4 maja 2024

loader

O wyższości prezesa Kaczyńskiego nad prezydentem Obamą

„Jim Comey jest porządnym człowiekiem i nie wierzę, że w taki czy inny sposób usiłował wpłynąć na przebieg wyborów. Jest poważnym urzędnikiem państwowym, który chce postępować właściwie” – powiedział w wywiadzie dla stacji MSNBC prezydent USA Barack Obama…

O święta naiwności!… A może on – ten Obama – wcale nie jest naiwny, tylko nie ma wyjścia? No, bo co on może zrobić szefowi FBI na kilka dni przed oddaniem urzędu? Nic!… Jedyne, co może, nie nadaje się do druku.
Na kilka dni przed wyborami prezydenckimi szef Federalnego Biura Śledczego Jim Comey zdruzgotał kampanię wyborczą Hilary Clinton niczym trzęsienie ziemi, które zgruchotało włoską Nursję. Comey zawiadomił mianowicie Kongres, że postanowił wznowić śledztwo w sprawie państwowych maili wysyłanych przez Hilary Clinton z prywatnej skrzynki mailowej. U nas – nie do pomyślenia! Nasi politycy nie tylko nie korzystają z prywatnych skrzynek do państwowej korespondencji, ale wręcz nie robią niczego na prywatny koszt. Wszystko robią na koszt państwa – dzwonią oni i ich rodziny, jeżdżą taksówkami, prywatnymi samochodami też jeżdżą, ale wyłącznie w sprawach wagi państwowej, latają samolotami i podróżują pociągami wyłącznie „służbowo”. Dla dobra państwa i na jego koszt jedzą w knajpach, śpią w hotelach, a nawet odbywają podróże turystyczne dla kamuflażu nazywając je studyjnymi, poznawczymi, bądź nabrzmiałymi „wymianą doświadczeń”.
Niezależnie jednak od tych widocznych gołym okiem różnic między demokracją amerykańską a naszą, wszystko inne jest takie samo. A już zwłaszcza rola tajnej policji w kształtowaniu bieżącej polityki. Ameryka ma w tym względzie niemałe doświadczenia, związane zwłaszcza z epoką legendarnego i długoletniego (prawie pół wieku!) szefa FBI Edgara Hoowera. Jak się okazuje, choć Hoower już dawno nie żyje jego duch w tajnych służbach jest wciąż krzepki. Proszę zauważyć, że afera mailowa Hilary Clinton, dzieje się w najdoskonalszej demokracji świata, w której każdy ruch wywiadów i kontrwywiadów może być i jest w każdej chwili kontrolowany przez odpowiednie, kongresowe i senackie komisje, gdzie wolne media są najbardziej wścibskimi mediami na świecie. A jednak, to nie one, tylko tajna policja przetasowała karty tuż przed wyborami prezydenckimi. Szef FBI Comey, republikanin nominowany na to stanowisko przez prezydenta Baracka Obamę, bez najmniejszych oporów zerwał z wieloletnią praktyką niekomentowania trwających dochodzeń, ani niepodejmowanie żadnych działań, które mogą wpłynąć na wybory, i przywiązawszy Hilarii do nogi owe maile, wepchnął ją pod wodę. Sztab pani Clinton wyraził zdziwienie, że FBI zdecydowała się opublikować te dokumenty na tydzień przed wyborami… To wszystko, co mogli zrobić…
U nas też tak było. Rolę Baracka Obamy odgrywał SLD in corpore, że tak powiem. Pan prezydent Kwaśniewski, pan premier Miller i szerokie rzesze członków tego ugrupowania, które do tego stopnia przejęły się demokracją, że najpierw uwierzyły w partnerską współpracę z szefem służb, którym był człowiek prezydenta Wałęsy, a potem, gdy już silniej objęły władzę, jako zasadę przyjęły, iż szefem sejmowej komisji do spraw służb specjalnych jest zawsze przedstawiciel opozycji, zaś komitet do spraw służb przy