Kilka dni spędziłem w szpitalu, pełen zdenerwowania o wynik operacji, ale jednocześnie uspokojony i wyciszony, bo skupiony na swoich problemach zdrowotnych, odcięty od informacji o wydarzeniach politycznych.
Tuż przed moim pójściem do szpitala redaktor Piotr Gadzinowski przypomniał mi, że dawno nie publikowałem w Trybunie. Prosił o kolejny artykuł. Napisał „czasy zarazy potrzebują kultury – nie gaśmy jej”. Wróciłem już w domu, pragnę zatem odpowiedzieć na apel redaktora Piotra. Zapewne nie w pełni tak jak oczekiwał, bo napiszę o tym o czym przede wszystkim teraz myślę, od kilku dni znowu śledząc bieżące informacje. Słowa redaktora Gadzinowskiego przypomniały mi temat jednego ze Spotkań Zamkowych, które organizowała Narodowa Rada Kultury w połowie lat osiemdziesiątych. Spotkania odbywały się na Zamku Królewskim w Warszawie, prowadził je profesor Bogdan Suchodolski. Temat brzmiał „Co z kulturą w czasie trudnym?”. Temat podobny, czasy inne…
Gdy pisze te słowa mamy za sobą kolejny dzień protestów, w wielu miastach włączyli się artyści, ludzie kultury, zwracając uwagę na problemy które dla ich pracy, statusu i sytuacji bytowej stworzyła pandemia. Nie rozwiązał tych problemów rząd, jak można się domyślać. Zresztą ten rząd niewiele problemów rozwiązał skutecznie, a większość decyzji wydaje wprowadzając nas co najmniej w osłupienie, tworząc bałagan, a nie porządkując. Wystarczy przypomnieć ogłoszoną w piątek późnym wieczorem decyzję o zamknięciu od soboty cmentarzy, czy o pracy zdalnej urzędów od poniedziałku, co już w sobotę premier poprawiał na – od wtorku. Tak czy siak z dnia na dzień. Zaskoczenie dla urzędników, ale przede wszystkim dla interesantów. Rząd nie nadąża za rzeczywistością i nie wie co dzieje się w poza Warszawą. To co dzieje się w Warszawie interesuje go zresztą tylko wtedy gdy z jakiegoś powodu można „przyłożyć” Trzaskowskiemu. Trudno dziś już wierzyć w którekolwiek z zapewnień premiera czy innego polityka obozu rządzącego. Napletli tyle bzdur, że cokolwiek powiedzą to do bzdur od razu to zaliczamy. Wygłaszający swe „orędzie” prezes został porównany przez kogoś do generała Wojciecha Jaruzelskiego. To obraża pamięć Generała. Odpowiem żartobliwym cytatem z Internetu: „Moja babcia pamięta, że Jaruzelski przynajmniej nie mlaskał podczas przemówienia”. Od siebie dodam, że mówił piękną polszczyzną. Ponadto sytuacja z grudnia 1981 jest całkiem inna, nieporównywalna z obecną. Różny też jest format tych dwóch polityków. Jeśli do któregoś z polityków PRL mógłbym porównać prezesa PiS, to do Władysława Gomułki, ale tylko do stanu jego emocji z roku 1968 lub z grudnia 1970. Podobne oderwanie się od rzeczywistości, błędna ocena sytuacji i inwektywy rzucane pod adresem przeciwnika. Wtedy, 50. lat temu, ratunkiem dla kraju (dla partii też) okazał się Józef Tejchma, który odważył się i zaryzykował. Poszedł do pierwszego sekretarza i uświadomił mu, że powinien on odejść. Czy w PiS-ie znajdzie się ktoś tak odważny? I czy teraz wystarczy by tylko prezes odszedł? Wtedy zmiana na stanowisku pierwszego uspakajała, studziła emocje, dawała nadzieję. Dziś oczekiwania są większe, radykalniejsze, odejść ma PiS. Cały PiS. Gorzej, że nie widzę nikogo kto mógłby wystąpić w roli neo Gierka… Opozycja, mimo wielu podpowiedzi z różnych stron wciąż nie potrafi unieść się ponad, istniejącymi i oczywistymi, podziałami, by w imię racji wyższej stworzyć wspólny front obrony kraju. Była na to szansa podczas ostatnich wyborów parlamentarnych, a jeszcze większa podczas prezydenckich. Niestety interesy partyjne wygrały z interesem narodowym, wydawałoby się, ważniejszym.
