8 listopada 2024

loader

Gdzie lokować nadzieje?

Z Markiem Balickim rozmawia Przemysław Prekiel.

Przemyslaw Prekiel: Zaskoczył Pana protest lekarzy-rezydentów?

Marek Balicki: Raczej nie, bowiem ten protest tak naprawdę trwał już od wielu miesięcy. Teraz tylko zmienił formę. Wszyscy pamiętamy ubiegłoroczną manifestację młodych lekarzy, która zakończyła się na Placu Konstytucji. Sprawa wynagrodzeń, nie jest wyłącznie problemem lekarzy-rezydentów, ale także wielu innych pracowników służby zdrowia. Podam przykład. Większość terapeutów z Centrum Zdrowia Psychicznego, którym kieruję, zarabia mniej, niż lekarze-rezydenci. W mediach powstał taki obraz, że lekarze-rezydenci są szczególnie pokrzywdzeni. Tymczasem wynagrodzenia większości pracowników służby zdrowia są niskie. Martwi, że media spłycają problemy służby zdrowia nie patrząc na nie całościowo.

Lekarze-rezydencji protestują już miesiąc. Oni są tak zdesperowani, czy rząd pozbawiony empatii? Lekarze podnoszą problem dialogu z władzą.

Z dialogiem w Polsce mamy kłopot nie od dziś. Był on najbardziej widoczny za czasów rządów PO. W grupie postulatów ogólnych, nie bardzo widzę, jakby miało wyglądać porozumienie. Np. zwiększenie finansowania ochrony zdrowia. To jest bowiem decyzja o pieniądzach nas wszystkich, czyli o podziale środków publicznych i ewentualnym zwiększeniu składek. Rezydentów w Polsce mamy 17 tysięcy. Nie zgodziłbym się na takie funkcjonowanie państwa, żeby kilkanaście tysięcy osób, mając nawet najsłuszniejsze postulaty, decydowało o pieniądzach pozostałych obywateli. Tym powinna się zająć Rada Dialogu Społecznego. Natomiast to, do czego mają jak najbardziej prawo, to walka o swoje prawa, o warunki pracy i zarobki. Każdy z nas ma prawo do walki o swoje interesy.

Wicepremier Mateusz Morawiecki chwalił ogromną nadwyżką budżetową, mówiąc, że polski budżet jeszcze nigdy nie był w tak dobrym stanie. Może rezydencji chcą wykorzystać dobrą koniunkturę?

Ale służba zdrowia jest przede wszystkim dla pacjentów. O 500 plus zadecydowały ostatnie wybory. Wygrał PiS, tak wcześniej zapowiadał i to realizuje. Po raz pierwszy od 1989 roku dokonano próby wyrównywania szans na dużą skalę. To istotne zwłaszcza dla tych, którzy zostali pokrzywdzeni przez transformację. Nie jestem członkiem PiS, ale to jest pierwszy rząd po 1989 roku, który deklaruje zwiększenie nakładów na służbę zdrowia w relatywnie krótkim czasie. Problem w tym, że nie został jeszcze upubliczniony projekt ustawy przyjęty przez rząd. Ciągle mamy więc deklaracje.

Podstawowym postulatem lekarzy-rezydentów jest zwiększenie nakładów na publiczną służbę zdrowia. Minister Radziwiłł zapewnił, że do 2025 roku wyniesie ona 6 proc. PKB. To realne?

6 procent to oczywiście za mało, ale tempo jest dobre. Po 2025 roku nakłady będą musiały dalej rosnąć. Pieniądze muszą być jednak lepiej dystrybuowane. Dzisiaj nie zawsze są dobrze adresowane. Warunkiem jest zatem również mądre wydawanie pieniędzy.

Lekarze-rezydenci, z ich głównym postulatem, w którym domagają się zwiększenia nakładów na służbę zdrowia, walczą zatem o dobro pacjentów, nie o swoje?

Ich główną zasługą jest to, że toczy się w tej sprawie publiczna debata, której od dawna brakowało. W lipcu 2016 roku na konferencji prasowej pani premier i minister zdrowia zapowiedzieli, że nakłady będą rosły do 6% od stycznia 2018, a ustawa miała być uchwalona do końca 2016 roku. Jednak rząd kompletnie o tym zapomniał.

