Kryzys pandemii COVID-19, teraz kryzys energetyczny, przywróciły do łask państwo. Państwo rozumiane jako system organów władzy dysponującej publicznymi funduszami, narzędziami prawnymi i załogą urzędników. Jak trwoga, to do państwa, gdyż to ono stanowi ostatnią instancję obrony przed zagrożeniami, które przynosi życie w peryferyjnym ojczystym kapitalizmie. A produkuje on coraz więcej kryzysów, z planetarnym na horyzoncie.
Niestety, państwo polskie zostało wydrążone podatkowo przez liberałów. Narodowa prawica wykorzystuje je teraz do budowy fortu Polanda. Ale musi być nadal organizatorem kompromisów między różnymi interesami i potrzebami, a także opracować i wdrożyć strategię rozwoju kraju. Obecnie też we współpracy z europejskimi partnerami. Dlatego pilnym zadaniem jest jego przebudowa, by mogło wypełniać koordynacyjno-harmonizujące funkcje. Nie tylko otaczać tarczami polski bieda-biznes i serwować pieniężne łapówki wybranym grupom społecznym. To zadanie dla tych, którzy nie chcą żyć w społecznych izolatkach, w zniszczonym środowisku i w świecie, gdzie nad głowami fruwają drony i rakiety. Czy lewica jest zdolna do przewodzenia dziełu odzyskania państwa z rąk postsolidarnościowych polityków (czyt. marionetek biznesu) i lobbystów korporacji, miłośników półdarmowych obiadów w postaci bulwersujących wynagrodzeń prezesów publicznych spółek jak Daniela Obajtka?
Klęska taniego i teoretycznego państwa neoliberałów
Państwo dobrobytu było dziełem pożogi drugiej wojny światowej. Elity biznesu musiały przystać na historyczny kompromis z klasami pracowniczymi. Dodatkowo rozbudowa sektora usług publicznych stworzyła miejsca pracy dla specjalistów, którzy stanowili języczek u wagi tego kompromisu. W wielu krajach: w Skandynawii, w Niemczech i Austrii, w Belgii realizowany był etatystyczny model usług publicznych. Menedżment korporacji współpracował z administracją państwową. Przez trzy dekady trwała złota era kapitalizmu. Jednak wysokie podatki dochodowe i majątkowe dla kapitału były ceną tego kompromisu. Kapitaliści skorzystali z pierwszej okazji, którą stworzył kryzys energetyczny początku lat 70. ubiegłego wieku, żeby zrzucić jarzmo ucisku podatkowego i regulacyjnych funkcji państwa. W efekcie świat przeorał neoliberalizm, w Polsce zwany transformacją ustrojową. Nadzorował ją amerykański eksperymentator Jeffrey Sachs, a realizował Augiasz Balcerowicz. Powstało półtora nieszczęścia na raz: konkurencja na niskie podatki w regionie; do tego konkurencja na tanią siłę roboczą (strefy specjalne, usługi dla biznesu w mordorach stolicy, Krakowa, Wrocławia), bieda-biznesy poddostawców. W efekcie wysuszenia podatkowego i doktryny taniego państwa powstał swoisty „supermarkiet usług publicznych”. Ufundowany został na urynkowieniu, komercjalizacji i częściowej prywatyzacji sektora dóbr wspólnych. Coraz więcej dóbr wspólnych: zdrowie, edukacja, transport zbiorowy stawały się dobrami indywidualnymi, a nie publicznymi. Część była dostępna, ale w ograniczonym pakiecie. Najdolegliwszy okazał się proceder przekształcania samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej w spółki kapitałowe (afera korupcyjna Beaty Sawickiej z 2007 r. związana z prywatyzacją szpitali). Pojawiło się nowe zarządzanie publiczne, w którym urzędnik tylko rozdziela pośród prywatnych „usługodawców” publiczne fundusze na usługi coraz mniej publiczne. Państwo miało być sternikiem, a nie wioślarzem. Gorzej było i jest z nadzorem. Na styku publiczne-prywatne rodzi się klientelizm, powstają możliwości przechwytywania publicznych środków przez przedsiębiorczych inaczej.
