Jarek Ważny
Ważny tunajt
Parę dni temu Beata Kempa, europosłanka PiS, przemawiając na wiecu partyjnym, jęła była krytykować Roberta Biedronia za szarganie dobrego imienia Polski zagranicą. Siłę oręża w swoim wywodzie skupiła, niby to przy okazji, na Krzysztofie Śmiszku, nazywając go „pierwszą damą” kandydata Lewicy na prezydenta. Sala zareagował śmiechem i brawami. Uśmiechnęła się też Beata Kempa.
10 kwietnia 1968 roku w polskim Sejmie było gorąco. Trwała debata na temat słynnych wydarzeń marcowych. Sala, zwykle pustawa, wypełniona była tego dnia do ostatniego miejsca. W ławach rządowych zasiadł sam Władysław Gomułka w otoczeniu najwierniejszych pretorianów, premiera Józefa Cyrankiewicza i Zenona Kliszki. Koło poselskie Znak zgłosiło interpelację, rzecz rzadko spotykaną w praktyce procedowania Sejmu PRL lat 60. Posłowie Znaku wnosili o poszanowanie godności osobistej studentów, brutalnie pobitych miesiąc wcześniej przez milicję. Z mównicy sejmowej w imieniu koła Znak przemawiał poseł Jerzy Zawieyski, literat, wcześniej blisko spowinowacony z władzą, po „marcu” zepchnięty na boczny tor. Dwa dni wcześniej dowiedział się, że przestał być członkiem Rady Państwa. Mimo tego, postanowił powiedzieć to, o czym wszyscy wiedzieli, ale mało kto, w obawie przed szykanami, odważył się zabrać głos. On się nie bał. Kiedy poruszył w swoim przemówieniu wątek pobicia Stefana Kisielewskiego przez „nieznanych sprawców”, wyciszoną z przerażenia i osłupienia salę przeszył rechot Władysława Gomułki, który za chwilę podchwycili inni posłowie partii i satelit. Rechot przemienił się szybko w rubaszny śmiech z akompaniamentem gwizdów, buczenia i walenia pięściami w sejmowe pulpity. Pisał o tym m.in. Krzysztof Kozłowski, który był wówczas korespondentem „Tygodnika Powszechnego” w Sejmie. Ten rechot Władysława Gomułki stał się na wiele lat przykładem najgorszego i najbardziej potwornego oblicza rządów socjalizmu z ludzka twarzą. Rechot Gomułki na słowa Zawieyskiego o „nieznanych sprawcach” oddawał bowiem przez lata całą prawdę o zakłamaniu tamtej władzy i jej faktycznym podejściu do człowieka, który władzy nie chciał się wysługiwać i jej popierać. Ten rechot wzbudzał w ludziach myślących i posiadających resztki sumienia, niezależnie, czy to z obozu władzy czy opozycji, coś pomiędzy odrazą a wstydem. Odrazą, bo władza pokazał w tym rechotaniu swoją prawdziwą naturę. Wstydem, bo nagle opadły z oczu łuski tym wszystkim, którzy mieli jeszcze jakąś nadzieję, że nie jest ona aż tak strasznie zepsuta. Ta mieszanina odrazy i wstydu dla gomułkowskiego rechotu przez lata drzemała w ludziach, którzy pamiętali tę historię lub o niej słyszeli.
W 2020 roku, ponad 50 lat po wydarzeniach z ‘68 roku, polska polityk mówi o drugim polskim polityku tak, jakby tych dwóch wystąpień nie dzieliło przeszło pół wieku postępu i zmiany optyki patrzenia na człowieka. Wtrąca do swojego przemówienia, zabawną w jej mniemaniu, dykteryjkę o tym, że partner życiowy kandydata na prezydenta jest „pierwszą damą”, bo przecież to takie śmieszne, kiedy się homoseksualistę przyrównuje do kobiety. Bo przecież skoro prezydent ma pierwszą damę-żonę, no to w ich związku ten drugi będzie pierwszą damą, bo to Biedroń jest tatusiem, a Śmiszek mamusią. A wtedy to już cała sala tańczy z nami, a wszyscy Polacy to jedna rodzina, jeden drugiego za prącie potrzyma! Robi się dookoła tak zajebiście swojsko i wesoło. Ludzie pękają ze śmiechu. Pan tłumaczy pani po cichu, że wiesz, to są pedały, ten to pierwsza dama, no rozumiesz Beata, takich jaj to dawno nie było. I to wszystko w XXI wieku w środku Europy. I to wszystko za sprawą polityk z partii prawicowej w tejże Europie, gdzie partie prawicowe na Zachodzie już dano uporały się podobnymi pajacami, które wyskakują z pudełka, śmiejąc się, a to z LGBT, a to z równouprawnienia, a to ze zrównania zarobków niezależnie od płci. Tam, na zachodniej prawicy, od dawna to już abecadło, bez którego nie startuje się na wójta. U naszej prawicy to nadal daleka przyszłość. Czasami wręcz galaktyczna.
Kiedy sala śmiała się z barwnego porównania poseł Kempy, przypomniała mi się historia z Gomułką i Zawieyskim. Ten ostatni marnie skończył. Po feralnym przemówieniu, parę dni później, dostał wylewu czy udaru. Po roku trafił do szpitala. Wypadł na bruk z 4 piętra. Nie wiadomo do dziś, czy sam, ze zgryzoty, czy ktoś mu pomógł. Pochowany został w Laskach, na cmentarzu przy zakładzie dla ociemniałych. We wspólnej mogile ze swoim życiowym partnerem, z którym był ponad 30 lat.