8 listopada 2024

loader

Medycy zaciskają pięści

OCHRONA ZDROWIA – Żądanie zwiększenia nakładów na służbę zdrowia było głównym postulatem sobotniej demonstracji przedstawicieli różnych zawodów medycznych. Ulicami Warszawy przeszło kilkanaście tysięcy reprezentantów publicznego systemu ochrony zdrowia.

Głównym postulatem protestujących był wzrost nakładów na publiczny system opieki zdrowotnej do poziomu co najmniej 6 proc. PKB (z obecnych 4,5 proc.).Jak argumentowali maszerujący ulicami Warszawy medycy, taki poziom finansowania publicznego systemu ochrony zdrowia jest normą w innych krajach Unii Europejskiej. Dodawali oni, że w ten sposób walczą nie tylko o poprawę własnej sytuacji finansowej, ale przede wszystkim o zapewnienie obywatelom dostępu do odpowiedniej opieki medycznej, o czym dziś, przy zbyt niskich nakładach w stosunku do potrzeb, nie może być mowy.
Tradycyjnie, nie zabrakło również postulatów płacowych, bowiem nie od dziś wiadomo, że – poza lekarzami – pracownicy medyczni są jedną z najniżej wynagradzanych grup zawodowych. Protestujący przypominali, że to właśnie niskie zarobki i złe warunki pracy są głównym powodem tego, że w Polsce brakuje personelu medycznego. Młodzi ludzie, jeśli już zdecydują się na trudną i długoletnią naukę zawodu, po zakończeniu nauki od razu decydują się na emigrację zarobkową. Nie tylko bowiem Polska boryka się z problemem zapewnienia odpowiedniej opieki medycznej, co jest związane m.in. ze zjawiskiem starzenia się społeczeństwa, a co za tym idzie – rosnącym zapotrzebowaniem na taką opiekę.
– Nie chcemy wyjeżdżać z kraju, chcemy leczyć w Polsce, ale móc godnie żyć – przekonywał jeden z młodych lekarzy-stażystów. – Walczymy nie tylko o siebie, ale również o pacjentów, którym należy się odpowiednia opieka i lepszy dostęp do lekarzy, czego nie możemy im jednak zapewnić nie z własnej winy – oceniał i dodał, że to nie pogoń za pieniędzmi, a wadliwy system zmusza ich do pracy w kilku miejscach jednocześnie. Wszystko dlatego, że po prostu brakuje w nim rąk do pracy. A problem ten będzie tylko narastał, bo również polskie społeczeństwo się starzeje. Przedstawiciele różnych zawodów medycznych alarmują od lat, że są przepracowani, co zagraża nie tylko ich zdrowiu i życiu, ale przede wszystkim odbija się na bezpieczeństwie pacjentów.
– Na jednego pacjenta mam średnio 15 minut, z czego mogę mu poświęcić zaledwie 5 minut, bo pozostałe 10 minut zajmuje mi wypełnianie dokumentacji. W takich warunkach nie jest trudno o jakieś przeoczenie, pomyłkę, błąd, co może za sobą pociągać niekiedy tragiczne konsekwencje, bo my odpowiadamy za ludzkie życie – zwracał uwagę na absurdy działania systemu inny lekarz. Przypomniał, że jego środowisko od dawna o tym mówi, jednak kolejne rządy zdają się lekceważyć wagę zagrożenia.