premierze nie jest bynajmniej instytucją fasadową. No i wyszli na tym jak demokraci wychodzą teraz na Comeyu. Najpierw była „Pamela” i „Jola” operacje inwigilacyjne wymierzone w lewicę, a potem była pierwsza, udana próba obalenie rządu lewicowo-ludowego poprzez oplątanie premiera Waldemara Pawlaka aferą „InterArms”. Powodzenie tak zachęciło naszych rodzimych łapsów, że wybranego dopiero co na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego przywitali „aferą Olina”, czyli zrobili szpiega z kolejnego premiera rządu lewicowo-ludowego, Józefa Oleksego. Przy okazji rozkręcono wątek rzekomej znajomości Aleksandra Kwaśniewskiego z rosyjskim bohaterem „afery” Olina, Auganowem, co stawiało prezydenta na równi z „podejrzanym o szpiegostwo” Oleksym. I znowu nic z tego nie wyszło. To znaczy wyszło – wielopiętrowa i długotrwała kompromitacja autorów prowokacji, którą zakończyło dopiero oświadczenie Lecha Wałęsy, że on od początku nie wierzył, że Oleksy jest szpiegiem. Wystawił tym samym swych oddanych generałów, a zwłaszcza swego ministra Milczanowskiego na wieczne pośmiewisko. Niemniej każda taka prowokacja zostawiała jakiś brudny ślad na wizerunku lewicy.
Gdy nastał czas reelekcji Aleksandra Kwaśniewskiego do akcji przystąpili następcy „oliniarzy”. Ówczesny szef UOP z ówczesnych dyrektora archiwów tej instytucji ukręcili nowe podejrzenie wymierzone w prezydenta-pretendenta, że mianowicie był agentem „Alkiem” w „Życiu Warszawy”. Ten kolejny bezpieczniacki duet miał jednak wbudowany jakiś gen autoośmieszania się, bo wkrótce okazało się, że Kwaśniewski w „Życiu Warszawy” nie pracował ani jednego dnia…
Jeden jedyny człowiek przyglądał się temu spektaklowi uważnie, ze zrozumieniem i chłodną głową. Jarosław Kaczyński. Gdy nadszedł jego czas wiedział, co robić. Miał to przemyślane i przećwiczone w czasie, gdy sam był premierem rządu. Uzyskawszy rok temu bezwzględną większość w Sejmie w ogóle nie bawił się w żadne demokracje, parytety i respektowanie demokratycznych obyczajów. Stworzył zwartą strukturę prawno-osobową, nad którą panuje w każdej sekundzie. Stworzył i usankcjonował mocą ustawy przepisy, które pozwalają mu – poprzez swoich ludzi – mieć wgląd w każde śledztwo w Polsce, w pracę każdej instytucji typu policyjnego i wywiadowczego, poniekąd też – poprzez uprawnienie ministra sprawiedliwości Prokuratora Generalnego do podważenia wyroków sądowych, w pracę sędziów.
W tej sytuacji służby specjalne mogą być tylko jego i nikogo innego. Dziś w służbach specjalnych nikt nie jest „apolitycznym” zwolennikiem prawicy bądź lewicy, PO bądź PiSu, dziś wszyscy są Jimami Comeyami pana prezesa. Mało tego – ten zamordyzm jest ślicznie owinięty pozłotką demokracji. Wszak odpowiednie przepisy, nominacje i wcześniejsze degradacje zostały uchwalone, bądź przeprowadzone w majestacie prawa, z mocy ustaw i siłą decyzji „suwerena”, który te wszystkie możliwości przed prezesem Kaczyńskim otworzył. Nigdy nikt przed nim nie miał takich możliwości, więc nie wiadomo, czy by z nich skorzystał. No, może SLD miał, ale do spółki z PSL-em, więc co to za możliwości? Pan Kaczyński zaś ma i korzysta. Aż ciarki po plecach chodzą, gdy się pomyśli, co może, jeśli tylko zechce.

trybuna.info

Poprzedni

Nawałka postraszył

Następny

Czarne chmury nad Dujszebajewem