8 listopada 2024

loader

Nie bać się interwencji państwa

Epidemiczny kryzys przywrócił nam materialne poczucie, że realna gospodarka nie funkcjonuje jak kapitał krążący między Wall Street a tanimi szwalniami w Bangladeszu, tylko wśród prawdziwych ludzi, prawdziwych stosunków pracy – mówi Jan Zygmuntowski, ekonomista, prezes fundacji Instrat, w rozmowie z Wojciechem Łobodzińskim.

Czy gdzieś na przecięciu demografii i ekonomii istniały prognozy, mówiące, że jest możliwy kryzys ekonomiczny spowodowany czynnikiem pandemicznym?

To jest bardzo ciekawe i trudne pytanie. Pewnie gdzieś takie kwestie się pojawiały, jednak sądzę, że większość ekonomistów o takich modelach nie słyszała. Tradycyjnie zajmujemy się systemami podatkowym, makroekonomią, czy wydajnością pracy. Ekonomia rości sobie prawa do bycia nauką o gospodarowaniu zasobami, lecz w gruncie rzeczy te zasoby są wyabstrahowane jako jednostki towarowe, tak przedstawia nam je kapitalizm. Nie ma więc mowy o ich umiejscowieniu w jakimś środowisku, opartym na ludziach, pracy społecznej. Działa tutaj marksowski fetyszyzm towarowy, towar jest sam sobie w procesie produkcji, nie ma niczego więcej. A kontekst zdrowotny, społeczny kompletnie ekonomistom umyka.
Wydaje mi się, że jeśli w jakiejś ekonomii występowały takie prognozy, to właśnie w tej, która zajmuje się wpływem ekonomii na środowisko, a więc w ekonomii środowiskowej. To właśnie w ramach tego dyskursu mówi się o tym, że należy odchodzić od kultu ciągłego wzrostu produkcyjności, a i jednocześnie konsumpcji, ponieważ koszty środowiskowe, jak i społeczne są zbyt duże. Czołowym przedstawicielem tak rozumianej ekonomii jest William Nordhaus, laureat nagrody Nobla z 2018 roku otrzymanej za badania nad regulacjami dążącymi do zmniejszania negatywnego wpływu gospodarki na środowisko. Znowu więc mamy tutaj do czynienia z dość wyabstrahowaną materią, a nie czymś bardzo konkretnym o czym mówisz, czyli kwestią zagrożenia biologicznego płynącego ze struktury globalnej gospodarki. W ekonomii takie czynniki nazywa się szokami, często mówi się: wyobraźmy sobie, że w modelu pojawił się szok popytowy, albo szok podażowy.

Do niedawna przyjmowano, że każdy taki szok jest egzogeniczny, zewnętrzny i niemożliwy do przewidzenia. My go nie widzimy w zakładanym modelu, dopiero po fakcie obserwujemy jak gospodarka na niego reaguje. Dopiero w latach 70. zaczęto ujmować czynniki technologiczne czy kapitału ludzkiego, jako kwestie endogeniczne, wewnętrzne, a więc możliwe do zbadania i przewidzenia. Teraz jest nam potrzebny kolejny krok w rozwoju ekonomii, która do dziś nie zajmowała się zarysowaną przez Ciebie problematyką, powinniśmy brać pod uwagę kwestię zagrożenia społeczno-biologicznego.

Jakimi jeszcze skostniałymi schematami myślowymi ten kryzys wstrząsnął?

Myślę, że jest kilka głównych wymiarów takiego zerwania z dotychczasowymi modelami myślowymi w ekonomii. Po pierwsze bardzo szybko doszło do zerwania globalnych łańcuchów produkcji, szczególnie przez Chiny, pierwszą ofiarę wirusa. Z dnia na dzień okazało się, że nie są one w stanie dostarczać wymaganych komponentów. To był niejako pierwszy szok, który uderzył w globalizację. Wcześniej mieliśmy do czynienia z wieloma krytykami globalizacji, wychodzącymi z pozycji lewicowych i alterglobalistycznych. Tera przekonaliśmy się, że jeśli polegasz tak bardzo na łańcuchach produkcji, które są rozciągnięte po całym globie, to jedno zaburzenie w tym łańcuchu wywraca cały model do góry nogami. Wnioskiem z tego jest to, że być może pewna lokalność, bezpieczeństwo rozumiane jako bezpieczeństwo surowcowe, energetyczne, zabezpieczające łańcuch produkcji też jest bardzo ważne.

