NA LEWICY. SLD istnieje i jeszcze prowadzi programową pracę. Kto czekał na ich nowy program? Wpisujcie miasta!
Jeśli lubicie filmy grozy, to na pewno kojarzycie ten motyw: film już prawie się kończy, wydaje się, że potwór z bagien/naczelny zombiak/psychopatyczna morderczyni zostali już pokonani i pogrzebani. Para głównych bohaterów ma się po raz pierwszy pocałować, czekamy na muzykę i napisy końcowe. W ostatnim zwrocie akcji okazuje się jednak, że plotki o śmierci potwora były przesadzone. Podnosi się, wydaje z siebie przerażający ryk i po raz ostatni stwarza zagrożenie dla postaci, którym kibicujemy w filmie.
Motyw ten przypomniał mi się, gdy przeczytałem wczoraj, że w sobotę Sojusz Lewicy Demokratycznej zaprezentował postulaty programowe i wzywa wszystkich zainteresowanych do dyskusji nad nimi. W ciągu ponad roku po klęsce Sojuszu w wyborach partia ta dała o sobie właściwie zapomnieć. O wiele bardziej aktywną opozycją pozaparlamentarną pozostawały Partia Razem i inicjatywa Barbary Nowackiej. SLD gdzieś zniknęło. W telewizjach udzielał się Leszek Miller, często w zaskakujący sposób stojąc po stronie PiS w różnych sporach; w dobrozmian w pełni weszła kandydatka partii w wyborach prezydenckich Magdalena Ogórek, wspólnie z Rafałem A. Ziemkiewiczem atakująca liberalną opozycję i „polityczną poprawność” w programie W tyle wizji– odpowiedzi TVPiS na Szkło kontaktowe.
Wszystko wskazywało, że SLD zmierza do lamusa III RP, gdzie zajmie w końcu zasłużone miejsce obok takich tworów jak Konfederacja Polski Niepodległej, Stronnictwo Pracy, Partia „X”, Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe, czy Polska Partia Przyjaciół Piwa. A tu nagle zaskoczenie – SLD nie tylko istnieje, ale i prowadzi jakąś programową pracę!
Odkładając na bok złośliwości, przyjrzyjmy się więc, co właściwie Sojusz proponuje wyborczyniom w 2017 roku.
Lista słusznych życzeń
Na pierwszy rzut oka same słuszne rzeczy. Lewicowy wyborca może tylko przyklasnąć. W przedstawionych przez Sojusz propozycjach jest niemal wszystko, czego by sobie można życzyć od porządnej lewicowej partii.
W kwestiach ekonomicznych jest podniesienie płacy minimalnej, bardziej progresywny system podatkowy, radykalne zwiększenie kwoty wolnej od podatku, a nawet klauzule społeczne w zamówieniach publicznych. Plany polityki społecznej przewidują wydłużenie prawa do zasiłku dla bezrobotnych i formę ubezpieczenia społecznego dla samozatrudnionych i pracujących na podstawie umów cywilnoprawnych. Państwo budować ma tanie mieszkania na wynajem, a 500 plus obejmować wszystkich rodziców samotnie wychowujących dzieci.
„Pakiet światopoglądowy” zakłada m.in. wyprowadzenie religii ze szkół, depenalizację posiadania drobnych ilości marihuany, refundację antykoncepcji i in vitro, prawdziwą edukację seksualną w szkołach, wreszcie zabieg przerywania ciąży dostępny na życzenie kobiety do 12 tygodnia.
Super. Problem w tym, że jak wczytamy się w to, co przedstawia Sojusz, widzimy głównie zbiór ogólnie słusznych lewicowych komunałów, mających przyciągnąć różne grupy potencjalnego elektoratu. Nie wiadomo nawet, które z nich są dla SLD priorytetowe, a które gotów jest poświęcić dla ugrania ważniejszych stawek.
Lewica emerytów
Widać za to, do jakiej grupy dotrzeć przede wszystkim zamierza Sojusz. Choć propozycje programowe partii zawierają rozwiązania żywotnie interesujące osoby wkraczające na rynek pracy (zakaz bezpłatnych stażów), trzydziestolatków szukających życiowej stabilizacji (narodowy program budowy mieszkań na wynajem) czy pracowników budżetówki (odmrożenie płac w tym sektorze), to skupiają się nieproporcjonalnie na jednej grupie: seniorach.
