
Stało się – i świat się jeszcze nie zawalił, mimo katastroficznych wizji, jakie snuli niektórzy zwolennicy obozu rządzącego. Roman Giertych co prawda zapowiedział protest przeciwko zaprzysiężeniu Karola Nawrockiego, twierdząc, że nie powinno dojść do niego bez uchwały Sądu Najwyższego, i demonstracyjnie opuścił salę zaraz po odśpiewaniu hymnu, ale nie położył się Rejtanem w drzwiach, nie zablokował nowemu prezydentowi wejścia na mównicę. Nawrocki objął urząd prezydenta i wszystkie formalności odbyły się zgodnie z konstytucją.
Choć nad orędziem wisiały jeszcze echa kampanijnych sporów i podważania legalności wyboru, samo zaprzysiężenie w sposób naturalny zamknęło ten etap. Nawrocki jest urzędującym prezydentem Rzeczypospolitej i to fakt, z którym wszyscy aktorzy sceny politycznej będą musieli się zmierzyć. Niezależnie od tego, czy kogoś lubimy, czy nie – ja osobiście prezydenta Nawrockiego nie cierpię – ale szanuję demokrację i uważam, że nie ma już co płakać. Trzeba pracować, by PiS nie wrócił do władzy w kolejnych wyborach parlamentarnych. Chociaż, przyznam szczerze, ja w ten rząd od dawna już nie wierzę.
W swoim inauguracyjnym wystąpieniu Nawrocki zarysował się jako prezydent z ambicjami aktywnego kształtowania kierunku państwa, nie ograniczając się do ceremonialnej roli strażnika konstytucji. Bez zaskoczenia.
Choć pojawiły się odniesienia do wspólnych wartości i propozycje współpracy w kwestiach mieszkaniowych czy inwestycyjnych to główny ton orędzia był konfrontacyjny. Również bez zaskoczenia – nowy prezydent zarzucił rządowi paraliż instytucji państwowych i naruszanie prawa. Z jego słów jasno wynikało, że nie zamierza być bezstronnym arbitrem, lecz przeciwwagą dla rządu.
W tym duchu należy rozumieć także zapowiedzi zwołania Rady Gabinetowej oraz powołania Rady ds. Naprawy Ustroju. Mają one pracować nad propozycjami zmian systemowych, w tym nad nową konstytucją. Problem w tym, że prezydent nie dysponuje dziś żadnym narzędziem umożliwiającym realne przeprowadzenie reformy ustrojowej. Nie ma zaplecza parlamentarnego, które pozwoliłoby przeforsować zmiany ustawowe, a tym bardziej konstytucyjne. Dlatego obecnie takie deklaracje należy traktować przede wszystkim jako polityczny sygnał, a nie zapowiedź konkretnych działań.
Podobnie wygląda sprawa z jego wypowiedziami dotyczącymi Unii Europejskiej. Nawrocki stwierdził, że nie można przekazywać nowych kompetencji Brukseli bez zgody narodu. Jest to sformułowanie ogólne i nie do końca jasne w kontekście obowiązującego prawa. Polska już wyraziła zgodę na przekazanie części kompetencji w ramach traktatów unijnych, a ewentualne zmiany wymagają decyzji rządu i parlamentu, nie prezydenta. Deklaracja ta miała więc charakter głównie symboliczny.
Towarzysze Nawrockiego
W skład kancelarii wchodzą osoby wyraźnie kojarzone z PiS i środowiskami narodowo-konserwatywnymi.
Najważniejsze stanowiska objęli: Zbigniew Bogucki – szef Kancelarii Prezydenta, były wojewoda zachodniopomorski i prokurator; Paweł Szefernaker – szef gabinetu prezydenta, były wiceminister MSWiA i szef kampanii Nawrockiego; Adam Andruszkiewicz – jego zastępca, poseł PiS i dawny działacz Młodzieży Wszechpolskiej; Sławomir Cenckiewicz – historyk o skrajnie prawicowych poglądach, znany z szerzenia teorii spiskowych, były szef komisji badającej wpływy rosyjskie, obecnie szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego; Marcin Przydacz – odpowiedzialny za sprawy zagraniczne, były wiceminister spraw zagranicznych i szef Biura Polityki Międzynarodowej; Karol Rabenda – za energetykę i projekty strategiczne, były wiceminister aktywów państwowych; Mateusz Kotecki – za sprawy społeczne i działania interwencyjne; Agnieszka Jędrzak – za sprawy Polonii i Polaków za granicą, wcześniej kierowała Biurem Współpracy Międzynarodowej w IPN; Rafał Leśkiewicz – rzecznik prasowy, także z IPN; ks. Jarosław Wąsowicz – kapelan prezydenta.
To wybory nieprzypadkowe i świadome, które sygnalizują, że Pałac Prezydencki stanie się bastionem prawicy w opozycji do liberalnego rządu. Bez zaskoczenia.
