Siedząc na posiedzeniu połączonych Komisji Ochrony Środowiska i Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej dotyczącego katastrofy ekologicznej na Odrze mam dziwne doświadczenie deja vu – bo od lat interweniuję w przypadkach skażonych rzek.
I wskazuję, że nadzór nad rzekami, ich czystością, stanem jest na krytycznie niskim poziomie. Dość wspomnieć, że nie ma w Polsce stałego monitoringu rzek – dopiero katastrofa klimatyczna, 100 ton martwych ryb wyłowionych z Odry sprawiło, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska, nie mając już wyjścia, zdecydowała o tym, że przeznaczone zostaną środki na taki cel. Choć od lat apelują o to organizacje pozarządowe – jak choćby Koalicja Ratujmy Rzeki.
A to, że zanieczyszczenia rzek, nie są dla służb priorytetem widzimy na konkretnych przykładach – wciąż nie wiemy, kto zniszczył ekosystem rzeki Barycz, a sprawy zanieczyszczenia mniejszych cieków wodnych są po prostu umarzane.
Pierwsze informacje o rybach w dorzeczu Odry pochodzą z marca – z Kanału Gliwickiego. Kolejne: kwiecień, maj, czerwiec, lipiec. Na komisji pytałam więc min. Gróbarczyka o to, jakie działania podjęły podległe mu (ale i Ministerstwu Klimatu i Środowiska) instytucje? Czy zrobiono cokolwiek?
Pojawiają się informacje o kilkugodzinnym podniesieniu się wody w Odrze na ok. 30 cm na wysokości Widuchowa na początku sierpnia – czy i w jakich warunkach dokonywano zrzutu wody? Czy zrzucano wody pokopalne i poprzemysłowe, czy i ile było takich zrzutów solanki, które dotarły do Odry było i jaka była liczba zrzutów w każdym punkcie ich odprowadzenia do Odry i jej dopływów (oraz kanałów sztucznych połączonych z dopływami i/lub z Odrą)?
Pytania o same działania ministerstw i instytucji państwowych związane z samą akcją usuwania martwych ryb, o wsparcie wędkarzy i wolontariuszy, o późne włączenie się służb – nasuwają się same. Widać nieprzygotowanie instytucji państwa na sytuację kryzysową.