Posłanka PiS, Józefa Hrynkiewicz, podczas debaty w Sejmie krzyczała: Niech jadą. To o lekarzach-rezydentach. Politycy nie zdają sobie sprawy z zagrożenia, jakim jest brak lekarzy?

Dobrze znam panią profesor. Bardzo społecznie nastawiona osoba, którą ewidentnie poniosły emocje. Myślę, że została sprowokowana przez posłankę z PO, która jest lekarzem i była w poprzedniej kadencji członkinią komisji zdrowia. Współodpowiada więc za rządy PO, a teraz nagle dostrzegła problem istniejącej niesprawiedliwości. Musimy znać kontekst tego sporu. Każdy w emocjach może palnąć głupstwo. Pamiętamy słowa premiera Cimoszewicza, który w 1997 roku radził ludziom, żeby się ubezpieczali. I media i politycy zrobili z niego pozbawionego empatii polityka. To, że lekarzy jest za mało jest faktem. Jednak już od kilku lat podejmowane są kroki, aby temu zaradzić. Liczba lekarzy zależy głównie od tego, ile osób studiuje medycynę. Trzeba przyznać, że zwiększanie liczby studentów zaczęło się już za czasów PO. Liczba przyjmowanych na medycynę w ciągu kilku lat zwiększyła się o połowę. Lekarze zwykle pracują w swoim zawodzie. Dramat mamy z pielęgniarkami. To one są przede wszystkim poszkodowane w systemie ochrony zdrowia. Kształcimy odpowiednią liczbę pielęgniarek, ale większość z nich nie pracuje w służbie zdrowia. Nadciąga katastrofa, z której jeszcze nie zdajemy sobie sprawy. Media podnoszą sprawę lekarzy, ale to jest część problemu. Poszkodowane są przede wszystkim pielęgniarki.

Dostrzega Pan fałsz i cynizm w działaniu polityków PO, którzy dziś podpinają się pod ten protest, a którzy przez osiem lat swoich rządów raczej urynkowiły system ochrony zdrowia.

Zwłaszcza były minister Bartosz Arłukowicz, który jest dziś w pierwszym szeregu. Obecny system ochrony zdrowia, to jest system, który pozostawiła PO. Więc jeśli politycy PO protestują, to protestują przeciwko sobie.

Premiera Kaczyńskiego swego czasu obaliły pielęgniarki tworząc „białe miasteczko. Zjednały po swojej stronie wielkie społeczne poparcie. Z lekarzami-rezydentami może być podobnie?

Białe miasteczko było słuszne i cieszyło się realnym poparciem. Dzisiaj tak szerokiego poparcia protestu lekarzy nie widać. Kiedy protestowały pielęgniarki, to wszyscy byli po ich stronie.

Ten protest może jednak PiS drogo kosztować?

Ludzie doskonale wyczuwają pewne rzeczy. Lekarze, jako grupa zawodowa nie stracili na transformacji, wręcz przeciwnie. Są grupą, która „in gremio” zyskała. Chociaż trzeba przyznać, że nie wszyscy. Dotyczy to zwłaszcza młodych lekarzy. W 2008 roku, jeszcze jako Lewica i Demokraci, zaproponowaliśmy stopniowe zwiększanie nakładów na służbę zdrowia. PO to odrzuciła.

Jak to wówczas argumentowano?

W ogóle nie argumentowano. Premier Donald Tusk zawsze powtarzał, że to jest jego odpowiedzialność i bierze to na siebie i to wszystko. Ludzie doskonale pamiętają, co się działo za ich rządów. Powinni więc lokować swoje nadzieje gdzieś indziej.

Może na lewicę?

Bardzo bym sobie tego życzył. Do dziś jedyna podwyżka składki zdrowotnej, jaka miała miejsce, odbyła się za rządów lewicy. To było w 2002 roku, kiedy ministrem był Mariusz Łapiński. Bolesław Piecha z PIS zgłosił taki projekt a posłowie lewicy poparli.

trybuna.info

Poprzedni

Marchlewski za płot

Następny

Lisiu dostaje Hyzia