Zdaniem Sojuszu, społeczeństwo starzeje się, a polityka przygotować powinna się do „srebrnej rewolucji”. Racja, problem w tym, że szczegółowe propozycje SLD w tej dziedzinie wydają się mocno dyskusyjne.
Partia myśli o systemie emerytalnym kategoriami przeszłości, nie przyszłości. Widać to porównując jej propozycje choćby z programem Partii Razem w tej dziedzinie. Razem, zauważając problemy wynikające z fragmentaryzacji rynku pracy i usieciowienia zatrudnienia, proponuje wprowadzenie minimalnej emerytury obywatelskiej. Zarys programu SLD pochyla się nad tym postulatem, by zbyć go i określić jako „kontrowersyjny”.
SLD chce w systemie emerytalnym wcześniejszej emerytury opartej o staż pracy, zaliczania do stażu pracy okresu na umowach cywilnoprawnych (co ogólnie jest słusznym postulatem), prawa do emerytury wdowiej. Nie chce też ruszać uprzywilejowanych systemów emerytalnych. O ile w wypadku emerytur górniczych prawo do wcześniejszej emerytury jest racjonalne, to trudno bronić przywilejów dla pracowników wojska i policji pracujących całe życie za biurkiem, czy dla właścicieli wielkotowarowych gospodarstw rolniczych. SLD chce co prawda „uszczelnić” KRUS tak, by służył wyłącznie „rolnikom faktycznie prowadzącym rolniczą działalność”, ale nie chce ruszać całego systemu, w którym dziś z bardzo uprzywilejowanego systemu naliczania składek korzystać mogą bardzo zamożni przedsiębiorcy rolni.
Nie wiadomo też, skąd, wobec niskiej stopy zatrudnienia w Polsce, śmieciówek i negatywnych trendów demograficznych, brać pieniądze na pomysły SLD.
Sojusz stawia też na geriatrię w medycynie i opiekę geriatryczną dla osób starszych. Wobec starzenia się społeczeństwa, słusznie. Skąd na to środki? SLD proponuje, by obok ubezpieczenia zdrowotnego i społecznego, wprowadzić obowiązkowe trzecie – pielęgnacyjne. Jak w sytuacji, gdy Polacy i Polki już są przekonani, że zbyt wielką część swoich dochodów oddają na ZUS i NFZ, Sojusz chce ich przekonać, by płacili trzecią składkę?
Diabły w szczegółach
Takich kryjących się w szczegółach problemów propozycje SLD zawierają więcej. Weźmy zwiększenie progresji podatkowej. Sojusz proponuje pięć progów podatkowych i kwotę wolną w wysokości 24 tysięcy złotych rocznie.
Słusznie, podatki powinny być bardziej progresywne, a kwota wolna większa. Ale czy aż taka wysoka? Trzeba pamiętać, że wzrost kwoty wolnej trzeba tak zrównoważyć większymi podatkami dla lepiej sytuowanych, by nie spadły dochody i wydatki budżetowe państwa. Dla osób najgorzej zarabiających lepiej jest bowiem mieć trochę mniej gotówki w kieszeni, ale dobrze sfinansowane takie usługi publiczne jak edukacja, czy opieka zdrowotna – powiększenie kwoty wolne, nie zwiększy ich dochodu dyspozycyjnego na tyle, by mogły je nabyć w porównywalnej jakości na wolnym rynku.
Sojusz zapowiada większą progresję i aż pięć progów. Faktycznie degresywny system podatkowy w Polsce nie wynika jednak tylko z płaskiej struktury PIT. Problemem jest korzystniejsze opodatkowanie dochodów z kapitału niż tych z pracy. SLD zamierza odebrać liniowy PIT przedsiębiorcom nie tworzącym miejsc pracy. Słusznie. Ale prawdziwa progresja wymaga także progresywnej składki na ZUS. Najbardziej niesprawiedliwe w Polsce jest dziś to, że liniowa stawka ZUS tworzy klin podatkowy znacznie mniej korzystny dla uboższych obywateli.
Warto też zmienić zasady rozliczania z fiskusem dochodów z wynajmu nieruchomości, od dywidend, zysków z giełdy. Wszystkie one są dziś rozliczane na podstawie liniowego ryczałtu, dochody z nich nie sumują się z dochodami z pracy przy naliczaniu drugiego progu – taki system bardzo uprzywilejowuje osoby zamożniejsze, kosztem pracowników o niskich i średnich dochodach. W programie SLD nie ma ani słowa o tym problemie.