Minister stchórzył

Pod koniec demonstracji na scenę, z której przemawiali związkowcy reprezentujący poszczególne grupy zawodowe, wkroczył minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł. Szef resortu zdrowia ograniczył się jedynie do wydania krótkiego oświadczenia i zaproszenia przedstawicieli protestujących na rozmowy do ministerstwa w najbliższy wtorek. Minister Radziwiłł zapowiedział, iż rząd zamierza spełnić postulat protestujących i zwiększyć nakłady na publiczną służbę zdrowia do 6 proc., tyle że miałoby to nastąpić dopiero w 2025 r. Przypomnijmy, że kadencja obecnego Sejmu – a co za tym idzie, i rządu – kończy się w 2019 r.
W odpowiedzi protestujący medycy poprosili go o publiczną rozmowę na temat sytuacji w ich branży, jednak minister Radziwiłł nie skorzystał z tego zaproszenia i szybko zszedł ze sceny. Zdaniem medyków – po prostu uciekł przed niewygodnymi pytaniami, jakie mogły paść z ich strony i koniecznością publicznej odpowiedzi na te pytania. Zachowanie ministra Radziwiłła zostało bardzo źle odebrane przez zebranych pod sceną medyków. Minister został wygwizdany. – Lepiej by było dla pana ministra i dla pani premier, gdyby pan minister tu w ogóle nie przychodził! – podsumował szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, Krzysztof Bukiel.
Wśród haseł na transparentach i tabliczkach można było przeczytać m.in.: „Kolejka poniża pacjenta”, „Pogotowie woła o pomoc”, „Przepracowany personel naraża życie”, „Nie samym powołaniem medyk żyje”, „Wszyscy jesteśmy pacjentami”. Uczestnicy demonstracji skandowali: „Wszyscy medycy są na ulicy!”, „Precz z wyzyskiem!”, „Chcemy leczyć w Polsce!”. „Czas na (program) Zdrowie Plus!”.

Nieskuteczne protesty

– Oczywiście, wygodniej rozmawia się w zaciszu gabinetu z arbitralnie dobranymi uczestnikami takich rozmów, wiele razy już to przerabialiśmy – ocenił jeden ze związkowców. – Po takich rozmowach, prowadzonych zwykle oddzielnie z przedstawicielami różnych grup zawodowych albo wręcz z wybranymi związkami zawodowymi, podpisuje się jakieś porozumienie, które ładnie prezentuje się opinii publicznej i na kilka miesięcy zapewnia się sobie spokój społeczny. Aż do następnego protestu, bo jak dotąd system nie został naprawiony. Wciąż trwamy w prowizorce, od obietnicy do obietnicy, od wykrętu do wykrętu, od protestu do protestu, coraz bardziej zaciskając zęby. Teraz postanowiliśmy zacisnąć pięści, i to wszyscy razem – zastrzega związkowiec ze Związku Zawodowego Ratowników Medycznych.
W sobotę ulicami Warszawy przeszli, ramię w ramię, m. in. lekarze, pielęgniarki i położne, diagnostycy, technicy medyczni, radiolodzy, fizjoterapeuci, farmaceuci, dietetycy, ratownicy medyczni, dentyści, radiolodzy, psycholodzy. Na proteście obecni byli zarówno doświadczeni lekarze, jak i studenci medycyny, stażyści i rezydenci. Po raz pierwszy wyszli oni na ulice we wspólnym proteście i ze wspólnymi postulatami. Protestujący sami zaznaczali, że taka jedność całej branży świadczy o tym, iż tym razem nie pozwolą rozgrywać przeciwko sobie poszczególnych grup zawodowych, lecz jest to dopiero początek wspólnej walki o zmiany systemowe – zarówno w interesie pracowników medycznych, jak i pacjentów.

Zjednoczyli się

Do tej pory poszczególne grupy zawodowe – o ile w ogóle protestowały – robiły to oddzielnie. Nie jest wykluczone, iż ten wspólny protest okaże się przełomowy i wymusi realne zmiany w zasadach funkcjonowania publicznego systemu ochrony zdrowia, a nie jedynie doraźne pacyfikowanie niezadowolenia reprezentantów różnych zawodów medycznych czy wręcz poszczególnych placówek medycznych.
Organizatorem protestu było Porozumienie Zawodów Medycznych, jednoczące dziewięć ogólnopolskich związków zawodowych poszczególnych grup zawodowych z branży medycznej.
Otwartym pozostaje pytanie, w którą stronę miałyby iść owe zmiany. W tej chwili publiczny system ochrony zdrowia jest na rozdrożu. Kilkanaście lat temu rozpoczęto proces systematycznej komercjalizacji systemu, zaś władze centralne pozbywały się odpowiedzialności za jego funkcjonowanie. Obecny rząd zapowiedział zerwanie z tym trendem i wprowadzenie zmian zmierzających w przeciwnym kierunku. Na razie owe zapowiedzi pozostają na etapie obietnic, za którymi nie widać konkretów, o czym alarmują związki zawodowe. Postawa ministra Radziwiłła podczas sobotniego protestu nie wróży jednak zbyt dobrze – ani dla pracowników, ani dla pacjentów.
Mimo braku konkretów, już teraz ogólne zapowiedzi, jakie padają ze strony ministerstwa zdrowia, wzbudzają wątpliwości medyków. Przypomnijmy, że jest to m. in. plan zlikwidowania NFZ, czyli płatnika i zastąpienia go finansowaniem usług medycznych bezpośrednio z budżetu, jak i zapewnienie powszechnego dostępu do lekarza podstawowej opieki medycznej niezależnie od tego, czy pacjent ma ubezpieczenie zdrowotne. Wśród obietnic obecnego rządu pojawiła się też zapowiedź wstrzymania komercjalizacji publicznych placówek, zapoczątkowanej przez poprzednie rządy. Związkowcy z branży medycznej nie kryją jednak obaw, że tak daleko idące plany – o ile w ogóle zostaną zrealizowane – wprowadzą ogromny chaos w funkcjonowaniu publicznej służby zdrowia, za co największą cenę mogą zapłacić pacjenci.

