Mam w życiu kilka marzeń. Jednym z nich jest podróż do Australii. Wierzę, że kiedyś uda mi się je zrealizować. Tymczasem jednak muszę się zadowolić czytaniem o tym wspaniałym kontynencie i jego mieszkańcach. Czasami znajduję podobieństwa z naszym padołem.
Niektóre z australijskich rozwiązań i australijska optyka patrzenia na wiele spraw, mogą być dla nas, Europejczyków, cokolwiek dziwaczne. Dajmy na to koty. W Australii koty w buszu to szkodniki, tak jak myszy w polu u nas. Biali osadnicy zawlekli je do miast, a stamtąd koty trafiły już same na prowincję. W związku z obfitością pożywienia, kot odnalazł się w buszu doskonale. Do tego stopnia, że zaczął zagrażać rodzimym, endemicznym gatunkom, siejąc weń spustoszenie swoją żarłocznością i przebiegłością oraz szybkim przystosowaniem do życia w nowych warunkach. Traktowany jest więc jako szkodnik, którego należy tępić z pełną surowością. Małe, puchate kociątka, znajdowane przez farmerów na pustkowiu albo w polu, spotyka taki sam los jak nasze szczury albo łasice. Podobnie rzecz ma się z psami dingo. Do niedawna jeszcze powszechną praktyką było odstrzeliwanie dingo, które kręciły się zbyt blisko ludzkich zabudowań i wieszanie ich truchła na drzewach. Miejscowi wierzą i wiedzą bowiem, że martwy dingo wiszący na drzewie, skutecznie powstrzymuje żywe przed zapuszczaniem się do siedzib ludzkich. Psy dingo, choć nie potrafią szczekać, umieją odpowiednio zdekodować widzialny sygnał informujący o tym, jak kończą ich koledzy, którzy zapuścili się w niewłaściwe rejony.
Posłowie polskiego Sejmu przyznali sobie podwyżki. W czasie gdy naród liczy każdy grosz, inflacja pożera oszczędności, a w cywilizowanym świecie politycy solidaryzują się ludem, tną własne pobory. Znalazła się grupka parlamentarzystów obdarzonych zdrowym rozsądkiem, która nie podniosła ręki za skokiem na kasę, ale przeważająca większość zagrała tak, jak im to wszystko Jarosław Kaczyński rozpisał i zaintonował. Zrazu, obyci w internetach rodacy poznali twarze i nazwiska grupki, która za podwyżkami nie zagłosowała. Ja jednak kazałbym pokazywać i wieszać na drzewach plakaty z podobiznami i nazwiskami tych wszystkich, którzy na publiczny grosz się połasili. W każdym regionie, skąd zostali wybrani, na bilbordach pokazywałbym ich podobizny i informacje, z list jakiego ugrupowania zostali wybrani; żeby naród widział, jak bardzo jednacy są w swojej pazerności. Miałoby to mieć również charakter resocjalizacyjny oraz powstrzymujący innych, którzy w przyszłości zdecydowaliby się na podobny zabieg. Wiszą gęby na drzewach, które chciały podwyżek w czasie kryzysu-przypatrzcie się im, dobrze zapamiętajcie, a w kolejnych wyborach przypomnijcie je sobie, zanim oddacie głos. Takie mamy elity, bo pozwalamy sami, żeby takie nam rosły; pasły się na naszych pieniądzach.
Czytałem niedawno, że jest na świecie rasa psa myśliwskiego, wykorzystywanego w polowaniach na lisy i borsuki, który na skutek zabiegów genetycznych człowieka zatracił z biegiem lat pierwiastek samozagłady. Liczy się dla niego tylko zagonienie zwierzątka pod ścianę i przegryzienie mu grdyki. Bez względu na wszystko. Zdarza się czasami, że pies w pogoni za borsukiem, potrafi wśliznąć się do jego nory, która zbudowana jest jako plątanina tuneli, z której tylko borsuk zna drogę wyjścia. Znane są przypadki, że pies, który zagubił się w borsuczych labiryntach, zostaje pod ziemią na zawsze. Czasami udaje się go odkopać, kiedy słychać z którego miejsca pod ziemią dochodzi ujadanie i skomlenie. Pewnego razu było tak, że myśliwi odkopali na wpół żywego psa, który gdy tylko sztachnął się świeżym powietrzem, skoczył na cztery łapy i dał susa z powrotem, żeby dorwać zdobycz.
Polscy parlamentarzyści zatracili gen przyzwoitości już dawno. To co jednak zrobili tym razem, można jako żywo przyrównać do sytuacji z psem i borsukiem. Każde żywe stworzenie nie odważyłoby się założyć sobie wisielczego sznura na szyję, stojąc przy tym jedną nogą na moście, nawet gdyby ten utkany był z najszlachetniejszych materiałów. Niezbędne minimum pomyślunku i gen samozagłady wystarczą, żeby przewidzieć, z jakimi konsekwencjami może się to wiązać. Wydawałoby się, że kto jak kto, ale polityk potrafi antycypować ciut dalej, niż dwie sekundy w przód. Być może są i tacy. U nas, w Polsce, znalazło się dwudziestu kilku. Na 360 posłanek i posłów. Dno dna. Wstyd mi, że rządzą nami i stanowią w Polsce prawo ludzie, którzy mają kłopot z połączeniem kropek i wygraniem z pięciolatkiem w kółko i krzyżyk. Gdzie popełniliśmy błąd?