To jest powód, dla którego nagle tak bardzo popularne w debacie ekonomicznej stało się słowo resilience, odporność, czy jak bywa to tłumaczone ostatnio – rezyliencja. Pod tym pojęciem kryje się zdolność do wytrzymania szoku zaburzającego łańcuch produkcji i odpowiedzenia na niego bez upadku całego systemu. Właśnie to przywróciło nam materialne poczucie, że realna gospodarka nie funkcjonuje jak kapitał krążący między Wall Street a tanimi szwalniami w Bangladeszu, tylko wśród prawdziwych ludzi, prawdziwych stosunków pracy. To jest z pewnością główny wymiar zmiany dotychczasowego paradygmatu.

Czy zmieni się również podejście ekonomistów do kwestii produkcji pieniądza? Wiele się o tym mówi.

Tak, okazało się, że właśnie kreacja pieniądza, albo jego produkcja, jest kompletnie czymś fundamentalnie innym niż produkcja materialna. Rządzi się ona innymi prawami i właściwościami, co do tej pory było raczej nie brane pod uwagę. Cały system finansowy, jak opisuje to np. Perry Mehrling z Boston University, jest hierarchicznym systemem płynnego przepływu wartości opartego o relacje społeczne.

Okazało się, że możemy tworzyć ogromne pakiety pomocowe, a państwa mogą je fundować w oparciu o własne banki narodowe za pomocą różnych schematów inteligentnej księgowości, co nie kończy się, jak do tej pory uważano, gigantyczną inflacją. Do tej pory w ramach neoliberalnego paradygmatu uważano, że czegokolwiek państwo nie zrobi, czy będzie walczyć z bezrobociem, czy też kreować pieniądze w celu pomocy najuboższym, będzie się to kończyć inflacją. Jednak jak widzimy dziś mamy do czynienia raczej, jak obserwujemy w Unii Europejskiej, z deflacją, ceny spadają, a nie rosną.

A więc okazuje się, że interwencja państwa jest czymś pożądanym?

Są warunki, w których interwencja państwa uchodzi za konieczną. A więc samo narzuca się pytanie: jeśli sprawdza się ona w kryzysie, to czemu nie mielibyśmy z niej korzystać poza nim? Być może w ogóle pieniądz mógłby być kreowany inaczej, atrakcyjność Nowoczesnej Teorii Monetarnej jest tutaj bardzo duża.

To ona zdecydowanie lepiej opisuje, dlaczego wykreowanie 750 miliardów euro po kryzysie z 2008 roku przez Europejski Bank Centralny nijak nie wpłynęło na inflację w strefie euro. Zgodnie z teoriami tradycyjnymi taka sytuacja okazuje się niezrozumiała. Za pomocą Nowoczesnej Teorii Monetarnej dowiadujemy się, że zależy to od tego. gdzie te środki trafią i jakimi kanałami trafiają do gospodarstw domowych. Jeśli nie trafiają to nie mają żadnego wpływu na polepszenie sytuacji gospodarczej. Z kolei jeśli trafiają też nie oznacza to automatycznie inflacji, bo z nią mamy do czynienia raczej wtedy, gdy podaż nie może się zwiększyć, czyli moce produkcyjne są w pełni wykorzystane.

Trzecim wątkiem na jaki uczulił nas dzisiejszy kryzys jest dostrzeżenie wartości pracy, która jest naprawdę potrzebna w społeczeństwie. Zobaczyliśmy, że bez pracowników publicznej ochrony zdrowia, bez ludzi pracujących w ramach produkcji żywności, bez kurierów i innych pracowników infrastruktury, bez osób wykonujących najbardziej podstawowe prace system, w którym żyjemy uległby załamaniu. To oczywiście dla wielu osób myślących prospołecznie było od zawsze oczywistością, jednak dziś jest to zauważalne dla znacznie szerszego grona ludzi. Mam nadzieję, że oprócz oklaskiwania ich wpłynie to również na ich bezpieczeństwo pracy i wynagrodzenia.

Czy to wpłynie na pozycję negocjacyjną związków zawodowych? Z jednej strony możemy dostrzec przyśpieszającą dynamikę uelastycznienia pracy, nagle wiele osób straciło pracę, znaczna jej część przeniosła się do przestrzeni wirtualnej i zarazem domowej, z drugiej ma teraz miejsce to, o czym powiedziałeś, czyli medialny zwrot ku poszanowaniu tak zwanych essential workers.