Towarzyszył tej przemianie rynkowy wzorzec usługodawca-usługobiorca. Wyklucza on zaangażowanie we współpracę z agendami państwa, jak w szkolnych komitetach rodzicielskich. Zmiany te dotknęły przede wszystkim służbę zdrowia, edukację i transport zbiorowy. Tu króluje korporatystyczny model zarządzania placówkami. By upozorować resztki demokracji, skomercjalizowane placówki opatrzono w atrapy demokratycznego nadzoru: rady i ciała doradcze złożone z „interesariuszy”. Są to tylko maski współzarządzania. Jak stwierdza ceniony ekspert, prawnik Dawid Sześciło, „żyjemy w „kraju rad”, ale rady te w większości pozostają bezradne”.
PiS zastosował metodę łapówki: daje do ręki żywą gotówkę, ale usługi za nie trzeba kupować bądź w sektorze prywatnym z marszu albo czekać miesiącami na badania czy zbiegi w publicznej placówce. Do tego stosując przekręt „na patriotę”, przetapia złoto na armaty.
Oczywiście, pozostaje stały problem nadzoru nad funkcjonowaniem administracji publicznej. Żadne praktykowane rozwiązanie (system łupów jak w USA czy model służby cywilnej jak w Wielkiej Brytanii) nie stanowi skutecznej recepty. Jednak to samo można powiedzieć o libertariańskich pomysłach paternalizmu (nudge theory): inteligentnego bodźcowania za pomocą tworzenia „architektury wyboru”, np. systemu cen, atrakcyjności społecznej pewnych działań, minimalizowania nacisku administracyjnego, spersonalizowanej komunikacji. Właśnie za takie pomysły otrzymuje się od szwedzkich bankierów tzw. ekonomicznego nobla (jak R. Thaler współtwórca tzw. ekonomii behawioralnej).
Liberalny mit społeczeństwa obywatelskiego
Obywatel to przecież i właściciel sieci hoteli, i zajmująca się marketingiem w jego firmie pani magister i pani sprzątaczka ze świadectwem podstawówki. Klasy nie znikły, choć tego nie dostrzegają społeczni daltoniści. Likwidacja państwa dobrobytu polegała na zniesieniu kodeksowej ochrony pracy, pogorszeniu systemów socjalnych i emerytalnych, a także osłabieniu wsparcia ze strony państwa np. kredytami mieszkaniowymi czy tanimi mieszkaniami na wynajem. Pojawił się prekariat, przedłużona młodość w rodzinnym gnieździe lub w stłoczonych mieszkaniach pod wynajem w dużych miastach, na globalnym Południu zaś getta biedy otaczającej metropolie. A miało być pięknie jak nigdy. Ekonomiści katedralni i bankowi, podręczniki przedsiębiorczości i akademie upowszechniały – jak się okazało – fałszywą narrację o wolnych i niezależnych jednostkach tworzących społeczeństwo obywatelskie. Te zaś nie oglądając się na polityków, urzędników miały samodzielnie ustalać hierarchię potrzeb i realizować je bez pomocy państwa. Dewizą był tu frazes o upodmiotowieniu obywateli, zwłaszcza w społecznościach lokalnych, na poziomie samorządów. Miała tu królować gęściejsza sieć społeczna, współdziałanie z państwem, poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne.
Już dawno temu angielski filozof John Gray zauważył, że istnieje konflikt między gwarantowaną przez państwo demokracją a rynkiem bez granic. Po pierwsze, wskutek polaryzacji dochodów i majątków najważniejszy jest głos „inwestora”. Parlamenty mają coraz mniej do powiedzenia, np. w sytuacji, kiedy pod wpływem doktryny neoliberalnej i w trosce o rentierów wpisano do konstytucji reguły dotyczące wielkości deficytu budżetowego i długu publicznego. Co więcej, najważniejsza sfera życia jednostki, która determinuje poziom zaspokojenia jej bytowych potrzeb, tj. sfera stosunków kapitał-praca najemna, sfera pozornie dobrowolnej umowy o pracę – pozostawiona jest „wolnemu” rynkowi. A więc praktycznie tym, którzy kontrolują dzięki zasobom wybory i polityków, media i informacje, myśl akademicką. To domena klasy panującej: posiadaczy kapitału pieniężnego, ich menedżerów, ich bankierów i prawników. Po drugie, decydujący głos w sprawie zakresu prywatności, posługiwania się biotechnologiami, robotyką, sztuczną inteligencją, zanikaniem i powstawaniem miejsc pracy należy obecnie do technoproroków z Doliny Krzemowej, z Muskiem i Bezosem na czele.