Ludzie, mamy kryzys!
Czytając propozycję SLD trudno też uwierzyć, że wychodzą one na światło dzienne w 2017 roku. W środku największego po 1989 roku kryzysu legitymacji rynkowej demokracji liberalnej, ofensywy prawicowych populizmów, zwijania się politycznego centrum, powrotu nacjonalizmów. SLD wydaje się żyć w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, gdzie tych problemów nie ma.
Nie ma także w programie najważniejszych średnioterminowych wyzwań współczesnej polityki: kryzysu ekologicznego; kurczenia się klasy średniej krajów centrum, przez postępującą automatyzację gospodarki; wreszcie kryzysu powojennego systemu międzynarodowego, z takimi instytucjami jak ONZ, NATO i Unią Europejska na czele.
Pozornie te problemy brzmią abstrakcyjnie i wydają się oderwane od codziennych problemów Polek i Polaków. Ale wystarczyło wyjść kilka razy w ostatnich tygodniach na ulice Warszawy, czy Krakowa, by przekonać się, że kwestie ekologiczne dotyczą nas jak najbardziej bezpośrednie, tu i teraz.
W kwestii ekologii SLD ma do powiedzenia tylko tyle, że stawia na zrównoważony rozwój, jest za uszczelnieniem sieci energetycznej w Polsce, za utrzymaniem zatrudnienia w górnictwie i przeciw budowie elektrowni atomowych. To stanowczo za mało.
W sprawie polityki zagranicznej w propozycjach Sojuszu znajdujemy komunały o „unikaniu awantur”, rozsądnej dyplomacji i budowie „federacji europejskiej”. Żadnych konkretów na temat tego, co Polska ma robić z prezydentem Stanów mogącym grać na rozbicie Europy. Ani jednego pomysłu na to, jak Polska miałaby się określić wobec planów ściślejszej integracji Europy czy chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku. Jest tylko deklaracja, że powinniśmy wejść do sfery euro. Bez żadnej refleksji nad tym, że obecny kształt eurozony wpycha mniej produktywne gospodarki (a nasza jest pod względem produktywności na dole europejskiej tabeli) w spiralę zadłużenia i że wymaga ona daleko idących reform, nie tylko dlatego, by uczestnictwo w euro mogło być korzystne dla Polski, ale by euro w ogóle przetrwało.
Kogo to obchodzi?
Wszystkie te szczegółowe uwagi można oczywiście uwzględnić w dalszej dyskusji. Najważniejszy problem z propozycjami SLD jest jednak inny. Jak mówią Anglicy, wszystko to jest too little, too late – za mało, zbyt późno.
Na własne życzenie naprawdę mało kogo w Polsce obchodzi dziś, co Sojusz ma w tych wszystkich kwestiach do powiedzenia. Ile znacie osób, które czekały na to, jaki SLD ma pomysł na Europę? Ilu szczerych zwolenników Joanny Senyszyn czy Włodzimierza Czarzastego? No właśnie.
Zgłaszając propozycje większej progresji podatkowej, hojniejszego 500+, szkoły bez katechezy, aborcji na życzenie, partia Czarzastego jest skrajnie niewiarygodna. Mogła to wszystko wprowadzać w życie, gdy sprawowała władzę – w sumie przez 8 lat. Postulaty światopoglądowe mogła też zgłaszać jako projekty poselskie, gdy pozostawała w opozycji. Nie robiła tego, sięga po nie wtedy, gdy fortuna wyrzuciła Sojusz poza parlament i partia nie ma już nic do stracenia – wiadomo, że następnych tak sromotnie przegranych wyborów nie przetrwa.
W Polsce podzielonej między PiS i konserwatywno-liberalną opozycję na lewicy nie powinno być wroga. Ponowne wejście lewicy do Sejmu jest konieczne, by PiS nie wzięło drugiej kadencji. Do tego pewnie potrzebna będzie pomoc jakiejś części aktywów Sojuszu. Ale nawet mając tę wiedzę, naprawdę nie sposób wykrzesać z siebie entuzjazmu, czy w ogóle przejąć się tym, co ogłosił i pewnie jeszcze ogłosi SLD.