Siła negocjacyjna związków zależy tylko od ich liczebności i zdolności do strajku. Jeśli nie ma konieczności, pracodawcy nie zaproszą do stołu związkowców. Ta rola więc może wzrosnąć stopniowo, bo widać odnawiające się – choć wciąż nie masowe – zainteresowanie związkami zawodowymi, szczególnie w dość trudnych do tej pory sektorach niskopłatnej pracy usługowej.

Uzwiązkowienie tych „essential workers” to jest taka odwrócona rezyliencja, w myśl logiki, że skoro jesteśmy niezbędni, to nasz strajk będzie uderzeniem w czuły punkt systemu. Tu szczególnie muszę pogratulować Inicjatywie Pracowniczej w Amazonie, która wiedzie prym, jeśli chodzi o to nowe uzwiązkowienie.

A wracając do Nowoczesnej Teorii Monetarnej to gdzie dziś możemy dostrzec jej największą aktualność w ciągu tych trzech miesięcy. Czy ekipy rządowe pozwalają sobie dzięki niej na większą swobodę w emisji pieniądza i walce z kryzysem gospodarczym, w przeciwieństwie do sytuacji w 2008 roku?

W niektórych krajach – myślę tu szczególnie o Japonii – praktyka gospodarcza od lat była pozbawiona irracjonalnych barier kierowanych logiką „zrównoważonego budżetu” czy „oszczędzania” i to raczej finanse funkcjonalne z Nowoczesnej Teorii Monetarnej tłumaczyły makroekonomiczną sytuację tego kraju. Jednak nawet dziś w Unii Europejskiej rozmawia się o zaciągnięciu znacznego długu w wysokości 750 miliardów euro i rozdysponowania znacznej jego części w formie grantów państwom członkowskim. Mimo tej skali to wciąż tylko drobny pilotaż, ledwo ponad 5 proc. PKB UE.

W propozycji składanej jako inicjatywa „Pacjent Europa” – jestem jej sygnatariuszem – Komisji Europejskiej proponowaliśmy dwukrotnie większą sumę, z wydatkami przede wszystkim na tymczasowy dochód gwarantowany i finansowanie płac w ochronie zdrowia i opiece. Myśl Nowoczesnej Teorii Monetarnej jest raczej widoczna tam, gdzie próbuje się przebić marazm status quo, więc to zespół ekonomiczny Stephanie Kelton i środowiska Alexandrio Ocasio-Cortez, to ludzie doradzający brytyjskiej Partii Pracy.

Jak zrecenzowałbyś Tarcze Antykryzysowe polskiego rządu? W tej chwili mamy do czynienia już z czwartą tarczą, a z mediów dowiadujemy się, że trwają prace nad kolejną, piątą.

Samo to, że pierwsza tarcza pojawiła się miesiąc po wdrożeniu reżimu sanitarnego już samo w sobie było ogromnym opóźnieniem. Powinno to było mieć miejsce w tym samym czasie co odgórne ograniczenie życie społecznego. Ponadto wydaje się, że cały projekt jest nieprzemyślany, cały czas dochodzą coraz to kolejne tarcze, chociaż wszystkie ich zapisy mogły być zawarte w jednym, dwóch projektach, które nie są wewnętrznie sprzeczne. To, że propozycja podniesienia zasiłków dla bezrobotnych, do których w Polsce uprawnionych jest zaledwie 16 proc. osób, pojawia się dopiero teraz, a nie na samym początku, kiedy zaczęły się zwolnienia, jest postawieniem sytuacji na głowie. Po drugie pokrycie przez rząd połowy wynagrodzenia, po jego wymaganej 20-procentowej obniżce, jest kompletnie pomylonym działaniem mającym swe źródło w doktrynie zrównoważonego budżetu. Sprawia to, że firmy nie zmniejszające wynagrodzeń nie otrzymają tego wsparcia. Więc nawet te firmy, które chciały utrzymać zatrudnienie i pensje na normalnym poziomie, musiały je obniżyć, aby dostać wsparcie państwa. Przez to presja na obniżanie płac, ich udziału w PKB się zwiększyła, co może tylko pogłębić kryzys. Wprowadzenie pierwszej tarczy, a więc rozdysponowanie przez państwo 212 miliardów, miało z góry założony błędny kierunek. Jedna trzecia tych środków poszła do sektora finansowego, który jeszcze nijak nie ucierpiał na dotychczasowym kryzysie. Te pieniądze powinny pójść do gospodarstw domowych, bezrobotnych i mikroprzedsiębiorstw.