Sam Nawrocki, choć spoza partyjnych struktur, od lat funkcjonuje w przestrzeni ideowej, którą współtworzył i legitymizował jako urzędnik państwowy, promując jednoznacznie prawicową narrację historyczną i polityczną, a jego język dobrze rezonuje z elektoratem Konfederacji. To może w przyszłości uczynić go łącznikiem między PiS-em a skrajną prawicą – o ile taki sojusz stanie się politycznie opłacalny.
Gdy już jest po ptokach…
W kontekście tak zarysowanego kursu prezydentury, naturalnie pojawiało się pytanie, jak rząd finalnie odniesie się do tej sytuacji. Oczywiste jest, że nieuznawanie Nawrockiego (jak to czyni Roman Giertych i niedemokratyczni zwolennicy koalicji rządzącej) nie ma sensu prawnego ani politycznego. Tym bardziej że polityczny szok po przegranej Rafała Trzaskowskiego i emocje związane z kampanią zaczęły ustępować miejsca chłodnej analizie. A ta wskazywała jednoznacznie: Nawrocki, niezależnie od kontrowersji, jest legalnie wybranym prezydentem RP.
Wicepremier Krzysztof Gawkowski, komentując sytuację w Polsat News, powiedział: „Współpraca Pałacu Prezydenckiego i Rady Ministrów jest opisana w Konstytucji. Warunki są jasne. Prezydent może wskazywać swoje ustawy, mieć inicjatywę legislacyjną, może recenzować prace rządu i parlamentu np. w kwestii przyjętych ustaw. Głowa państwa może powiedzieć, że coś mu się nie podoba, ale jeżeli prezydent przyjdzie do Pałacu z założeniem – wszystko wetuje, nie współpracuje – to wyborcy pana Nawrockiego zdziwią się. Jego wyborcy głosowali na współpracę i porozumienie, a nie wojnę Polsko-Polską. Nie idzie o wojnę, ale o współpracę, która powinna być oparta na zaufaniu i budowaniu relacji. Możemy się nie zgadzać politycznie, ale główna busola polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa jest ustalona. Jeżeli prezydent będzie myślał, że jest jednocześnie parlamentem oraz rządem i mówić, że na nic się nie zgadza, to wtedy dojdzie do konfliktu. Konfliktu z inicjatywy prezydenta, a nie naszego obozu. Oczekuję od prezydenta Nawrockiego zgody i porozumienia, rozsądku w szukaniu dobrej kohabitacji. Aleksander Kwaśniewski przez cztery lata szukał porozumienia i współpracy z obozem prawicy, premierem Buzkiem. Nie podobały mu się wszystkie ustawy, część zawetował, ale to nie była wojna. W imieniu rządu deklaruję, iż chce współpracy z prezydentem i jego Kancelarią.”
Nie dziwi, że – mimo ostrych podziałów – zadeklarował rząd gotowość do współpracy. Jest ona po prostu niezbędna, by państwo mogło funkcjonować. Jest to również ruch obliczony na zyski wizerunkowe: rząd chce uchodzić za stronę rozsądną i koncyliacyjną, gotową współdziałać nawet z prezydentem, którego część liberalnej opinii publicznej odrzuca z przyczyn symbolicznych i emocjonalnych. W debacie publicznej nie brak przecież inwektyw wobec Nawrockiego, od insynuacji kryminalnych po absurdalne sugestie o rzekomym „narkomaniźmie”, wynikające z braku rozróżnienia między snusami a substancjami zakazanymi.
Co dalej?
Najbliższe dwa lata upłyną prawie na pewno pod znakiem instytucjonalnego napięcia. Prezydent będzie wykorzystywał swoje konstytucyjne uprawnienia – przede wszystkim prawo weta – nie tylko do blokowania ustaw, ale również do budowania politycznej pozycji własnego obozu. Nawrocki może w ten sposób przygotowywać grunt pod przyszłe rządy szeroko rozumianej prawicy. Rząd z kolei będzie starał się przedstawiać jako siła odpowiedzialna, gotowa do kompromisu, a winę za ewentualne impasy zrzucać na Pałac.
W efekcie prawdziwym przegranym może okazać się społeczeństwo. Mimo że prezydent chętnie odwołuje się do wspólnych wartości i narodowej jedności, jego działania z dużym prawdopodobieństwem pogłębią polaryzację i utrwalą wrażenie, że instytucje państwa są zakładnikami partyjnych rozgrywek. Na tej polaryzacji zyskują przede wszystkim dwie największe formacje – Prawo i Sprawiedliwość oraz Koalicja Obywatelska – dla których konflikt jest paliwem mobilizacyjnym. Jak już wspominałem zapowiadana „naprawa” systemu jest trudna do wyobrażenia: prezydent nie posiada realnych narzędzi legislacyjnych, może jedynie proponować ustawy i wetować te, które zgłasza rząd. Z kolei rząd nie ma wpływu na decyzje Pałacu. Jeśli obie strony pozostaną na kursie kolizyjnym, czeka nas nieuchronny instytucjonalny paraliż. Nie jestem w tej sprawie optymistą, ale może jednak się mylę i nie będzie jednak tak źle? Chociaż no nie oszukujmy się… będzie gorąco i konfliktowo.









