W tym przypadku to nie tylko słowa znanej piosenki, ale krytyczne dopełnienie do ważnej publikacji.
Dzieje Lwowa i jego znaczenie widziane z ukraińskiej strony przez prof. Jarosława Hrycaka („Ale Historia” – „Lwów, Lwiw, Lemberg” stanowiący fragment książki Beaty Janowskiej „Wędrówki przez czas. Nieoczywiste rozmowy o dziejach Europy”, 8.06.2020) obnaża niejako nasze polskie mity i wyobrażenia o tym mieście, jego historii i panujących w nim narodowościowych stosunkach. Nie ma wątpliwości, że wyidealizowany świat Galicji i II Rzeczpospolitej, a wiec i tamten lwowski czas, w rzeczywistości daleki był od szczęśliwości dla zamieszkałych tam Ukraińców i Żydów. Tego nie wiemy, nie dostrzegamy bądź omijamy szerokim łukiem widząc przede wszystkim to miasto od wieków polskie, w czasach zaborów stanowiące siedzibę Namiestnictwa całej Galicji, później Semper fidelis tibi Poloniae, a w międzywojniu będące drugim po Warszawie ośrodkiem intelektualnym, naukowym i kulturalnym Rzeczpospolitej.
„Istnieje niezbyt przyjemny dla Ukrainy nurt w historiografii polskiej – mówi Janowska – według którego cywilizacja w Galicji zaczyna się wraz z Polakami i katolicyzmem. Wokół tego regionu narastają wzajemnie wykluczające się mity narodowe. Zawsze jest polska i ukraińska wersja wydarzeń i pytanie, co z tym zrobić.”
Najlepiej – to wypróbowana metoda – pisać prawdę i nie tworzyć kolejnych mitów. Niestety prof. Hrycak w zaprezentowanych wywodach, poza wieloma bardzo cennymi opiniami i analizami nie ustrzegł się swoich narodowych preferencji, co zresztą jest o tyle tylko zrozumiałe, że i nasze są czasem im podobne.
Polski i ukraiński piemont
Piemont to region w północno-zachodnich Włoszech stanowiący ośrodek ruchu risorgimento, który doprowadził do powstania w 1860 r. zjednoczonych Włoch. Tej symbolicznej nazwy użył prawdopodobnie jako jeden z pierwszych w ubiegłych latach osiemdziesiątych prof. Józef Buszko z Uniwersytetu Jagiellońskiego zastanawiając się czy Galicja w okresie 1859-1918 była polskim piemontem.
Ukraiński profesor postawił tezę, że tak dla Polaków jak i Ukraińców był takim piemontem właśnie Lwow, w którym rodziły się idee i działania na rzecz wolnej i zjednoczonej Polski i Ukrainy. Oznacza to równe znaczenie tego miasta dla obu narodowości, a więc i równie ważne przywiązanie do niego, a być może wynikające z tego prawa.
Powyższa interpretacja jest z co najmniej dwóch powodów wadliwa.
Jeśli odwoływać się
do włoskiego Piemontu jako pewnego regionu, to jego odpowiednikiem był dla Polaków obszar Galicji od czasów autonomii. Dotyczyło to daleko idących swobód narodowych: polskiego licznego przedstawicielstwa w wielu państwowych, ale przede wszystkim w samorządowych instytucjach, kontynuowania narodowej tradycji, powszechnej nauki ojczystego języka i polskich dziejów, historycznych badań naukowych, różnych dzieł sztuki i poczynań kulturalnych, powstawania i rozwoju szeregu niepodległościowych stowarzyszeń i organizacji aż do powołania Legionów Polskich w 1914 roku. Istotnym elementem było także oddziaływanie przez całe lata tych wolnościowych idei na pozostałe zabory, wsparcie dla rodzących się tam ruchów społecznych i narodowych poczynań, pomoc niesiona na przykład styczniowym powstańcom.
Natomiast obszarem, który nazwać by można ukraińskim piemontem była Ukraina Zakarpacka (por. książkę Michała Jarneckiego i Piotra Kołakowskiego, „Ukraiński Piemont”) stanowiąca w okresie międzywojennym matecznik ukraińskich nacjonalistów, wykorzystujących status tej czechosłowackiej prowincji, cieszącej się szerokim zakresem swobód obywatelskich i położonej granicznie z Małopolską Wschodnią. W szczególnej sytuacji roku 1939 Zakarpacie nawet ogłosiło niepodległość, a 15 marca sejm Ukrainy Karpackiej uchwalił konstytucję nowego państwa – Karpato-Ukrainy.
Miastem – symbolicznym Piemontem
nie był Lwów ani dla Ukraińców ani dla Polaków. Zupełnie gdzieś indziej odnajdywali symbole piemonckiego sukcesu – zjednoczeniowych marzeń i poczynań na rzecz odrodzenia wolnej Polski i Ukrainy.
Lwów był niewątpliwie bardzo ważnym ośrodkiem kulturalno-politycznym Ukraińców w czasach zaborów i II Rzeczypospolitej, także centrum ukraińskiej konspiracji. Wiedzieć jednak należy, że mieszkało w nim zaledwie ok. 8 % ludności ukraińskiej wobec ponad 63 % Polaków, 25 % Żydów i jeszcze innych narodowości. Szeroko rozumiana infrastruktura miasta – szkolnictwo i wyższe uczelnie, biblioteki i instytucje kultury, prasa, wydawnictwa i drukarnie, stowarzyszenia, ale także struktury Kościoła Prawosławnego i Grekokatolickiego tworzyły korzystne możliwości dla przebudzenia ukraińskiej tożsamości. Odnajdywali je Ukraińcy we Lwowie tak pod austriacką jak i polską administracją, bo w Rosji i carskiej, i radzieckiej żadną miarą na samostijną Ukrainę liczyć nie mogli.
