3 maja 2024

loader

Na zdrowie

„Ślachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz” – pisał Jan Kochanowski ponad 400 lat temu. Nie miał pojęcia, jakie problemy z tym „zepsutym” zdrowiem będą mieli polscy pacjenci w XXI wieku.

Określenie „służba zdrowia” może być mylące, bo dzisiejszy system lecznictwa w Polsce niewiele ma wspólnego ze „służbą”. Jest biznesem jak każdy inny, gdzie liczy się jedynie pieniądz. Nawet Narodowy Fundusz Zdrowia, za którym nie stoi przecież żaden medyczny kapitalista, tylko budżet państwa, stawia przede wszystkim na ekonomię. A w ekonomii nie ma takiego pojęcia jak dobro pacjenta. Miesiąc temu media obiegła informacja, że wkrótce lekarze będą coraz częściej w zabiegach kardiologicznych uciekać się do bolesnych operacji z otwieraniem klatki piersiowej i przecinaniem mostka, zamiast dotychczas stosowanego wprowadzania stentów przez tętnicę udową i małe cięcie w pachwinie. Powód? Po ostatnich zmianach stawek zaproponowanych przez NFZ, to się po prostu bardziej opłaca. To zresztą w ogóle jakaś paranoja, szukanie oszczędności kosztem pacjentów na przykład po zawale serca – bo za takie leczenie NFZ też ma płacić mniej. Najtrafniejszym komentarzem do takich działań państwa jest przywołanie słów powtarzanych wielokrotnie przez Leszka Millera, że „szpital to nie fabryka, a zdrowie nie jest towarem”.

Konstytucja kłamie

W Konstytucji niby wszystko jest w porządku. Artykuł 68 solennie zapewnia, że „każdy ma prawo do ochrony zdrowia”. I oczywiście zaraz dodaje, że „obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych”.
Jak to wygląda w praktyce, przekonujemy się przy pierwszej wizycie u dentysty. Ze „środków publicznych” można sobie do większości dziurawych zębów zaaplikować jedynie plomby amalgamatowe. Pomijam fakt, że amalgamat to w połowie toksyczna rtęć i w kilku krajach europejskich w ogóle zaniechano stosowania takich wypełnień. Ale przez ostatnich kilkadziesiąt lat w stomatologii wiele się zmieniło i siedząc w fotelu dentystycznym powinniśmy mieć prawo do bezpłatnego korzystania z tych nowych technologii. A dentysta ze „środków publicznych” może nam co najwyżej wyrwać chorą „czwórkę” lub „szóstkę”. By ją przeleczyć kanałowo – trzeba zapłacić.
Powołuję się na mało sympatyczną dla większości z nas wizytę u dentysty, bo tam widać szczególnie wyraźnie jak zapisy Konstytucji rozmijają się z rzeczywistością. Zauważalne ubytki w naszych portfelach po wizycie u stomatologa, zgadzają się z wyliczeniami specjalistów. Narodowy Fundusz Zdrowia, ze swojego prawie 70 miliardowego budżetu, na leczenie stomatologiczne przeznacza rocznie mniej niż 2 miliardy. Pacjenci sami muszą dorzucić z własnej kieszeni dodatkowo 8 miliardów! Wniosek jest oczywisty: bezpłatny dentysta to fikcja.

Lekarz w szkole

Do polskiej rzeczywistości XXI wieku nie przystaje również kolejne zdanie artykułu 68 Konstytucji, mówiące o „zapewnieniu szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom”. Co ciekawe, takiego zapisu nie było w konstytucji z czasów PRL-u, a jednak ówczesny system opieki zdrowotnej dzieci mógłby dzisiaj służyć za wzór. Obligatoryjne szczepienia w szkole, przeglądy u szkolnych higienistek, okresowe przeglądy stomatologiczne i badania lekarskie. Tego wszystkiego dzisiaj nie ma. Czy taką opiekę zdrowotną są w stanie zapewnić rodzice? Niektórzy tak, ale stan zdrowia wielu dzieci niestety pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą lekarską. Pierwszy przykład z brzegu, kto dzisiaj ma zauważyć wadę postawy u dziecka i skrzywienie kręgosłupa? Pani od biologii? Wuefista? Większość rodziców nie ma o tym pojęcia, a tylko niewielu profilaktycznie pójdzie do lekarza.
Właśnie rozpoczęła się reforma oświaty, wprowadzająca na powrót ośmioklasową szkołę podstawową. Jest kapitalna okazja, by do nowej ustawy dopisać gabinet lekarski, który po latach nieobecności mógłby znów pojawić się w szkole podstawowej. Koszty? Powtórzę: „zdrowie nie jest towarem”.