Synergia państwa i obywatela
Lewica musi się mierzyć z dwoma wrogimi pracownikowi obozami ideologiczno-politycznymi: nadwiślańskimi liberałami i dobrze się maskującą narodową prawicą. Ale gdzie szukać obywatela zainteresowanego przebudową Systemu? Został on przyspawany do Systemu, zwłaszcza młody fejsbuc. Żyje on w cywilizacji obrazkowej, z mediami, w których bon mot zastępuje opinię; w której seriale netflixa zastąpiły lekturę, o świecie zamiast z gazet dowiaduje się z telewizyjnych serwisów informacyjnych. W tej sytuacji stałe pobudzanie płytkiej uwagi wyparło jej głębokie podłoże intelektualne. Dotychczas obraz świata kształtowały książki, dyskusje, z czasem samodzielna analiza problemów. Młody człowiek teraz może wybierać styl życia, seriale i kontakty w sieci, ale ma takie potrzeby, jakich wymaga System. A ten potrzebuje przepuszczenia ogromnego zbiorowiska towarów przez kieszeń pracownika. Skuteczną socjotechniką okazała się nachalna popularyzacja indywidualistycznej strategii sukcesu materialnego. Na niej nadbudowuje się koncepcja życia jako użycia, szczęścia osiąganego dzięki konsumpcji, często tylko symbolicznej: rezydencja pod miastem i SUV. Strategia ta zaleca przedsiębiorczość i kreatywność jako busolę w życiu, nie zaś współdziałanie z innymi, jak np. w Skandynawii czy cywilizacji postkonfucjańskiej. Dominuje tu oczekiwanie na indywidualną korzyść, proporcjonalną do poniesionych kosztów, zwłaszcza „danin”. Jednak dążenia jednostki do autonomii i samorealizacji, prowadzą ostatecznie do atomizacji społeczeństwa, do zaniku poczucia zobowiązań wobec innych, uwiądu solidarności. Stale zwracał uwagę na tę „przyrodzoną” słabość doktryny liberalnej Andrzej Walicki, obecnie czyni to Andrzej Szahaj.
Rozczarowani realiami życia w wyczynowym kapitalizmie trafiają pod skrzydła odrodzonej prawicy, jak ostatnio we Włoszech. Rządy lewicy skojarzył obóz postsolidarnościowy z widokiem pustych półek w sklepie, ze zbrodniami Pol Pota, z karnymi pochodami ludzi pracy w Korei Północnej, z chaosem gospodarczym Wenezueli czy kubańską biedą. W tej sytuacji lewicy pozostają argumenty odwołujące się do rozsądku pracownika: lepszej płacy, zwłaszcza w budżetówce, lepszych warunków zatrudnienia, wyższego poziomu świadczeń socjalnych, a także równego i powszechnego dostępu do dóbr wspólnych, chroniących bezpieczeństwo i jakość życia. Czyli przemowa do interesu ekonomicznego. Poprawa na tym polu wymaga reformy podatkowej, a następnie finansów publicznych. By dokonać tych zmian, potrzebna sprawna organizacja i ruchy społeczne: związkowe, miejskie, ekologiczne. Ale też własne media i komentariat. Na dodatek, potrzebne jest współdziałanie w skali UE i wspieranie procesów i podmiotów dążących do przebudowy kapitalizmu, jaki znamy. Tu główną przeszkodą jest państwo amerykańskie. Nadzoruje ono ład międzynarodowy, służący głównie korporacjom zbrojeniowym, wydobywczym, sektorowi finansowemu i właścicielom platform cyfrowych. By powstrzymać coraz wyraźniejszy kryzys planetarny, powrócą państwa i planowanie. Nim nadejdzie czas globalnego stanu wyjątkowego.
Dlatego lewica powinna propagować synergię współdziałania urzędnika i obywatela. To koprodukcja, która prowadzi do nowej sytuacji: z klienta przeobrażamy się we współtwórcę i współodpowiedzialnego za powszechną i równą dostępność dóbr wspólnych. Dodatkowo narasta wówczas poczucie zbiorowej odpowiedzialności za dostatek wszystkich, w konsekwencji powstaje bardziej harmonijne społeczeństwo – wspólnota życia i pracy.