W tarczach widać też próby zarządzania za pomocą doktryny szoku. W każdej kolejnej tarczy pojawiają się rzeczy nie związana z obecnym kryzysem, które wydają się próbą stworzenia nowych warunków działania społeczeństwa w tym czasie, kiedy rząd wie, że wszyscy będą głosować za tarczami i trudno będzie wyłapać antyspołeczne motywy. Wszystko wskazuje na to, że ta sytuacja zostanie z nami na dłużej, a model zarządzenia kolejnymi tarczami, rozmontowującymi prawa pracownicze i wzmacniającymi neoliberalne dogmaty, się utrzyma.

Co w takim razie powinno znaleźć się w prawdziwych, nie pozorowanych tarczach?

W marcu wyparowała 1/3 konsumpcji, ludzie zaczęli oszczędzać, czując już na własnej skórze spowolnienie gospodarcze, prognozowane bezrobocie szacuje się na wakacje w porywach do 10-15 procent, wiele gospodarstw domowych, starając się związać koniec z końcem, zacznie się zadłużać. Najważniejsze więc wydawałoby się zdjęcie z nich tego ciężaru. Rząd powinien zakazać odcinania ludzi od mediów w momencie, gdy spóźniają się z zapłatą za nie, wprowadzone powinno zostać kompleksowe wsparcie dla bezrobotnych, ale też osób pracujących w prekarnych warunkach zatrudnienia. Mowa tutaj o 3 milionach ludzi.

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, by państwo nie bało się długu. Koszty polskiego długu są teraz historycznie najniższe od czasów transformacji gospodarczej, kupony odsetkowe polskich pięcioletnich obligacji są na poziomie 0,75 proc., dziesięcioletnich – ponad jednoprocentowe, a więc koszty obsługi długu są niskie, a więc powinniśmy teraz się zadłużać, mamy ku temu najlepsze warunki.

Od samego początku jako Instrat mówiliśmy, że z obecnym zadłużeniem na poziomie około 43 proc. PKB na koniec ubiegłego roku, na spokojnie moglibyśmy zadłużyć się o kolejne 10 proc., co nie skutkowałoby nawet przekroczeniem konstytucyjnego poziomu zadłużenia, ustalonego arbitralnie. Ten próg został wyznaczony na podstawie ideologicznych dogmatów, co miało powstrzymywać kolejne rządy przed aktywną polityką gospodarczą. Wiele krajów europejskich, takich jak między innymi Niemcy, ale też tych spoza Europy, takich jak Japonia czy USA, nie posiada takich ograniczeń, mając jednocześnie dużo większe zadłużenie niż my i nie jest to dla nich żadnym problemem. Spokojnie więc można byłoby wyemitować 250 miliardów złotych w obligacjach, które skupować mogłyby państwowe banki i następnie Narodowy Bank Polski, lecz raczej skupiłby je sam rynek prywatny. Będąc w sytuacji kryzysowej takie nagięcie konstytucji, w tym miejscu stwarzającej arbitralne, ideologiczne bariery dla polityki gospodarczej, nie byłoby bezprecedensowe. Od razu pozwoliłoby to sfinansować najbardziej palące potrzeby społeczne.

Brak tego manewru nie oznacza poza tym tego, że unikniemy eksplozji długu. Po prostu ten dług będzie gdzie indziej zlokalizowany. Ludzie i tak będą potrzebowali środka płatniczego, tylko zamiast otrzymywać go od bardzo stabilnej instytucji państwa, ludzie będą samodzielnie zaciągać te długi w bankach i wątpliwych instytucjach pożyczkowych. Dług wyląduje na barkach najbiedniejszych gospodarstw domowych. A to skończy się w moim odczuciu społeczną tragedią.

Poza tym wsparcie powinno być jednoznacznie powiązane z lepszymi warunkami pracy, nie pogarszaniem istniejących. Ekologiczne i społeczne warunki postawione w zamian za błyskawiczną pomoc to przecież sprawiedliwa wymiana – jeśli chcecie coś od społeczeństwa, musicie poprawić swój wpływ na nie. Tylko tyle i aż tyle.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Neoliberalizm rodzi faszyzm

Następny

Koń, sprawa polska i podpis na Trzaskowskiego

Zostaw komentarz