Konflikt interesów

Wszyscy kolejni ministrowie zdrowia koncentrowali się na kolejce pacjentów do specjalistów, częstokroć liczonej nie w dniach, ale w latach. Ale też wszystkie dotychczasowe działania przynosiły połowiczne efekty. Przykładem jest sytuacja kolejkowa pod gabinetami onkologicznymi. Po wprowadzeniu w 2015 roku pakietu onkologicznego, pacjenci onkologiczni posiadający tzw. „zieloną kartę” czekają na wizytę u specjalisty krócej. Ale za to czas oczekiwania na wizytę przez pacjentów bez takich kart, wydłużył się nawet trzykrotnie. Wszyscy życzymy naszemu partyjnemu koledze, Tomaszowi Kalicie, u którego zoperowano raka mózgu, powrotu do zdrowia. Ale strach pomyśleć, co by było, gdyby na rezonans magnetyczny mózgu, pozwalający na zdiagnozowanie nowotworu, musiał czekać ponad pół roku. A tyle wynosi średni czas oczekiwania na bezpłatne wykonanie takiego badania.
Na żadne badanie i na bardzo wiele zabiegów nie trzeba wcale czekać – wystarczy zapłacić. Kiedyś w gabinetach lekarze gromadzili różnego rodzaju „dowody wdzięczności” – prezenty, koperty i alkohole. Dzisiaj wystarczy wizytówka z adresem prywatnej kliniki i numerem konta. Udając się pod wskazany adres, zwykle spotykamy znajomych – tych samych lekarzy, którzy przyjmują w gabinetach publicznej służby zdrowia. Nie miałem na szczęście okazji przerabiać tego na sobie, ale opowieści znajomych są identyczne. Najpierw zmartwiona mina lekarza, wyliczenie odległego terminu zabiegu, albo… Termin do wyboru, lekarz ten sam. I tylko miejsce inne – prywatny gabinet lub klinika. No i najważniejsze – cena! Niejednokrotnie przekraczająca możliwości mniej zamożnych.
Sytuacja, w której znalazło się wielu lekarzy, pracujących równocześnie w publicznej służbie zdrowia i prowadzących prywatne praktyki, to klasyczny konflikt interesu. I jeśli nie doprowadzimy do wyeliminowania tej patologicznej sytuacji, kolejki do lekarzy specjalistów i długotrwałe oczekiwanie na zabiegi pozostaną. Bo najbardziej zainteresowanymi w likwidacji kolejek są pacjenci. Pozostali – niekoniecznie.

Strajk pacjentów

Od czasu do czasu protestują pracownicy służby zdrowia, walcząc o lepsze płace i lepsze warunki pracy. Kilka miesięcy temu solidaryzowaliśmy się z pielęgniarkami z Centrum Zdrowia Dziecka. Niedawno w Warszawie odbył się wspólny protest przedstawicieli wszystkich zawodów medycznych. I znów można powiedzieć, że wiele postulatów medyków jest godnych poparcia. A ja zapytam przewrotnie: jak mają zaprotestować pacjenci? Przeciwko długim kolejkom. Przeciwko fatalnym warunkom w części placówek służby zdrowia. Przeciwko licznym „dopłatom” do rzekomo bezpłatnej służbie zdrowie w Polsce. Przeciwko drogim lekom, na które nie stać wielu mniej zamożnych. A gdyby jeszcze pacjenci czekający w kolejkach przeczytali raport Health at Glance, publikowany każdego roku przez OECD, który przy pomocy wskaźników, wykresów i tabelek pokazuje tragiczny stan polskiej służby zdrowia, to strajk generalny pacjentów byłby murowany. Nie, pacjenci nie zastrajkują. Bo niby jak?

Rewolucja w szpitalu

Polsce potrzebna jest rewolucja. Nie na ulicach, ale w szpitalach i gabinetach lekarskich. Rewolucja, która na sztandarach nieść będzie tylko jedno hasło: bezpłatna służba zdrowia. Ale naprawdę bezpłatna. I naprawdę służba. By strach, który dotychczas znaliśmy z opowiadań rodem z Ameryki, nie był udziałem polskich chorych. Czy stać mnie będzie na leczenie, gdy zachoruję? Polskie społeczeństwo starzeje się. Emerytury długo jeszcze pozostaną niskie. Więc odsetek ludzi, którym nie starczy pieniędzy na różnorakie dodatkowe koszty związane z chorobą, w tym również kupno lekarstw, będzie wzrastał.
Przytoczony powyżej raport OECD jest dla Polski bezlitosny. Średnio w krajach OECD wydaje się na opiekę zdrowotną prawie 9 proc. PKB. W Polsce – 6,4 proc. W krajach OECD na tysiąc mieszkańców przypada średnio 3,3 lekarza. W Polsce – 2,2. W Japonii na milion mieszkańców przypada 101 tomografów komputerowych. W Polsce – 17. Wskaźniki, pokazujące jak duży dystans dzieli polski system ochrony zdrowia od innych – można mnożyć. Tylko, po co? Ten, kto musi się leczyć, zwykle doświadcza tego na własnej skórze.
Postawmy pytanie jasno: czy Polskę stać na prawdziwie bezpłatną służbę zdrowia? Jeszcze niedawno wydawało się, że radykalne wsparcie rodzin takim programem jak program 500+ jest nierealne. PiS pokazał, że mimo dramatycznej sytuacji budżetu – udało się. Lewica powinna udowodnić, że również wypełnienie artykułu 68 naszej Konstytucji, tego o bezpłatnej służbie zdrowia – jest możliwe.
Jak być powinno? Każdy leczący się pacjent, niezależnie od tego, gdzie się leczy, powinien korzystać z finansowania publicznego, bez dopłacania z własnej kieszeni. Lekarz pracujący jednocześnie w publicznej służbie zdrowia i prywatnej klinice, powinien zapewnić pacjentom możliwość bezpłatnego leczenia i tu i tu. W ramach bezpłatnej służby zdrowia pacjent powinien mieć dostęp do wszystkich procedur medycznych, również tych nowoczesnych i tym samym droższych.
Skąd wziąć na to wszystko pieniądze? Z danych GUS o sytuacji gospodarstw domowych wynika, że wprowadzenie powszechnej bezpłatnej służby zdrowia to koszt porównywalny z kosztami programu 500+, bowiem każdego roku pacjenci wydają na leczenie z własnej kieszeni dwadzieścia kilka miliardów złotych. Jestem zdania, że takie pieniądze muszą się znaleźć, nawet, jeśli wymagałoby to niewielkiego wzrostu składki zdrowotnej. Bo zdrowie jest najważniejsze!

trybuna.info

Poprzedni

Londyn? Tu Warszawa

Następny

Triumf Matkowskiego w Tokio