Filmowcy nagradzają twórców, którzy nie tylko „słusznie” wzbogacają naszą kinematografię, ale też tych, którzy wzbogacali ją w przeszłości, czyli niesłusznie. To samo dzieje się z inną dziedziną działalności kulturalnej – ze sztuką estradową mówiąc ogólnie, a w szczególe chodzi o piosenki z lat minionych.
Z niepokojem należy stwierdzić, że mimo różnych „zmian” w telewizji, rzekomo „dobrych”, cały czas twórcy telewizyjni bezkrytycznie sięgają do telewizyjnych archiwów, a scenarzyści programów telewizyjnych bez obrzydzenia wyciągają ręce po nuty i słowa obce naszej współczesności. Refleksje takie naszły nas w dniu Bożego Ciała połączonego przez tegoroczny kalendarz z Dniem Matki. W niecierpliwym oczekiwaniu na codzienną porcję prawdziwych „Wiadomości” włączyliśmy I program TV, a tam… „Kasztany, kasztany”… Przecież to przebój niejakiej Nataszy Zylskiej! Nie dość, że debiutowała w latach 50. i była muzą głębokiej komuny, to na początku lat 60. wyemigrowała do Izraela! Co to – nikt tego na Woronicza nie wie?! To ma być „narodowa” telewizja?! Następny tzw. „przebój”: „Serduszko puka w rytmie czacza”… Co prawda śpiewała to niejaka Maria Koterbska, która nigdzie nie wyjeżdżała, ale za to zaczęła już w 1949 roku! U progu zaprowadzanego w Polsce ruskiego socrealizmu! I długo śpiewała, oj długo! W 1999 Maria Koterbska została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1999! A wiadomo, kto był wtedy prezydentem… Postkomunista przecież. To po to doczekaliśmy wolnej Polski, żeby teraz czerwone nuty znów waliły nas po uszach? Czy tam nikt nie myśli? W tej telewizji? Narodowej?!