsze, nawet jeśli po drodze zdarzą mu się ,,błędy i wypaczenia”.