Staram się pisywać w Trybunie o kulturze. To szeroki temat. Mieści się w nim niestety i polityka. Niestety, bo sposób uprawiania polityki odbiega coraz częściej od zachowań uznanych za kulturalne. Do polityki, poprzez selekcję negatywną, trafiają ludzie pozbawieni kultury, niewrażliwi, lub na braku kultury budujący swój wizerunek człowieka odważnego, bezkompromisowego, niemal ideowego. Gorzej jeśli zdobywają w ten sposób uznanie części mediów, czy też aprobatę suwerena. Jest jeszcze kategoria osób, którą nazywam „dumnymi ze swej głupoty”. Idą oni w zaparte, z uśmiechem zwycięstwa, nie przyznając, że popełnili błąd, że im się coś poplątało, źle zapamiętało w szkole, czy na studiach. Na każdy rodzaj takiego braku kultury, czy po prostu głupoty, można podawać liczne przykłady, wymieniać nazwiska kolejnych polityków, a będą to głównie nazwiska z pierwszej linii funkcjonariuszy PiS.
W zasadzie można zacytować każdego polityka PiS, przywołując mniej lub bardziej niestosowne jego zachowania, mniej lub bardziej kompromitujące go wypowiedzi. Zapadłbym się pod ziemię ze wstydu gdyby zdarzyło mi się obżerać się na sali sejmowej, lub nie wiedzieć kim była caryca Katarzyna I. Tymczasem politycy tacy brylują w mediach, plotą nadal bzdury, awansują, otrzymują synekury, promieniują pychą, samozadowoleniem. Prowadzą obrady sejmu, lub komisji, uczestniczą w konferencjach, półgębkiem reagując na niezależne media. Zastanawiam się czy gdzieś w głębi duszy, w skrawku sumienia mają chwilę autorefleksji, moment wstydu, zadumy nad tym co robią. Raczej jednak są bezrefleksyjnie dumni ze swego postępowania. Z obraźliwych, wulgarnych i knajackich zachowań i gestów, z tego jak odpowiadają, nie odpowiadając, lekceważąc dziennikarzy i ich pytania, odchodząc czy odwracając się manifestacyjnie do nich plecami. Och, gdyby tak któregoś dnia dziennikarze pozostali w domach, w redakcjach, nie wystawali godzinami pod ich gabinetami, pod siedzibami partii, okazując im swoją ale i naszą obojętność, znudzenie. Każdy dzień przynosi nowe porażające informacje, kolejna afera minimalizuje poprzednią. Bo czym jest dorobienie sobie, mimo zakazu, 400 tysięcy złotych przez byłego marszałka Senatu, w porównaniu z wielomilionowymi dotacjami dla braci Szumowskich. To kolejny dowód, że związki braterskie źle służą Polsce. W 1984 roku w Tygodniku Powszechnym Stefan Kisielewski opublikował felieton zatytułowany „Moje typy” będący listą czterdziestu nazwisk dziennikarzy o poglądach bliskich ówczesnej władzy. Była to tak zwana „Lista Kisiela”. Dziś wszyscy prominentni politycy PiS powinni się na takiej liście znaleźć, od Asta do Zybertowicza. Byłaby ona teraz znacznie dłuższa niż ta Kisiela, niestety.
Poza nielicznymi, pojedynczymi przypadkami, wszyscy moi bliscy, tak w rodzinie, jak i wśród znajomych są ostatnio przygnębieni. Nawet obaj wnukowie. Już rozróżniają prawdę od fałszu, obłudę od szczerości i naturalności, taktykę i perfidię od troski i ofiarności, myślenie o innych od dbania o interes własny. Już wiedzą, że choć byłem wiceministrem to było to w całkiem innym rządzie. W rządzie, który wprowadził Polskę do Unii. Mam nieodparte wrażenie że większość obecnie protestujących to pokolenie świadomie dorastające już w unijnej Polsce. Nie muszę już wnukom tłumaczyć, że różnię się wszystkim od obecnych ministrów. W świetle informacji o zamiarze zakupu 300 limuzyn dla ministrów – powinienem im jeszcze powiedzieć, że przez cały czas urzędowania korzystałem z samochodu przejętego po poprzedniku, a miał on (samochód) w chwili objęcia przeze mnie funkcji ponad 250 tysięcy kilometrów na liczniku, oraz że otrzymywaliśmy wtedy nagrody raz w roku i zbliżone one były do połowy miesięcznego wynagrodzenia.
