Żołnierze nie rosną na drzewach ani nie wyrastają ze smoczych zębów. Żołnierze wychodzą z pochwy, a wcześniej do tej pochwy wysuwają się z macicy. Uściśliłam, żebyście Państwo od razu nie mieli przed oczami wyobrażenia rodem z garnizonowego bajzlu. Jeśli to za mało, to powtarzajcie za mną: Kaja Godek. Kaja Godek. I: Kaja Godek. Dobrze, ta litania powinna mieć efekt mrożący na libido większości z Państwa.
Nie mogę napisać, że osobliwa to dziewczyna, bo gdyby nie było jej, to znalazłaby się jakaś inna Kajusia Milusia. Na stronach pro-life pełno takich person. Po prostu Kaja „robi swoje” od 2012 roku, czyli od dekady. I zapewne od kilku lat żyje z „robienia swojego”, bo ja o jakiejś innej dochodowej aktywności Godek dawno nie słyszałam, a żyć przecież z czegoś trzeba. Inna sprawa, że Kaja ma w swoich działaniach motywację osobistą, a motywacja osobista jest najlepszym dopalaczem w kwestiach politycznych. Jest mamą niepełnosprawnego dziecka.
Nie wierzę, że w naszym pięknym, zapyziałym kraju nad Wisłą, pierwszą osobą, którą bliscy obciążyliby za kalectwo syna, nie byłaby sama Godek. Bezpłodność, kalectwo dziecka, złe wychowanie, brudne ręce, brudne uszy – to zawsze spada na kobietę. Jednym słowem jesteśmy doskonałe w tworzeniu niedoskonałości. Tak chce nauka Kościoła.
Żyła sobie kiedyś kobieta z wielką klasą, nazywała się Katarzyna Aragońska – zamiast rodzić, roniła; kiedy już urodziła, to słabe dzieci umierały – powiedziała do Najwyższego: „Musisz mnie bardzo kochać Boże, że tak mnie doświadczasz”. Kaja Godek nie ma żadnej klasy, ale nie przytaczam tutaj słów Królowej Angielskiej, komplementowanej przez Erazma z Rotterdamu, żeby robić sobie bekę z aktywistki. Wspominam o tym, bo moim zdaniem trzeba mieć doskonałe relacje intymne z własnym umysłem, sumieniem i duchem, niezwykłą godność, aby nie przyjmować klęsk prokreacyjnych, jako dopustu bożego. Możliwe, że jest to cecha przyrodzona tylko katolickich księżniczek. Bo ich otoczenia – niekoniecznie. Kaja to simplex foemina – zwyczajna kobieta. Jej otoczenie jest otoczeniem zwyczajnej kobiety, które pozwala sobie na więcej, bo nie ogranicza go żadna etykieta. Przesądy mogą być tutaj wyłożone kawa na ławę.
I Kaja na swój sposób z tymi przesądami walczy, tworząc nowe. Nie w smak jej być feralną matką „muminka”. Chce być kochana, doceniana, ważna, bogata – jak wszyscy. Szkoda tylko, że jej amunicją są w tym nasze tyłki, nasze dramaty i nasza wolność. Ale – każdy orze jak może. W swojej krucjacie Wielka Kaja raczy nie dostrzegać, że jest tylko małym wihajsterkiem służącym do montowania państwa wyznaniowego, a przede wszystkim państwa totalitarnego. Kobieta, która usuwa ciążę, pozbawia takie państwo przyszłego żołnierza, żołnierki lub kolejnej matki żołnierzy. Z perspektywy totalitaryzmu to zbrodnia. Ta sama kobieta ułatwiająca swojej donoszonej latorośli dezercję, aby nikt odchowanego dzieciaka nie mógł jej zabić w okopach, również dopuszcza się zbrodni. Bo w gruncie rzeczy chodzi tu o własność. Jesteśmy właścicielami samych siebie czy już nie? Jeśli nie, to stajemy się tylko poronionymi, kalekimi wihajsterkami totalitaryzmów, podlanych religijnym sosem.