Jarek Ważny
Przeczytałem niedawno wywiad z właścicielką agencji detektywistycznej. 99 proc. jej zleceń stanowi szukanie dowodów na małżeńskie zdrady. Pani właścicielka z kilkunastoletnim stażem w branży twierdzi, że pod względem niewierności Warszawa jest najbardziej zepsutym miejscem w Polsce. Zdrada jest tu na porządku dziennym. Nigdy nie wiesz, skąd przyjdzie.
Jakiś czas temu, zainteresowanie jednym z utworów Darmozjadów, grupy młodzieżowej którą współtworzę, wyraził reżyser głośnych filmów o nietypowym nazwisku. Numer na tyle mu się spodobał, że postanowił go wziąć do swojego najnowszego filmu. Piosenka początkowo miała służyć za numer promocyjny.
Reżyser z nietypowym jak na Polskę nazwiskiem zapragnął jednak pójść odrobinę dalej, i zaproponował nam, że weźmie nasz kawałek do filmu właściwego. Da go na napisy końcowe, a fragment bez wokalu wykorzysta w środku. Przez skromność nie oponowaliśmy. A niech tam bierze i tnie.
W ramach zadośćuczynienia zaproponowaliśmy, że wykorzystamy fragmenty z filmu w klipie do którego podwaliną będzie zapis naszego koncertu z tegorocznego festiwalu Pol’and’Rock, na którym grupa wystąpiła. Pan reżyser na to przystał.
Wszystko było dograne. Kwity przejrzane przez prawników i podpisane. Leżałem sobie akuratnie na plażowym leżaku daleko od Polski, gdy dostałem sms od reżysera z nietypowym jak na Polskę nazwiskiem, że…piosenka do filmu nie wejdzie, bo właśnie zmieniła mu się koncepcja. Na dwa tygodnie przed premierą. Cóż, rzekłem sobie w duchu. Można mieć dobre chęci i dobrych mecenasów, ale jak się artyście z niepolskim nazwiskiem odwidzi, to nie ma zmiłuj.
Żeby uratować choć odrobinę z zainwestowanych środków oraz czasu, zawalczyłem o to, z czym przyszedłem doń na początku, to jest o klip promujący. Pan reżyser się zgodził.
Szczegóły techniczne kazał uzgodnić ze swoją kierowniczką od social media, co uczyniliśmy. Pani przyjęła nasze ustalenia do wiadomości, zaznaczyła datę premiery w kalendarzach, po czym po dwóch dniach oświadczyła, że jednak klipu też nie wypuszczą, bo widzowi namieszałoby to tylko w głowie. No i zostaliśmy z tym, pożal się Boże, teledyskiem, jak wiadomo kto z wiadomo czym wiadomo gdzie.
Z jednej strony szkoda, bo wiadomo, że dla zespołu, który dopiero zaczyna się rozmoszczać na scenie to świetna promocja. Z drugiej jednak, może i dobrze się stało, że wyszło szydło z worka od razu. Teraz przynajmniej mamy pewność kto zacz. Poza tym, po tym co czytam na temat filmu i tego co sobą reprezentuje to wiem dziś, że Bozia jednak nad nami czuwała i uchroniła nas przed błędami młodości.
Na filmy pana o niepolskim nazwisku nie chodziłem, i prawdopodobnie nie pójdę i na ten. Nie z żalu i zawiści, ale z szacunku dla czasu i pieniądza; jest nowy Almodovar i Tarantino, nowy Allen, Na Tarantino już byłem. Tydzień temu. Rewelacja. Uwielbiam wszystko jego filmy. Uważam zresztą, że taki „Pulp Fiction”, to najlepszy film świata.
Wszystko się tam zgadza. Nie ma słabych momentów albo scenariuszowych niedoróbek. A Travolta jako Vincent Vega, to najprawdziwszy majstersztyk sztuki aktorskiej. I chyba nie tylko ja tak sądzę. Niektórzy potrafią sobie nawet zmienić dlań nazwisko, żeby być jeszcze bliżej ideału.