Prezes swoim orędziem dolał oliwy do ognia. Podejrzewam, że w redagowaniu ostatniego wystąpienia mógł mu doradzać, oczarowany Łukaszenką, senator Karczewski. Prezes osiągnął to czego opozycja nie potrafiła, podczas ostatniej serii wyborów. Pobudził młodzież, rozruszał tych, którzy zapewne nie chodzili na wybory, ale także zrobił rozłam w swoim elektoracie; poparcie dla PiS znacząco opadło i oby to była tendencja stała. Dyktator z reguły jest groźny. Tak wygląda, tak się zachowuje. Nasz dyktatorem, na szczęście, nie jest, co najwyżej dyktatorkiem.
Niebezpiecznym, szkodliwym, doskwierającym, ale do groźnych bym go nie zaliczał. Ostatnio, z wielu powodów stał się śmieszny. Jest przedmiotem kpin i karykatur. Janusza Szpotańskiego zastąpiła młodzież, dyktatorkowi zaprezentowano Dziady, wciąż aktualne, wciąż na czasie, co potwierdza rangę narodowego wieszcza. Pierwszy mieszkaniec Żoliborza, strzeżony, jak żaden inny kiedykolwiek przywódca w kraju, sam stał się swoją karykaturą. Ośmieszony dyktator przestaje być groźny, staje żałosnym, a to oznaka jego końca. Oby!
Sądzę, że hasła z jakimi młodzież bierze udział w protestach, staną się przedmiotem naukowych badań i ocen. Dowcip, ostry i złośliwy, zaskakujące skojarzenia, wiele nawiązań do literatury (na przykład „Annuszka już rozlała olej”) świadczą dobrze o poziomie demonstrantów. Przyznała to nawet siostra Małgorzata Chmielewska. Oczywiście część haseł może razić ekspresją i jednoznacznością wypowiedzi, niektórzy z oburzeniem mówią o wulgarności. Ja uważam, że to emocjonalna, słowna wersja języka migowego jaki zaprezentowała posłanka Lichocka. Innym słowa te przypominają zwrot użyty przez Lecha Kaczyńskiego do bezdomnego żebraka.
Jestem całym sercem po stronie protestujących. Jako członek kierownictwa Kuźnicy podpisałem się pod oświadczeniem jednoznacznie wspierającym, obejmujące cały kraj, protesty. Ich skala jest niespotykana od lat, od 30 na pewno. Wyborczy podział na Polskę A i B, na Polskę PiS i resztę – został zatarty. Protestują bastiony PiS. To sukces, którego nie wolno utracić. Do protestujących kobiet dołączają mężczyźni, oraz całe grupy zawodowe: rolnicy, ludzie kultury… To dobrze, lecz nie powinni oni rozszerzać postulatów, dopisywać swoich żądań, niech dramatyczny protest kobiet wybrzmiewa jedną niezmąconą myślą – obrony ich praw. Każdy nowy, najsłuszniejszy nawet postulat rozmywa ten najważniejszy, ten pierworodny. Wolność wyboru. Edukacja. Opieka medyczna i społeczna. Równa troska o narodzonych, żyjących, chorych i umierających. Ogłoszono skład Rady Konsultacyjnej Strajku Kobiet. Pojawiły się nazwiska znanych mi, i w większości lubianych, polityków. Ale po co? Raz, że przypomina to bez powodu (identyczna nazwa) radę pani Cichanouskiej, dwa że protesty powinna firmować ta grupa kobiet, która je rozpoczęła. Nie czas i nie miejsce tu dla polityków.
Z uwagą przeczytałem apel rektorów wyższych uczelni, apel generałów w stanie spoczynku. Takich apeli ludzi o niepodważalnym dorobku, o życiowych zasługach powinno być więcej. A gdyby tak ministrowie w stanie spoczynku, byli parlamentarzyści, ci wszyscy nie zabiegający już dla siebie o wolne stołki, zaapelowali do polityków PiS – ustąpcie, nie niszczcie kraju, nie ośmieszajcie nas na arenie międzynarodowej. Podpisałbym się.