Walczyli oddzielnie

Jak wspomnieliśmy, do tej pory poszczególne grupy zawodowe z branży medycznej walczyły oddzielnie o poprawę swoich warunków pracy. O ile w ogóle walczyły.
Zarzut egoistycznej walki o własne interesy był kierowany przede wszystkim pod adresem lekarzy, którym od lat udaje się wynegocjować systematycznie rosnące stawki wynagrodzeń, na skutek czego stali się oni elitarną grupą zawodową w systemie ochrony zdrowia – zarówno pod względem zarobków, jak i wpływów (większość dotychczasowych ministrów zdrowia to lekarze). Od wielu lat to właśnie lekarzom, grożącym zamknięciem swoich praktyk i przychodni oraz uniemożliwieniem pacjentom dostępu do leczenia, udaje się co roku wynegocjować lepsze warunki rocznych kontraktów z NFZ. Wiadomo bowiem, że bez ich pracy leczenie nie będzie możliwe. Dopiero od niedawna przedstawiciele innych grup zawodowych z branży medycznej starają się wykazać, jak bardzo potrzebną jest również ich praca i że nie są jedynie „personelem pomocniczym”, czy też „dodatkiem do lekarzy”, jak zwykło się ich określać.
O tym, jak potrzebna dla codziennego funkcjonowania systemu ochrony zdrowia jest praca pielęgniarek i położnych mogliśmy się przekonać chociażby w czerwcu tego roku, gdy w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka rozpoczął się strajk pielęgniarek i położnych, których część, po raz pierwszy, zdecydowała się porzucić swoje obowiązki w walce o poprawę warunków pracy. Wbrew rozpowszechnionej propagandzie, której celem było naszczucie rodziców małych pacjentów na strajkujące, nie porzuciły one jednak swoich podopiecznych, którym zapewniono odpowiednią opiekę na czas protestu. Obowiązki protestujących pielęgniarek starali się wziąć na siebie lekarze, ale już pierwszego dnia protestu stwierdzili oni, że bez pielęgniarek i położnych po prostu nie dają sobie rady. To samo dotyczy przedstawicieli innych grup zawodowych, których praca była dotąd lekceważona przez kolejne rządy.

Odwieczny problem

Sytuacja pracowników oraz pacjentów publicznego systemu ochrony zdrowia zaczęła się pogarszać szczególnie po 1999 r., kiedy rząd Jerzego Buzka zdecydował się przeprowadzić wielką reformę tego systemu, której jednym z głównych założeń była jego decentralizacja i usamodzielnienie publicznych placówek (ZOZ-ów i części szpitali). Od tego czasu to już nie rząd stał się adresatem postulatów płacowych personelu medycznego, ale dyrektorzy poszczególnych placówek, a także samorządy, którym one podlegają. Od tego czasu można też mówić o regionalnym zróżnicowaniu sytuacji finansowej placówek medycznych, która jest pochodną kondycji finansowej samorządów.
Protestujący w sobotę na ulicach Warszawy medycy nie omieszkali przypomnieć, iż sam minister Radziwiłł, jako szef Naczelnej Izby Lekarskiej, osobiście zgłaszał niemal dokładnie te same postulaty, z którymi teraz oni wyszli na ulice. W związku z tym oczekiwali oni od niego zrozumienia powodów ich protestów. Nie doczekali się.

trybuna.info

Poprzedni

Kielczanie zaczęli od zwycięstwa

Następny

Zły dotyk lekarza kadry