Nie zmienia to wszystko faktu, że jednak symbolem Ukrainy, w tym rozumieniu piemontem dla Ukraińców, nie był Lwów, a zawsze Kijów. Wynika to z wielowiekowej tradycji tego miasta, które w IX wieku stanowiło stolicą Rusi Kijowskiej i pomimo różnych późniejszych losów odzyskało swoją stołeczność: w 1918 roku w Ukraińskiej Republice Ludowej, a w 1934 roku w Ukraińskiej SRR. Kijów był zawsze liczącym się, ważnym i wielkim ośrodkiem politycznym i handlowym, również przemysłowym, ale także oświatowym, naukowym i kulturalnym. „W rzeczywistości – mówił dr Marian Mudry z Lwowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Iwana Franko – ukraińskim Piemontem zawsze był Kijów. Wątpliwe, czy bez niego powstałoby współczesne państwo ukraińskie. W znaczeniu narodowym Lwów był, jest i będzie satelitą Kijowa.”
Natomiast jeśli szukać polskiego miasta-piemontu to był nim niewątpliwie Kraków. Pozornie przygraniczny tylko, forteczny i mniej liczący się ośrodek w CK Austrii, z uwagi na swoją historię i daleki zakres swobód obowiązujących w Galicji, stał się nadto mekką dla Polaków ze wszystkich zaborów, bowiem przywoływał czasy wielkiego i niepodległego państwa polskiego. Dość wspomnieć, że właśnie w Krakowie delegacje ze wszystkich ziem polskich, tłumnie uczestniczące w wielkiej patriotycznej manifestacji 15 lipca 1910 roku, z okazji odsłonięcia monumentu upamiętniającego pięćsetną rocznice grunwaldzkiej wiktorii, zaśpiewały „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!”
Może bardziej sprawiedliwie
Prof. Hrycak przywołuje także polski antysemityzm, lwowskie pogromy z 1918 i 1932 roku oraz getto ławkowe na uczelniach. I tak rzeczywiście było, ale zapomina o ukraińskich dokonaniach nie tylko po wkroczeniu wojsk niemieckich do Lwowa 30 czerwca 1941 roku. Tego dnia „wieczorem o godzinie 20 we Lwowie członkowie banderowskiej frakcji OUN proklamowali niepodległość Ukrainy… Równocześnie rozlepiane odezwy obwieszczały ludności Lwowa zamiar OUN-B proklamowania Ukrajińskoj Samostijnoj Derżawy. >> Lachów, Żydów i komunistów niszcz bez litości, nie miej zmiłowania dla wrogów Ukraińskiej Rewolucji Narodowej<< — wzywały w tym czasie jawnie do mordów ulotki OUN… W trakcie pogromu milicja ukraińska utworzona przez OUN-B ściśle współpracowała z formacjami niemieckimi… W aresztowaniach Żydów dokonywanych w mieszkaniach uczestniczyła milicja ukraińska i bojówkarze ukraińscy złożeni z chłopów z okolicznych wsi, których Niemcy karmili i poili wódką, a następnie o godzinie 5 rano dali sygnał do rozpoczęcia pogromu – bicia i grabieży ludności żydowskiej” (Wikipedia). Od 30 czerwca do 3 lipca, w jednym z najstraszniejszych pogromów dokonanych w Europie od czasów średniowiecza, wśród około czterech tysięcy zabitych znalazło się także wiele kobiet i dzieci oraz prominentnych lwowskich Żydów. Jak pisze jeden z internautów: „Ciekawe, że Żydzi tak się bali polskiego antysemityzmu (niewątpliwego), nie licząc się z ukraińskim. To co sprawili im Ukraińcy po wkroczeniu Niemców przeraziło nawet nazistów.” Było inaczej Ukraiński profesor w swojej wypowiedzi, a propos nielicznej ukraińskiej społeczności we Lwowie, odwołuje się do badań innego, zachodnioeuropejskiego uczonego, który opisuje sytuację jak to lud zamieszkały wokół wielkiego miasta z czasem staje się jego przeważającymi mieszkańcami. Pozwalam sobie panu profesorowi przypomnieć, że ukraiński lud zamieszkiwały na ziemiach wokół Lwowa stał się jego dominującą społecznością nie na drodze wieloletnich procesów migracyjnych, a z powodu decyzji politycznych. Nota bene być może byłyby one odmienne gdyby ówczesny premier polskiego rządu emigracyjnego w Londynie Stanisław Mikołajczyk podjął w rozmowie z Józefem Stalinem latem 1944 roku, w miejsce twardej obrony wschodniego kształtu II RP, próbę negocjacji polskich, wschodnich granic. Wilno na pewno, jako historyczną stolicę Litwy, musielibyśmy opuścić, ale Lwów był w odmiennej sytuacji. Rodzi się pytanie po co pisać o dawnych, już rozstrzygniętych sprawach gdy nasza codzienność dostarcza dużo więcej atrakcyjnych tematów. Odpowiedź jest prosta, bo będziemy nadal żyli, my Polacy i oni Ukraińcy, w naszej splątanej historii, a chodzi o to aby jeszcze nie dokładać do niej iluzorycznych opinii i kolejnych mitów. A pani Beata Janowska mogłaby tę rozmowę z prof. Jarosławem Hryciakiem prowadzić nie koniecznie na kolanach.