Kilka tygodni temu Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów ujawniło, że zdrowie lokatorów mieszkań komunalnych jest poważnie zagrożone. Raport, sporządzony przez dwójkę lekarzy, stwierdzał silną obecność grzybów w zasobie komunalnym. Wynika to w dużej mierze z niedogrzania mieszkań, które w 2019 roku nie są jeszcze podłączone do centralnego ogrzewania, a więc lokatorzy zmuszeni są do używania ogrzewania elektrycznego, co jest bardzo drogie. Druga przyczyna to brak remontów, na które ‘’nie ma pieniędzy’’, bo widocznie są ważniejsze sprawy. Efekt? Lokatorzy, dla rządzących od lat ten prawdziwy gorszy sort, zapadają na choroby – białaczkę, nowotwory czy gruźlicę.
W całej Polsce lokatorów mieszkań komunalnych jest około trzech milionów. Od czasów PRL-u ubyło ich znacznie, bo wiele mieszkań sprywatyzowano. Nowych nie buduje się prawie wcale. Dominuje przekonanie, że normalny człowiek dziedziczy mieszkanie po babci albo bierze kredyt. Aby dostać mieszkanie od miasta, trzeba czekać nawet kilka lat. Zadanie dla cierpliwych i o mocnych nerwach, bo często można usłyszeć anegdoty o tym, że urzędnicy mówią chętnym: gdyby pani była samotną matką trójki dzieci albo chociaż nie miała obu nóg – mógłbym wpisać do kolejki. W Warszawie czy Łodzi kryteria przyznawania komunałek są absurdalne – dwójka dorosłych pracujących za minimalną pensję musi obejść się smakiem – zarabia za dużo. Zarazem jest to za mało, aby wynająć coś na tzw. wolnym rynku i jeszcze jakoś przeżyć. Ludzie zmuszeni są więc do kombinowania, a potem do wysłuchiwania uwag różnych cwaniaczków, że żyją poza systemem z własnej winy.
Polityka wobec lokatorów to wynik nie tylko twardej walki klasowej, gdzie władze centralne i lokalne stają po stronie deweloperów i banków, ale także – co się oczywiście łączy – zwykłych uprzedzeń. W mediach co i rusz słyszymy o zadłużeniu tych mieszkań oraz nowych rozwiązaniach miast, które sprowadzają się do działań windykacyjnych i komorniczych. A kto nie płaci? Patologia! Więc na bruk meneli – niech się nauczą.
To łajdactwo wobec lokatorów kontynuuje również PiS. Przeforsowano niedawno nowelizację (oprotestowaną w sobotę przez Komitet Obrony Praw Lokatorów), która wprowadza okresową weryfikację dochodów najemców. Sam pomysł, aby mieszkań nie zajmowali ludzie bardzo zamożni (co się zdarza przecież, choć marginalnie) albo tacy, którzy posiadają inne mieszkania czy domy, wydaje się sensowny. Nowe przepisy idą jednak nieco dalej. Najmocniej uderzają nie w tych, którzy zarabiają dużo, lecz tych przekraczających tylko nieco te wyśrubowane kryteria – oni bowiem będą musieli oddać nadwyżkę w całości. Jak tłumaczą ruchy lokatorskie, jeśli np. ktoś przekroczy kryterium dochodowe o 200 zł – zostaną mu one odebrane. Zwiększy się więc procentowy udział czynszu w dochodach osób niezamożnych, a bogatsi przecież sobie poradzą. Ustawa przewiduje także, że wysiedleni z powodu katastrofy budowlanej, rewitalizacji czy będącej paliwem politycznym PiS-u reprywatyzacji, będą musieli podpisać umowy najmu na nowo – a więc przejść tę całą procedurę. Bo przecież za mało przeszli. W Berlinie miasto wykupuje mieszkania od spekulantów, żeby włączyć je do zasobu komunalnego i przeznaczyć dla zwykłych ludzi. A u nas? Polskie władze plują nam w twarz.