W gwarze wokół reformy sądownictwa umarł inny pomysł PiS – „Paliwo+”.
Miał to być nowiutki, pachnący świeżą obłudą podatek, bo rząd doszedł rzekomo do wniosku, że autostrady autostradami, ale pozostałe drogi też nie od macochy. Wyliczono, że jeśli obywatele dopłacą 25 groszy do każdego litra, to pani premier Szydło porządną drogę doprowadzi do każdego domu. „Polskiego” domu, oczywiście.
Faktycznie – w internecie można znaleźć zdjęcia bardzo porządnej drogi, którą wije się do jej zagrody. I tylko złośliwi przeciwnicy polityczni pani premier dogadują, że tę akurat drogę wybudowano bez dodatkowego podatku, a więc można budować nie łupiąc jednocześnie obywateli.
W podobnym tonie wypowiadali się burmistrzowie gmin, ci, którym drogi „do każdego polskiego domu”, podlegają. Na przykład burmistrz zachodniopomorskiej Stepnicy opowiadał w Radiu Szczecin: „Mamy około 31 kilometrów dróg, więc z własnego budżetu gminy jestem w stanie rocznie wygospodarować około pół miliona złotych na ich remont. Myślę, że bez wsparcia byśmy je budowali czy remontowali co najmniej 15 lat”.
Ale burmistrz, to chłop praktyczny, znający życie, bo zaraz dodał: „Mnie osobiście i wielu z nas będzie stać, żeby zapłacić 500 zł więcej w skali roku, natomiast obawiam się, że moi mieszkańcy odczują to bardzo boleśnie. Nie ulega wątpliwości, że mimo wszystko z tego powodu zdrożeją ceny żywości i innych produktów”…
No, fakt. Rząd jednak wydawał się być głuchy. Nowy podatek „Made in PiS” miał da około pięciu miliardów rocznie. Połowę planowano przeznaczyć na drogi samorządowe, połowę na krajowe… I tu też była jednak mielizna. Mało kto ją zauważył, ale akurat europoseł SLD, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, prof. Bogusław Liberadzki, tak: „Sieć dróg krajowych to 17 tysięcy kilometrów, natomiast wszystkich dróg w Polsce jest ponad 300 tysięcy kilometrów” – mówił w tymże Radiu Szczecin Liberadzki. Wynika z tego, że drogi krajowe, to 5,6 proc. dróg w ogóle. Gdzie więc logika – na pięć procent z kawałkiem mam iść 2,5 miliarda i na całą resztę – 95 proc. dróg – tyle samo?…
Jeśli pogadać z profesorem „poza anteną”, tak jak mi się udało, to okazuje się, że on miał więcej takich kłopotliwych uwag. Ledwo nadążałem z notowaniem:
– Są potrzebne pieniądze na drogi… Jeżeli mamy nadwyżkę budżetową, którą rząd tak się chwali, to co za problem?… Chyba, że nie mamy nadwyżki?
– Rząd proponuje podatek, który będzie obciążał wszystkich, bo przełoży się na ceny wszystkiego. Podatek będą płacić nie tylko klienci stacji benzynowych. Także na przykład ci, którzy kupują bilety na przejazd – w pewnym momencie autobusy będą musiały podnieść ceny, bo będą musiały ten podatek wliczyć do swoich kosztów.
– Firmy transportowe też będą się ratować. Czyim kosztem? Klientów, oczywiście. Załóżmy, że samochód ciężarowy przejeżdża rocznie 100 tys. km. i spala 25 litrów paliwa na 100 kilometrów. To oznacza 25 tys. litrów. I do każdego litra trzeba byłoby dopłacić 25 groszy, czyli 6250 złotych rocznie. Do jednej ciężarówki! Albo będą bankrutować, albo podniosą ceny… Mało tego – są to przecież samochody duże i bardzo duże – rzadko jeżdżą po drogach gminnych, za to najczęściej po drogach krajowych, za co płacą tzw. viatoll, czyli elektronicznie pobieraną opłatę drogową. Oprócz tego mieliby więc jeszcze dorzucać 25 groszy do każdego litra?… Trudno tu się dopatrzeć sprawiedliwości o logice nie wspominając…
– Z innej beczki: dlaczego nowy podatek drogowy płacić mieliby właściciele kombajnów, które pracują na polach, a nie jeżdżą po drogach?
– Dlaczego miałoby płacić wojsko za paliwo do czołgów i transporterów jeżdżących po poligonach, a nie po drogach przecież?
– Dlaczego kolejarze? Lokomotywy spalinowe nie jeżdżą po drogach.
– Dlaczego tak bardzo pieniądze są potrzebne na drogi krajowe, skoro tam idzie już 150 mld z funduszy unijnych? To trochę jak w tym dowcipie: co byś chciał w zamian za to, że mnie wypuścisz – pyta złota rybka rybaka. – Żeby ta rzeka zamieniła się w rzekę wódki, odpowiedział rozmarzony.
– Proszę bardzo. A co jeszcze byś chciał?
– I jeszcze pół litra…
– Kolejna rzecz – jak te pieniądze będą dzielone pomiędzy benficjentów?…
No, właśnie. Wyjaśnijmy od razu, że nie przewidywano np. dotacji do kilometra, co by oznaczało, że powiat niejako z góry wiedziałby, ile pieniędzy dostanie. I czy wybudują za to nową drogę, zmodernizują dotychczasowe, czy może wydadzą na inżynierię ruchu drogowego, to już ich sprawa.
Przewidywano natomiast – jak mówi prof. Liberadzki – „rozdzielnictwo”. Pieniądze dostawaliby wojewodowie, czyli przedstawiciele rządu w terenie, i to oni wypłacaliby je samorządom – na wyczekiwaną drogę, na most, na przepust… Proste, jak konstrukcja cepa – zbliżają się wybory samorządowe i to jest główny powód zaskakującej miłości do dróg „do każdego polskiego domu”…
Operacja „Paliwo+” była prawdopodobnie obliczona jako instrument służący za rok o tej porze władzy do prowadzenia kampanii wyborczej. To żadne rozwiązanie systemowe, tylko z założenia polityczne, w czym utwierdzają nas wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu godzin. Otóż na skutek gwałtownej dyskusji, która wywiązała się przy okazji sejmowej debaty o podwyżce i zaznanych w jej trakcie licznych kompromitacji (bo przecież przypomniano, co „pisiory”, a osobliwie sam pan Prezes, mówił o drożyźnie paliwowej, gdy był opozycją) PiS doszło do wniosku, że „suweren” może i ma w nosie los pani sędzi Gersdorf, natomiast, jak mu każą więcej płacić za benzynę, a więc także za cukier, mąkę, masło, najmarniejszą choćby chabaninę i na dodatek jeszcze za pół litra, to z nerw on wyjść może. A tego pan prezes boi się, jak ognia.
Miast się narazić wolał w jednej chwili ośmieszyć wszystkich – z panią premier włącznie – którzy z takim żarem przekonywali „suwerena”, że ta podwyżka, to jest czyste dobrodziejstwo, które nań spływa. Niemniej wice-Kaczyński – Brudziński – nie omieszkał zapewnić, że forsa na drogi „do każdego polskiego domu” mimo wszystko będzie. Znaczy jest jak podejrzewamy – potrzebują tych pieniędzy na przekupstwo drogowo-polityczne i tak, czy siak do wyborów samorządowych wysupłają je z nas na pewno.